Chorąży Tomasz Robak nie lubi, gdy media nazywają go MacGyverem. To skromny facet, którego najbardziej cieszy, gdy żołnierze używają jego wynalazków i pomysłów. A ma ich na koncie sporo – od uniwersalnej ładowarki do wojskowych sprzętów, przez ułatwienia w naprawie broni, aż po urządzenia do diagnostyki Rosomaków. Dzięki niemu armia oszczędza olbrzymie pieniądze.
– Mam kolejne pomysły, ale w pierwszej kolejności koncentruję się na codziennych obowiązkach – mówi w rozmowie z INN:Poland chorąży Tomasz Robak. Na co dzień pracuje w 10 Opolskiej Brygadzie Logistycznej. Cieszy się opinią świetnego racjonalizatora i wynalazcy.
– Ja bym tego nie nazwał wynalazkami, są to raczej pomysły i innowacje. Często zdarza się, że coś usłyszę, podchwycę, zorientuję się, że ktoś ma jakiś problem. Bywa, że błyśnie mi w głowie, że coś można usprawnić i ulepszyć – mówi chorąży Robak.
Tak było z jego systemem rusznikarskim. Chorąży nie zajmuje się naprawami czy obsługą broni, ale w jednostce pracują żołnierze o tej specjalizacji. Jeszcze niedawno to do nich przyjeżdżały transporty karabinów, wymagających serwisu. Wiązało się to z dużymi kosztami. Broń trafiała do jednostki w kilku ciężarówkach, ochraniana przez uzbrojonych żołnierzy. Teraz jest odwrotnie – to rusznikarze jeżdżą naprawiać broń do innych jednostek. Wszystko dzięki pomysłowi Tomasza Robaka.
– Wygodniej jest wysłać trzech rusznikarzy z samochodem serwisowym, by na miejscu broń obsłużyli i naprawili. Nie było do tej pory czegoś takiego, jak przenośny zestaw narzędzi dla nich. Udało nam się taki stworzyć, w jego skład wchodzą wszystko, co jest im potrzebne, począwszy od szczotek do czyszczenia broni wszystkich kalibrów, przez narzędzia, po uchwyty. W komplecie jest też składany, polowy stolik z szufladami. Nie muszą brać toreb, skrzynek, wszystko mają spakowane w dużą walizę na kółkach – mówi nam Tomasz Robak.
W zestawie jest także zgrzewarka. Jeśli broń przez jakiś czas nie będzie używana, to można ją nasmarować, włożyć do folii i zgrzać. W ten sposób nawet po kilku latach przechowywania będzie można jej użyć jak tuż po serwisie.
Chorąży Robak podkreśla, że to nie jest żaden epokowy wynalazek. Skromnie powiedziane, bo z tego, co wiemy, jego pomysł w wojsku chwycił. Rusznikarze z Opola są bardzo zadowoleni, coraz więcej podobnych zestawów działa też w innych jednostkach. Na dodatek firma, która zajęła się wykonaniem zestawów rusznikarskich dla wojska, opracowała też podobny na rynek cywilny i sprzedaje je strzelnicom sportowym, które mogą teraz wykonywać serwis i naprawy broni na miejscu, bez potrzeby wożenia jej po mieście.
Bez prądu nie działa
Przy okazji chorąży Robak zrobił też małą rewolucję w ładowaniu baterii do wojskowego sprzętu, głównie łączności. Przypomina to walkę z ładowarkami, jaką każdy z nas zna – różne końcówki, różne akumulatory, plączące się kable. Chorąży wpadł na pomysł, by zbudować uniwersalną ładowarkę do wojskowych radiostacji i innych urządzeń. Pomysł okazał się znakomity, ładowarki trafiają do coraz większej liczby jednostek, w tym wojsk specjalnych.
– Ładowarka ewoluuje, trzeba pamiętać, że projektowałem ją pod konkretne źródło zasilania, jakie można znaleźć w KTO Rosomak. Wtedy zrodziła się myśl, żeby zrobić z niej coś bardziej uniwersalnego, bo różne jednostki wojskowe zgłaszały swoje potrzeby. Pomysł chwycił, szefostwu się spodobało. I w ten sposób powstała ładowarka, która nie niszczy ogniw, a poza tym ma wyświetlacz, który po ładowaniu pokazuje napięcie, a przede wszystkim pojemność akumulatora – opowiada chorąży.
Jak twierdzi, celem było przede wszystkim oddawanie żołnierzom stuprocentowo sprawnego sprzętu.
– Ważne jest to, byśmy my wiedzieli, że oddajemy nie tylko sprawną radiostację, ale i ze sprawnymi ogniwami. Teraz mogę to robić z czystym sumieniem. To szczególnie ważne przy ogniwach niklowo-kadmowych, które mogą złapać tzw. efekt pamięciowy. Wiem, że teraz ładowarka ewoluuje w ramach potrzeb różnych jednostek, dostaje nowe funkcje i oprogramowanie. Ja się z tego cieszę – mówi Tomasz Robak.
Co ciekawe, ładowarka może być zasilana poprzez panele słoneczne, co przydaje się siłom specjalnym. Opolska brygada otrzymała za ten pomysł nagrodę od szefa Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych podczas Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach.
Rosomaki
– Ale najbardziej jestem dumny z zestawów do Rosomaka! To faktycznie wymyśliliśmy i zrobiliśmy z kolegą z jednostki samodzielnie. To nasze dzieło, od A do Z – mówi Tomasz Robak.
Chodzi o urządzenie, które zrewolucjonizowało naprawę uszkodzonych Rosomaków. Żołnierze wpadli na pomysł, gdy do ich jednostki zaczęły trafiać uszkodzone transportery z misji w Afganistanie. Okazało się, że nie mają odpowiednich narzędzi diagnostycznych, więc nie są sami w stanie stwierdzić, co się konkretnie zepsuło – czy systemy Rosomaka, czy zamontowane na nim urządzenia. Zbudowana w Opolu tablica diagnostyczna pozwala na podłączenie do niej elektroniki transportera i szybkie zdiagnozowanie usterki.
Patent chorążego Robaka szybko zyskał uznanie w całej polskiej armii, potem dorabiał do niej kolejne fukcjonalności. W miarę, jak Rosomak dostawał nowe systemy, np. nawigacji, detekcji strzału czy samoosłony, do tablicy diagnostycznej dorabiano nowe złącza. Na tym wynalazku armia oszczędziła potężne pieniądze, bo większość prac mogą teraz wykonać żołnierze i nie trzeba ich zlecać firmom zewnętrznym. Dzięki temu w 2015 roku chorąży został laureatem konkursu na najlepszy projekt przynoszący efekty ekonomiczne w Inspektoracie Wsparcia SZ.
Co ciekawe, poszedł za ciosem i skonstruował podobny system dla urządzeń łączności. I znowu usprawnił pracę oraz zmniejszył koszty. Chodzi o zestawy diagnostyczne dla wojskowych radiostacji. Każda musi przejść przynajmniej jeden serwis w ciągu roku, a oryginalne zestawy diagnostyczne producenta kosztują kilkaset tysięcy złotych. Chorąży Robak zrobił więc własny zestaw, kosztujący 10 tysięcy złotych.