W ramach swojego hobby przepisuje dzieła, których inni nawet nie przeczytali. Wojciech Patro to facet w każdym calu wyjątkowy – jego pasją jest kaligrafia. Nad ręcznie pisanym egzemplarzem „Pana Tadeusza” pracował 13 miesięcy, po 3 godziny dziennie, zużył 6 wiecznych piór.
Wojciech Patro ma 45 lat i mieszka w Świdniku. Na co dzień pracuje w firmie poligraficznej, ale gdy normalni ludzie odpoczywają przed telewizorem, on przepisuje książki. Jego najnowszym dziełem jest „Pan Tadeusz”. Rękopis ma 640 stron, cała książka jest rękodziełem.
– Tak, kaligrafia to zdecydowanie hobby; piszę i przepisuję w wolnym czasie poza pracą, którą jest projektowanie graficzne. Z pewnością nie można tego traktować jako źródło utrzymania, tym bardziej, że zdecydowałem się na tworzenie prac rozciągniętych w czasie – mówi Wojciech Patro w rozmowie z INN:Poland.
Pytamy go o to, skąd bierze się taka pasja, tym bardziej, że kaligrafia w zasadzie nie jest w modzie.
– Z tego co wiem, środowisko kaligrafów wciąż się rozrasta; coraz więcej ludzi zaczyna zauważać niewątpliwe piękno w ręcznym pisaniu, powstają lub rozwijają się grupy skupiające kaligrafów lub prowadzące kursy kaligrafii i iluminatorstwa. W czasie, gdy popyt na tego rodzaju twórczość wciąż nie jest w Polsce zbyt duży, mógłbym traktować ten trend jako zagrożenie dla mojego bytu, ale – i mówię to szczerze – najważniejsze jest, że na rynku może pojawić się dużo pięknych i wartościowych dzieł – mówi nam artysta.
Praca nad "Panem Tadeuszem" trwała 13 miesięcy. Wojciech Patro zużył do jej napisania 6 wiecznych piór Pilot Plumix. Jego zdaniem to świetne narzędzie dla kaligrafów, a przy okazji niedrogie – kosztuje ok. 30 zł za sztukę.
– Przy samym pisaniu używam – w zależności od zastosowanej czcionki – piór do kaligrafii lub obsadek ze stalówkami. Wraz z wyborem papieru wiąże się wybór odpowiedniego pióra lub stalówki (lub odwrotnie), gdyż nie każdy papier nadaje się do każdego narzędzia (różna gładkość, chłonność itp.). Kolor atramentu dobieram na etapie przygotowań: wtedy decyduję o rozmiarze strony, rozmieszczeniu tekstu, interlinii. Przy samym pisaniu stosuję metodę „liniuszka”, czyli szablonu podkładanego pod kartę w celu zachowania założonych marginesów czy odstępów – mówi nam Wojciech Patro.
– Natomiast jeśli chodzi o zdobienia, to zawsze wykonywałem je bez żadnego szablonu czy szkicu; rysowałem je „z głowy”, stąd pewność, że każda ramka, czy ozdobna litera są niepowtarzalne. Błędy przy pisaniu również się zdarzały. Chwila dekoncentracji i błąd; „połykanie” całych wyrazów czy nawet akapitów zdarzały się, ale na szczęście pisanie na składkach (4 strony) umożliwiało poprawianie tylko jednej składki. I nawet nie byłem tym specjalnie przejęty, po prostu brałem się do dalszej pracy – dodaje.
Świdnicki kaligraf pracuje wyłącznie dla siebie. Sam wybiera sobie dzieło, dobiera odpowiednie metody i środki.
– Nie zdarzyło mi się jeszcze wykonać książki na zlecenie. Dotąd pisałem „w ciemno”, licząc na swoje wyczucie i – jak dotąd – udawało mi się trafić w gusta odbiorców. Jestem oczywiście otwarty na propozycje; już sobie kiedyś układałem w głowie scenariusz, w którym przepisuję czyjeś stare, rodzinne pamiętniki. Tymczasem mam w planie stworzenie kolejnych rękopisów, które znów będą realizacją moich indywidualnych „wizji artystycznych” – mówi Patro.
Do tej pory przepisał na nowo m.in. Pismo Święte, sonety Szekspira, również „As you like it” i „Plays” tego autora. Kaligrafował też wiersze dla dzieci.
– Przy doborze „repertuaru” zawsze kierowałem się kilkoma kryteriami: po pierwsze chciałem wzbudzić zainteresowanie potencjalnych amatorów mojej pracy poprzez wybór dzieła znanego, które poza wartościami wizualnymi niosłyby za sobą wartościową treść. Po drugie, efekt końcowy, czyli oprawiony manuskrypt miał wywoływać solidne wrażenie; z tego powodu zwracałem uwagę na objętość dzieła, solidność oprawy, indywidualny projekt okładki czy rodzaj stosowanych materiałów – twierdzi kaligraf.
Jego manuskrypty można kupić, cena wywoławcza na „Pana Tadeusza” to 17 tysięcy złotych. Proces sprzedaży potrafi trwać długo, potencjalnych odbiorców jest niestety niewielu, choć w Polsce zaczyna pojawiać się zapotrzebowanie na tego typu prace.
– Tak, taki rynek z pewnością istnieje; dość, że dotychczasowe moje prace znalazły nabywców. Jednak w moim przypadku można mówić o problemie z „marketingiem”; nie jestem dobry w promowaniu swojej działalności, w szukaniu „rynków zbytu”. Głównym kanałem kontaktowym z klientami były ogólnopolskie aukcje książkowe prowadzone przez Antykwariat „Rara Avis” w Krakowie. Na tych, gromadzących wielu amatorów książek i „białych kruków” aukcjach, znajdowali się ludzie, którzy docenili unikatowy charakter prezentowanych przeze mnie prac – zwierza się Wojciech Patro.
Pytamy go, czy nie jest mu trochę smutno, gdy sprzedaje owoc kilkunastu miesięcy swojej pracy?
– Ktoś ze znajomych też mnie o to zapytał; odpowiedziałem, że nie, nie jest mi smutno, bo wiem, że zawsze jestem w stanie zrobić coś podobnego dla siebie. Ale to chyba nie do końca szczere. Z zasady staram się nie przywiązywać do rzeczy materialnych, ale przyznaję, że kiedy na koniec pracy biorę do ręki ważący ponad 3,5 kg, oprawiony w pachnącą skórę rękopis ze świadomością, że jest on jedyny taki na świecie, to wzruszenie jest ogromne. Żona też mówi, że jest jej przykro rozstawać się z kolejnymi moimi książkami – mówi nam.
Żona to niejedyny kibic świdnickiego kaligrafa, w pracy pomaga mu też brat.
– Mój brat, Rafał, chętnie przyłączył się do ostatniego projektu; malowanie (głównie akwarela) jest jego zajęciem poza pracą zawodową. Znając jego możliwości i dotychczasowe osiągnięcia w tej trudnej dziedzinie malarstwa bez wahania powierzyłem mu opracowanie ilustracji do manuskryptu. Po kilku próbach z kolorowymi ilustracjami (taka była pierwotna koncepcja), ustaliliśmy, że najbardziej odpowiednie będą grafiki czarno-białe, nienawiązujące bezpośrednio do treści utworu. Moim zdaniem (i nie tylko moim) doskonale zrealizował założenie stworzenia ilustracji spójnych z kaligrafowanym tekstem, stanowiących miłe w odbiorze przerywniki wśród strumienia liter – opowiada Patro.
Dodaje, że kaligrafia to sztuka, na której tworzenie każdy może sobie pozwolić. A na pewno spróbować.
– Osobiście uważam, że każdy powinien kiedyś usiąść przed czystą kartką papieru, wziąć do ręki pióro i przepisać jakikolwiek tekst. Nie jest istotne, jaki to przyniesie efekt wizualny, najważniejsze, że człowiek będzie w stanie posługiwać się swoją własną ręką, a nie klawiaturą komputera czy ekranem tabletu; chwila skupienia, trochę cierpliwości mogą sprawić, że każdy jest w stanie poczuć się artystą – mówi Patro.