
Reklama.
Termin medykalizacji został wprowadzony do obiegu przez Michela Foucalta w latach 60. ubiegłego wieku. Określa on proces, w którym służba zdrowia zaczyna zdobywać duży wpływ na to, co ludzie odbierają jako normalne procesy, a co zaczynają definiować jako chorobę.
Temat postanowiła zgłębić dr Magdalena Wieczorkowska z Zakładu Socjologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Z jej badań wynika, że mieszkańcy Łodzi i okolic dostrzegają korelację między rosnącym wpływem medycyny na nasze życie, a rolą mediów, które poświęcają tematyce zdrowia coraz więcej miejsca.
– Coś, co do tej pory było traktowane, jako normalne zachowanie, czy naturalny proces życiowy nagle zaczyna być traktowane, jako patologia medyczna, jest zaburzeniem, syndromem i zostaje poddane leczeniu – podkreśla badaczka w rozmowie z PAP-em.
Dr Wieczorkowska zauważa, że co 5. Polak, który uważa się za chorego, oczekuje w związku ze swoją niedyspozycją ulgowego traktowania. 70 proc. tłumaczy się natomiast chorobą, by zwolnić się od wykonywania obowiązków domowych.
– W zmedykalizowanym społeczeństwie łatwiej zaakceptować nam chorobę niż lenistwo, czy brak umiejętności. Stąd chętniej sięgamy po argument zdrowotny nawet, jeśli nie jest on prawdziwy – opowiada. Dodaje również, że część ankietowanych za choroby uznaje takie przypadłości jak łysienie (20 proc.), homoseksualizm (10 proc.) czy nieśmiałość (6 proc.)
źródło: Nauka w Polsce