Grunty masowo tracą na wartości a inwestorzy rwą włosy z głowy. Nowe prawo wodne zablokowało nawet setki tysięcy inwestycji położonych na terenach nadrzecznych. Chodzi aż o 15 tys. km kw. gruntów, na których już nic nie można zbudować.
Wskutek nowego prawa wodnego decyzje o warunkach zabudowy umożliwiające inwestycje blisko rzek przestały obowiązywać. Inwestorzy, zarówno prywatni, jak i instytucjonalni – na przykład miasta – nie mogą ruszyć z zaplanowanymi budowami.
Chodzi o warunki zabudowy wydane dla działek położonych na terenach zagrożonych powodzią raz na 10 i 100 lat. W Polsce jest w sumie ok. 15 tys. km kw. Nie wiadomo na razie ile decyzji trafiło do kosza, bo dokładne dane mają być znane dopiero za rok. Ostrożne szacunki mówią o tym, że może chodzić nawet o setki tysięcy inwestycji.
– O warunki trzeba się starać ponownie. Nie tylko wydłuża to czas załatwiania formalności, ale również przysparza dodatkowych kosztów. Nie ma też żadnej gwarancji, że się je po raz kolejny otrzyma - powiedział "Rzeczpospolitej" wiceprezes Polskiego Związku Firm Deweloperskich Marek Poddany.
Co więcej, chodzi nie tylko o tereny faktycznie zagrożone powodzią. Według radcy prawnego Przemysława Kastyaka, to, czy dana nieruchomość znajduje się na obszarze szczególnego zagrożenia powodzią, wynika z dość niedawno opracowanych map ryzyka powodziowego, a dla mniejszych cieków nadal ze starszych studiów ochrony przeciwpowodziowej. Wiele z tych map zawiera błędy, bo obejmuje obszary, które nie były dotknięte powodzią przez kilkaset lat.
Rzecznik prasowy Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej Daniel Kociołek twierdzi, że inwestorzy mogą ponownie ubiegać się o warunki zabudowy na podstawie nowych przepisów i na podstawie starych warunków będzie można również kontynuować inwestycje realizowane etapami. Według prawników ten przepis i tak jest nielogiczny i zawiera błędy.