Wydawać by się mogło, że w XXI wieku zakład zajmujący się maglowaniem ubrań nie ma żadnej racji bytu. W dobie chemicznych pralni, które możemy spotkać na każdym kroku, wydaje się tylko wspomnieniem dawnych dziejów. A jednak. W gdańskiej Oliwie, w niewielkim domku, pani Krystyna Skoczek zaczyna właśnie 45 rok swojej działalności.
Kiedy pani Krystyna Skoczek przejmowała zakład „Magiel” polscy piłkarze zanotowali historyczny remis na Wembley, Edward Gierek chwalił się dorobkiem pierwszych lat rządów na krajowej naradzie aktywu partyjnego, a widzowie ekscytowali się wchodzącym właśnie na ekrany telewizorów kultowym (jak się później okazało) serialem „Czarne Chmury”.
Był to rok 1973. Zlokalizowani w gdańskiej Oliwie zakład magielniczy działał już wówczas od 16 lat i cieszył się podobno w okolicy dobrą renomą. Pani Krystyna przeprowadziła się wcześniej z Częstochowy do Gdańska. Gdy zobaczyła ogłoszenie o tym, że poprzednia właścicielka chce się pozbyć dobrze prosperującej firmy, nie wahała się ani chwili.
Wraz z mężem zdecydowała się pożyczyć pieniądze i kupić za niewielki, przedwojenny domek i stary magiel z Niemiec za 70 tys. zł (co odpowiada wartości dzisiejszych 36,5 tys. zł, według portalu banknotypolskie.pl). – Choć w naszej okolicy funkcjonowało wówczas 8 konkurencyjnych zakładów, te pieniądze zwróciły nam się w ciągu dwóch lat – wspomina.
Zamówienia tylko jeden dzień w tygodniu
W okresie świetności kobieta zatrudniała dodatkowo 4 osoby, a jej samej zdarzało się pracować po kilkanaście godzin na dobę. – Wyskakiwałam tylko do domu coś zjeść i wracałam do zakładu – opowiada.
W okresie świetności do pani Krystyny tylko w poniedziałek przychodziło 20 osób. – Przyjmowałyśmy tylko jeden dzień w tygodniu. Inaczej nie dałybyśmy rady wyrobić się z zamówieniami – opowiada.
Kto do niej przychodził? Poza indywidualnymi klientami, gro zleceń pochodziło od Katedry Oliwskiej i seminarium duchowego. - Poza tym często zgłaszały się do mnie przedszkola i hotele – dodaje.
W tym momencie moja rozmowa się urywa. – O przyszedł klient, przepraszam na chwilę. Dwa prześcieradła 6 zł. Dziękuję bardzo. Już do pana wracam – słyszę.
– To ile pani bierze za to maglowanie – dopytuję.
– Już panu mówię? Poszwa 4 zł, prześcieradło 3, poszewka 1,5. Nie za dużo, nie za mało – odpowiada rezolutnie 86-latka.
"Za komuny robiliśmy dzień i noc"
86-latka dodaje z lekkim żalem w głosie, że dzisiaj o podobnym zainteresowaniu może tylko pomarzyć. Mówi, że ten tydzień miała wyjątkowo słaby, przyszło może ze 12 klientów.
– Dzisiaj każdy sobie radzi sobie sam. Za komuny robiliśmy dzień i noc. Jak komuna upadła, to ludzie zaczęli inaczej myśleć. Wtenczas zrobił się dostatek, zmienili priorytety, magiel został na boku. Ale idzie dalej żyć – opowiada.
W okolicy jej zakład już dawno przestał być już jednak tylko zwykłą firmą. Pani Skoczek mówi, że przychodzi do niej już 4 pokolenie klientów. Traktuje ich jak rodzinę, a część z nich wpada do niej wyłącznie pogadać.
– O widzi pan, maszyna działa a od rana przyszedł tylko jeden klient. Za to porozmawiać – już 4 osoby – śmieje się.
Nic dziwnego, pani Krystyna zna dzieje swoich klientów być może lepiej niż oni sami. Wie kto z kim brał ślub, kto gdzie pracował. – Czasami przychodzą się do mnie wyżalić na życie czy politykę. Jestem trochę jak spowiednik – opowiada. – Ale nie ma u mnie żadnych plotek – zastrzega od razu.
Emerytura? Nigdy w życiu
Przyznaje, że najczęściej zjawiają się u niej dość wiekowi konsumenci. Zazwyczaj pod pachą przynoszą ze sobą obrusy i pościel. Niektórzy z nich dojeżdżają specjalnie z innych miast, a nawet z zagranicy. – Wpadają raz w miesiącu z rzeczami do maglowania – opowiada pani Krystyna.
Na posterunku została dzisiaj sama. Jedna z jej pracownic wyjechała do Niemiec, pozostałe przeszły na emeryturę. Do przejęcia biznesu nie palą się również dzieci. – Skończyły studia, mają inne zajęcia. Przychodzą czasami, żeby mi pomóc przed świętami. Wtedy pracy jest tyle, że sama już nie daję rady – mówi właścicielka magla.
Mimo tego o przejściu na emeryturę nie myślała ani przez chwilę. Pod koniec ubiegłego roku z powodu choroby musiała zamknąć zakład na trzy miesiące, teraz wróciła jednak do niego w pełni sił. – Czasami żartuję, że będę tu pracowała chyba do samej śmierci – śmieje się.
Starania Krystyny Skoczek docenili również mieszkańcy, wybierając ją na początku 2017 roku swoimi głosami na laureatkę konkursu Gdańsk Miasto Przedsiębiorczych w kategorii seniorów.