Reklama.
Kiedy pani Krystyna Skoczek przejmowała zakład „Magiel” polscy piłkarze zanotowali historyczny remis na Wembley, Edward Gierek chwalił się dorobkiem pierwszych lat rządów na krajowej naradzie aktywu partyjnego, a widzowie ekscytowali się wchodzącym właśnie na ekrany telewizorów kultowym (jak się później okazało) serialem „Czarne Chmury”.
Był to rok 1973. Zlokalizowani w gdańskiej Oliwie zakład magielniczy działał już wówczas od 16 lat i cieszył się podobno w okolicy dobrą renomą. Pani Krystyna przeprowadziła się wcześniej z Częstochowy do Gdańska. Gdy zobaczyła ogłoszenie o tym, że poprzednia właścicielka chce się pozbyć dobrze prosperującej firmy, nie wahała się ani chwili.
Wraz z mężem zdecydowała się pożyczyć pieniądze i kupić za niewielki, przedwojenny domek i stary magiel z Niemiec za 70 tys. zł (co odpowiada wartości dzisiejszych 36,5 tys. zł, według portalu banknotypolskie.pl). – Choć w naszej okolicy funkcjonowało wówczas 8 konkurencyjnych zakładów, te pieniądze zwróciły nam się w ciągu dwóch lat – wspomina.
Zamówienia tylko jeden dzień w tygodniu
W okresie świetności kobieta zatrudniała dodatkowo 4 osoby, a jej samej zdarzało się pracować po kilkanaście godzin na dobę. – Wyskakiwałam tylko do domu coś zjeść i wracałam do zakładu – opowiada.
W okresie świetności kobieta zatrudniała dodatkowo 4 osoby, a jej samej zdarzało się pracować po kilkanaście godzin na dobę. – Wyskakiwałam tylko do domu coś zjeść i wracałam do zakładu – opowiada.
W okresie świetności do pani Krystyny tylko w poniedziałek przychodziło 20 osób. – Przyjmowałyśmy tylko jeden dzień w tygodniu. Inaczej nie dałybyśmy rady wyrobić się z zamówieniami – opowiada.
Kto do niej przychodził? Poza indywidualnymi klientami, gro zleceń pochodziło od Katedry Oliwskiej i seminarium duchowego. - Poza tym często zgłaszały się do mnie przedszkola i hotele – dodaje.
W tym momencie moja rozmowa się urywa. – O przyszedł klient, przepraszam na chwilę. Dwa prześcieradła 6 zł. Dziękuję bardzo. Już do pana wracam – słyszę.
– To ile pani bierze za to maglowanie – dopytuję.
– Już panu mówię? Poszwa 4 zł, prześcieradło 3, poszewka 1,5. Nie za dużo, nie za mało – odpowiada rezolutnie 86-latka.
"Za komuny robiliśmy dzień i noc"
86-latka dodaje z lekkim żalem w głosie, że dzisiaj o podobnym zainteresowaniu może tylko pomarzyć. Mówi, że ten tydzień miała wyjątkowo słaby, przyszło może ze 12 klientów.
86-latka dodaje z lekkim żalem w głosie, że dzisiaj o podobnym zainteresowaniu może tylko pomarzyć. Mówi, że ten tydzień miała wyjątkowo słaby, przyszło może ze 12 klientów.
– Dzisiaj każdy sobie radzi sobie sam. Za komuny robiliśmy dzień i noc. Jak komuna upadła, to ludzie zaczęli inaczej myśleć. Wtenczas zrobił się dostatek, zmienili priorytety, magiel został na boku. Ale idzie dalej żyć – opowiada.
W okolicy jej zakład już dawno przestał być już jednak tylko zwykłą firmą. Pani Skoczek mówi, że przychodzi do niej już 4 pokolenie klientów. Traktuje ich jak rodzinę, a część z nich wpada do niej wyłącznie pogadać.
– O widzi pan, maszyna działa a od rana przyszedł tylko jeden klient. Za to porozmawiać – już 4 osoby – śmieje się.
Nic dziwnego, pani Krystyna zna dzieje swoich klientów być może lepiej niż oni sami. Wie kto z kim brał ślub, kto gdzie pracował. – Czasami przychodzą się do mnie wyżalić na życie czy politykę. Jestem trochę jak spowiednik – opowiada. – Ale nie ma u mnie żadnych plotek – zastrzega od razu.
Emerytura? Nigdy w życiu
Przyznaje, że najczęściej zjawiają się u niej dość wiekowi konsumenci. Zazwyczaj pod pachą przynoszą ze sobą obrusy i pościel. Niektórzy z nich dojeżdżają specjalnie z innych miast, a nawet z zagranicy. – Wpadają raz w miesiącu z rzeczami do maglowania – opowiada pani Krystyna.
Przyznaje, że najczęściej zjawiają się u niej dość wiekowi konsumenci. Zazwyczaj pod pachą przynoszą ze sobą obrusy i pościel. Niektórzy z nich dojeżdżają specjalnie z innych miast, a nawet z zagranicy. – Wpadają raz w miesiącu z rzeczami do maglowania – opowiada pani Krystyna.
Na posterunku została dzisiaj sama. Jedna z jej pracownic wyjechała do Niemiec, pozostałe przeszły na emeryturę. Do przejęcia biznesu nie palą się również dzieci. – Skończyły studia, mają inne zajęcia. Przychodzą czasami, żeby mi pomóc przed świętami. Wtedy pracy jest tyle, że sama już nie daję rady – mówi właścicielka magla.
Mimo tego o przejściu na emeryturę nie myślała ani przez chwilę. Pod koniec ubiegłego roku z powodu choroby musiała zamknąć zakład na trzy miesiące, teraz wróciła jednak do niego w pełni sił. – Czasami żartuję, że będę tu pracowała chyba do samej śmierci – śmieje się.
Starania Krystyny Skoczek docenili również mieszkańcy, wybierając ją na początku 2017 roku swoimi głosami na laureatkę konkursu Gdańsk Miasto Przedsiębiorczych w kategorii seniorów.