Zabieg medycyny estetycznej stają się w Polsce coraz bardziej popularne. Niestety cześć z nich jest wykonywana przez osoby, które (zdaniem lekarzy) nie mają do tego uprawnień, a poszkodowani pacjenci o pomoc zwracają się do NFZ. W ten sposób za błędy w sztuce płacimy wszyscy.
Rośnie liczba powikłań po nieudanych zabiegach medycyny estetycznej – donosi „Rzeczpospolita”. Dziennik pisze, że Polacy w celu poprawy swojej urody chętnie udają się do kosmetologów. I choć prawnicy uważają, że sytuacja prawna jest niejasna, przeciwko takim zwyczajom protestuje Polskie Towarzystwo Dermatologiczne, podkreślając, że prawo do naruszania ciągłości tkanek mają tylko lekarze.
Do tych ostatnich Polacy i tak w końcu trafiają, ale po to, by... uporać się z powikłaniami po zabiegach. A te potrafią być dotkliwe – pacjenci przychodzą m.in. z poparzeniami drugiego stopnia, porażeniem nerwów, czy guzami zniekształcającymi twarz. W przypadku wstrzykiwania botoksu dochodzi dochodzą do tego jeszcze przypadkowe zarażenia HIV, HPV i wirusowym zapaleniem wątroby. Gazeta podkreśla, że to właśnie te najcięższe przypadki są zazwyczaj leczone są z publicznych środków.
Rynek medycyny estetycznej w Polsce jest wart około 150 mln złotych rocznie.