Dlaczego eobuwie.pl otworzyło najbardziej nietypowy sklep z butami w Europie i co z tego wynika dla klientów? Na nasze pytania odpowiada Marcin Grzymkowski, szef firmy. Przy okazji wychodzi na jaw, czy to nie jest przypadkiem ucieczka od zakazu handlu w niedziele i jaki rabat da sklep, jeśli nie dotrzyma słowa.
– Idea wypływa z charakteru sprzedaży online. W ten sposób sprzedaje się tylko kilkanaście procent butów. Nadal ponad 80 proc. należy do sprzedaży tradycyjnej. A my chcemy się otworzyć na nową grupę klientów, przełamać u nich nieufność. Chodzi o to, żeby każdy mógł do nas przyjść, przymierzyć, zobaczyć jak to się kupuje. U nas łączy się sprzedaż internetową i tradycyjną, bo to nie jest tylko podajnik do butów. Nasz personel chętnie pomoże przy wyborze obuwia.
Czyli chcecie po prostu więcej sprzedawać.
– Ten sklep powstał nie tylko po to, by sprzedawać. Chodzi też o edukowanie klientów, chcemy otworzyć się na całkiem nową dla nas grupę. I podobne sklepy, jak ten, postanowiliśmy otworzyć w największych, wybranych miastach Polski.
Ale tu nie ma butów, nie ma półek, nie ma ekspozycji.
– Tak, to prawda. Nasza oferta jest na tyle duża, że mielibyśmy problem z wyeksponowaniem jej na półkach. Zamiast tego, za salonem sprzedaży, w magazynie, zmieściliśmy sto kilkadziesiąt tysięcy par butów. To tyle samo, ile w ponad 60 sklepach monobrandowych. Co to oznacza w praktyce? Żeby zapoznać się z całą ofertą, która jest w magazynie, trzeba byłoby odwiedzić ponad 60 sklepów pojedynczych marek. Czyli prawie całe piętro sporej galerii handlowej. Szybko policzyliśmy, że eksponowanie tak dużej oferty w tradycyjny sposób mogłoby zająć ok. 5 000 metrów kwadratowych.
Na takiej przestrzeni można się po prostu zgubić.
– Znalezienie odpowiedniego buta na półce byłoby uciążliwe i trwałoby strasznie długo. My rozwiązaliśmy ten problem instalując w sklepie tablety z odpowiednią aplikacją, dzięki którym można w prosty i szybki sposób wybrać wszystkie buty, które są na miejscu i dostarczyć je klientowi w ciągu maksymalnie trzech minut. O, weźmy sobie te Conversy – numer, klikamy przymierz, włączamy stoper. O, teraz biegnie czas.
Czyli de facto likwidujecie największą bolączkę e-handlu – niemożność przymierzenia buta lub ubrania.
– Tak, tym bardziej, że nawet nie musimy przychodzić tu, żeby wybrać sobie buty czy torebkę. Można to zrobić wygodniej i przyjemniej – na przykład na kawie z koleżanką obejrzeć przez telefon, wybrać i złożyć zamówienie. A potem przyjść do nas, podać numer zamówienia i w ciągu trzech minut przyniesiemy produkty do przymierzenia.
Jaki procent towarów sprzedawanych drogą elektroniczną wraca do was, bo klientowi nie pasuje rozmiar czy kolor?
– Znacznie mniejszy niż połowa. Znam duże firmy z branży, które dostają z powrotem sporo ponad połowę sprzedanych rzeczy. Dlaczego nasz wynik jest lepszy? Wynika to z kilku przyczyn: doskonalszej prezentacji produktów, samej wysokiej jakości produktów jakie sprzedajemy, czy sprawnej obsługi klienta.
A jak to się spina biznesowo? To jest duża powierzchnia, dużo kosztuje. Czy oszczędzicie na zwrotach do klienta, przyspieszycie czas zakupów?
– Na pewno tak, ale dla nas bardziej istotne jest to, że docieramy do nowej grupy klientów i pokazujemy nową formę zakupów. Bo w Europie najprawdopodobniej nikt w ten sposób nie sprzedaje obuwia. W podobny sposób działają inne branże, ale z wieloma różnicami. A my pokazujemy, jak można wykorzystać nowe technologie do robienia zakupów… O, idzie nasze zamówienie – widzi pan? Dwie minuty.
A co, jeśli trwałoby dłużej, niż 3 minuty?
– Wtedy oferujemy rabat.
Nad takim konceptem sklepu pracowaliście od jakiegoś czasu, ale od razu nasuwa się skojarzenie, że to może być próba obejścia zakazu handlu w niedziele. W końcu można to podpiąć pod handel elektroniczny.
– Sytuacji związanej z nowymi przepisami będziemy się bacznie przyglądać. Ale proszę mi wierzyć – w tym koncepcie chodzi nam przede wszystkim o nowe możliwości dla klientów. To jest powodem inwestycji.
Jak dużej?
– Nie chciałbym tego zdradzać.
Ile tych salonów ma być w Polsce?
– Docelowo od 6 do 9, ale jeśli koncept się przyjmie, to chcemy go przenieść na duże miasta w innych krajach, w których prowadzimy sprzedaż. Ale warto też dodać, że to miejsce nie jest tylko salonem, bo stąd będziemy też oferować dostawę tego samego dnia na terenie Wrocławia – w ciągu trzech godzin. Czyli na przykład rano można sobie kupić buty na spotkanie, które odbędzie się w porze lunchu.
eobuwie.pl w 75 proc. należy do firmy CCC. Czy otwierając sklepy stricte stacjonarne nie odbieracie sobie nawzajem klientów?
– Nie, to są dwie różne grupy. Inni klienci, inna wartość paragonu, inna oferta.
Nie boicie się, że na rynku nie ma wielu centrów handlowych, które chętnie wynajmą 2 000 metrów pod sklep z magazynem?
– Nie, nasz koncept jest na tyle unikalny i nowoczesny, że galerie handlowe są nim zainteresowane. Prowadząc z nimi rozmowy, widzimy dużą chęć współpracy. Potęguje ją to, że w każdym mieście chcemy mieć tylko jeden taki punkt sprzedaży.
Jedną z największych bolączek e-handlu są przeciągające się dostawy. Często kupując coś czekamy dzień czy dwa zanim sklep to zamówienie wyśle.
– A u nas logistyka jest jednym z priorytetów. Klienci nie lubią długo czekać, więc 97 proc. zamówień złożonych do godziny 18 wysyłamy tego samego dnia. Chcemy, żeby klient dostał przesyłkę następnego dnia, nawet w weekend. Ba, jeśli ktoś zamówi buty w niedzielę, to w większości przypadków dostarczymy je w poniedziałek. A w innych firmach nie ma takiej opcji – wtorek i już. Na dodatek dla takich miast, jak Poznań, Wrocław, Kraków, Warszawa, Łódź, Katowice uruchamiamy usługę same day delivery. Zamówienia złożone do godz.12 będą dostarczane tego samego dnia między godz. 18 a 22. A ten wrocławski koncept jest jeszcze bardziej unikalny, bo buty we Wrocławiu dostarczamy w maksymalnie 3 godziny.
Będą się tym zajmować firmy kurierskie, czy sami to zorganizujecie?
– Usługa same day delivery będzie również realizowana przez partnera, ale wspomagać ją będą nasi właśni kurierzy na elektrycznych skuterach.
To ile osób ma pracować w tym jednym sklepie?
– Tu ok. 50 osób. Cała firma zatrudnia prawie 700 osób.
– I to się zepnie biznesowo?
Tak. My faktycznie realizujemy wiele innowacyjnych projektów, ale staramy się, by były rentowne.
– I naprawdę zaczynaliście od prostego sklepu na zapleczu rodzinnego obuwniczego?
– Takie były początki, tak naprawdę to wyglądało. Sam robiłem zdjęcia, opisy produktów, zajmowałem się marketingiem... Oczywiście nie można zapominać o całym zapleczu w postaci rodzinnego sklepu. Ale myśmy faktycznie rośli – i nadal rośniemy – o około 100 procent rocznie, mimo tego, że baza jest wysoka. 3 lata temu mieliśmy prawie 150 mln zł obrotu, dwa lata temu ponad 300, w zeszłym – ponad 600 mln.
A jak będzie w tym?
– Chcemy przekroczyć miliard. W tej chwili działamy na 11 rynkach, Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Grecja, Ukraina, Litwa, Szwecja. I planujemy w tym roku wejście na rynek hiszpański i włoski.