Lotos i Orlen podpisały list intencyjny w sprawie fuzji. Ten pomysł to odgrzewany kotlet, idea jest znana od dawna i była już kilka razy odrzucana. Nie ma wiele wspólnego z biznesem, może tylko służyć wyciągnięciu pieniędzy z obu koncernów. O ile w ogóle dojdzie do skutku – bo na drodze z pewnością staną europejskie przepisy antymonopolowe.
Dwa koncerny paliwowe – Lotos i Orlen – podpisały list intencyjny w sprawie połączenia. Politycy partii rządzącej wypowiadają się w tym temacie ostrożnie, ale optymistycznie. Opozycja załamuje ręce, ekonomiści milczą. Tymczasem ten pomysł ma przede wszystkim mnóstwo wad i niewiadomych.
To nie jest nowy pomysł
O planowanej fuzji państwowych koncernów mówiło się już od dawna. Ten pomysł pojawiał się już w epoce pierwszych rządów PiS, ale i w czasie, gdy rządziła PO. Nie został zrealizowany, bo zawsze okazywało się, iż jest to idea skomplikowana a rachunek zysków i strat – niejasny. Z jakichś powodów nikt tego do tej pory nie zrobił. Nie z braku możliwości, ale po przeprowadzeniu konsultacji i analizy.
Minister Energii, Krzysztof Tchórzewski powiedział, że są kraje, w których działa jeden duży koncern paliwowy.
– Wielu specjalistów od rynku paliw wskazuje na sukcesy węgierskie, które posiadają jedną czołową firmę – twierdzi Tchórzewski, dodając, że podobnie jest w Czechach.
Minister nie mija się z prawdą, ale też całej prawdy nie mówi. Liczba mieszkańców Węgier to mniej, niż 10 mln, populacja Czech jest niewiele wyższa. Każde z tych państw ma mniej mieszkańców, niż dwa województwa mazowieckie. Tam po prostu nie ma miejsca na większą liczbę dużych graczy.
To koncepcja przede wszystkim polityczna
Tak, polityczna, a nie biznesowa. Partia obecnie rządząca uwielbia łączyć spółki Skarbu Państwa w potężne molochy. Dzięki temu ministrowie walczący o wpływy mogą podkreślać swoją ważność i powiększać stan posiadania. Im więcej spółek ma pod swoimi skrzydłami minister, tym więcej posad może rozdać.
Na dodatek Lotos to jedna z największych firm na Pomorzu. To w Gdańsku płaci podatki, to w Gdańsku zatrudnia zarówno menedżerów, jak i szeregowych pracowników. Nie od dziś wiadomo, że Gdańsk, ale też Gdynia czy Sopot są solą w oku rządzących. Opozycja jest tu silna, samorządy również. Platforma Obywatelska stoi więc na stanowisku, że ewentualne połączenie Lotosu z Orlenem to zamach na ich samorządność i pieniądze województwa.
Trzeba też zauważyć, że podobne zdanie na ten temat mają lokalni samorządowcy z Prawa i Sprawiedliwości. Nie raz i nie dwa stawali w obronie niezależności Lotosu.
Przejęcie kontroli nad Lotosem oznaczałoby jeszcze większy desant polityków na stanowiska w gdańskim koncernie. Co prawda w liście intencyjnym jest mowa o tym, że Lotos byłby i tak odrębną spółką z siedzibą w Gdańsku i płaciłby podatki na Pomorzu, ale samorządowcy zdają się w to nie wierzyć.
Brakuje odpowiedzi na pytanie: „po co?”
W liście intencyjnym można znaleźć stwierdzenia, że da się wykorzystać efekt synergii. Niestety, co do tego można mieć sporo wątpliwości. Czy Orlen wespół z Lotosem sprzedadzą więcej paliwa, niż osobno? Czy przerobią więcej ropy, postawią więcej stacji benzynowych? W Polsce nie. Być może wzmocniłoby to pozycję obu koncernów na rynku europejskim, ale to tylko puste słowa z listu intencyjnego. Brakuje konkretów i danych.
Na drodze staną Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów i Komisja Europejska
Dziś mało kto o tym pamięta, ale UOKiK już kilka lat temu wypowiadał się negatywnie w kwestii połączenia obu koncernów. A teraz nawet nie będzie musiał zajmować stanowiska, bo sprawę – z uwagi na wielkość obrotów obu firm – przejmie automatycznie Komisja Europejska.
Z zasady nie pozwala ona na to, by jeden podmiot kontrolował więcej, niż 40 proc. rynku. Tymczasem Orlen i Lotos miałyby ok. 45 proc. stacji paliw w Polsce. Musiałyby więc sprzedać lub zamknąć przynajmniej 200 z nich. Takie przypadki w Europie już się zdarzały i wiadomo, że w Polsce nie mogłoby się stać inaczej. Na dodatek na fuzję będą musiały zgodzić się również urzędy antymonopolowe Niemiec i Czech – bo na tych rynkach działa Orlen.
To skok po pieniądze
Politycy obozu rządzącego coraz śmielej mówią o tym, że to właśnie Orlen miałby finansować budowę polskiej elektrowni atomowej. Kosztująca kilkadziesiąt miliardów złotych inwestycja musiałaby być realizowana na kredyt, bo nie ma u nas podmiotu – łącznie ze Skarbem Państwa – który mógłby ją udźwignąć. Orlen wespół z Lotosem byłby zaś na tyle dużą spółką, że mógłby się postarać o wysoki kredyt na dobrych warunkach.
Sęk w tym, że jest byłaby to inwestycja wielce ryzykowna. Do tej pory wszystkie podmioty, które wymieniano jako kandydatów do finansowania polskiej atomówki momentalnie traciły na giełdzie.
Podsumowując – połączenie Orlenu i Lotosu jest ryzykowne, trudno je ocenić pod względem finansowym. Ale przede wszystkim jest to pomysł nierealny, bo nie zgodzi się na to Komisja Europejska.