Ostatnio coraz głośniej robi o aplikacji Vero – nowym medium społecznościowym, które chce ugryźć kawałek tortu Facebooka. Jak na razie trudno wróżyć im świetlaną przyszłość. Raz działa, raz nie działa, brakuje w niej treści oraz zaangażowanych użytkowników.
Założenia Vero są ambitne – ma być alternatywą dla Facebooka, bez reklam i niepotrzebnych, denerwujących wodotrysków. Jak wiadomo, na świecie nie ma nic za darmo, więc Vero ma się utrzymywać z pieniędzy użytkowników. Wedle pierwszych zapowiedzi za używanie aplikacji trzeba będzie płacić równowartość kilku kaw rocznie. Nie wiadomo ile, ale chyba niewiele.
Jeśli jesteście zapobiegliwi, to ściągnijcie apkę już teraz. Na początku twórcy Vero zapowiedzieli, że pierwszy milion kont będzie bezpłatny, teraz – po fali zainteresowania – rozszerzyli program rozdawnictwa aż do odwołania. Jeśli zarejestrujesz się w aplikacji teraz, to do końca życia (swojego lub jej) za Vero płacić nie będziesz.
Dlaczego warto używać Vero?
Kilka rzeczy w Vero wręcz zachwyca. Po pierwsze w aplikacji ma nie być reklam. Żadnych i nigdy. Po drugie – twórcy apki nie będą handlowali danymi użytkowników, bo ich nie zbierają. Po trzecie – design aplikacji może się podobać. Ciemne barwy nie męczą wzroku, wygląda to wszystko dyskretnie i elegancko.
A po czwarte, mechanizm wyświetlania postów i wiadomości jest do bólu prosty – najnowsze na górze. Te trzy rzeczy są mocnym uderzeniem w Facebooka, zapaćkanego reklamami, coraz trudniejszego w obsłudze, a na dodatek wyświetlającego posty w kompletnie idiotycznej kolejności.
Ile razy wyskakuje wam na szczycie listy coś, co widzieliście już kilka dni temu? Można ustawić feed tak, żeby najnowsze informacje wyświetlały się na górze, ale działa to tylko tymczasowo, do zamknięcia strony. Potem znów wraca do tego, co Facebook sam chce pokazywać.
Mowa o wersji desktopowej, w wersji mobilnej dodatkowo trzeba przebić się przez połowę menu, by dojść do tej opcji. Tu Vero wygrywa w cuglach.
Jak uruchomić Vero?
To znaczy – wygrywałoby, gdyby działało. Bo na razie sposób, w jaki funkcjonuje aplikacja, woła o pomstę do nieba. Rozumiem, że jest to wersja beta, okrojona z funkcji. Ale bez przesady, prace nad nią trwają kilka lat, to nie jest coś, co powstało zeszłej nocy na laptopie licealisty.
Sama rejestracja to jakaś pomyłka, narzeka na to wielu ludzi. Wpisałem swoje dane, dostałem SMS-em kod weryfikacyjny. Nie zadziałał, choć z pewnością nie pomyliłem się przy jego przepisywaniu. Zadzwonił więc do mnie automat, by podyktować mi nowy kod. Cóż, okazał się niepotrzebny, bo apka wpuściła mnie w trakcie dzwonienia. Dziwne. Niby działa, ale w sposób losowy.
Na dodatek dramatycznie brakuje tu użytkowników. Rozumiem, że to początki, ale znalazłem tylko kilka (dosłownie trzy) znajomych osób, mam je zresztą w znajomych na Facebooku. Apka proponuje mi ciekawe tematy na stronie głównej – kliknąłem w hashtag #F1. Wiadomo, sezon zbliża się wielkimi krokami, Kubica i te sprawy.
I co? I nic. A nie… jednak po chwili wyskoczyła mi seria zdjęć. Jakaś nastolatka chwaląca się makijażem, śniady pan leżący na kafelkach, koleś na snowboardzie i wielki krzak marihuany. Jakiś nonsens.
Na razie nie znajduję frajdy w tym, żeby oglądać przypadkowo otagowane zdjęcia obcych ludzi. Może Vero się rozwinie, może nie. Na razie widać, że każdy, kto o nim usłyszał, zainstalował sobie apkę, popatrzył i na tym poprzestał. Wcale się nie dziwię, bo dla mnie nie ma tam nic ciekawego.
To nie wszystko. Aplikacja działa wtedy, kiedy chce i w sposób, jaki uzna za właściwy. To znaczy, że często nie działa w ogóle, albo z dramatycznym opóźnieniem. W sklepie Google Play jej ocena to dramatyczne 2,1 punktu na 5 możliwych. Poza tym to ciągle tylko aplikacja, wersji na komputer nie ma.
Kim jest twórca Vero?
Na dodatek spore kontrowersje budzi postać założycielaVero. To libański miliarder, Ayman Hariri, syn byłego premiera Libanu i jednocześnie przyrodni brata obecnego premiera tego kraju. Jego ojciec, Rafik al-Hariri, oprócz kierowania rządem w Bejrucie, zajmował się potężnym biznesem i dorobił się niezłej fortuny. Zginął w 2005 roku w zamachu. Pod drogą, którą jechał, eksplodował ładunek wybuchowy odpowiadający 1800 kilogramom trotylu.
Ayman Hariri jest spadkobiercą fortuny wartej 1,33 mld dolarów, trudno jednak orzec, czy jest wiarygodnym przedsiębiorcą. Ponoć nie zapłacił pracownikom swojej poprzedniej, upadłej firmy deweloperskiej, zostawiając tysiące z nich na lodzie. Na dodatek w branży technologicznej nie ma żadnego doświadczenia, ale to akurat nie musi być przeszkodą.