Pójdziecie sobie na spacer zamiast siedzieć do późna na kasie obsługując klientów, twierdzili zwolennicy wprowadzenia zakazu handlu w niedziele. Praktyka boleśnie zweryfikowała ten zamysł, część pracowników narzeka wręcz, że po jego wprowadzeniu jest jeszcze gorzej niż było.
O tym, że nie jest tak różowo jak mogłoby się wydawać przekonuje niedawne badanie przeprowadzone przez platformę TakeTask. Wynika z niego, że pozytywnie o zakazie wypowiada się nieco ponad połowa pracowników (dokładnie 56 proc.). W przypadku bezdzietnych ta statystka była jeszcze mniej przychylna. Za ustawowym zakazem opowiedziało się tylko 38 proc.
Dlaczego? Opowiedzieć o tym mogą na przykład pracownicy jednej z Biedronek w Elblągu. Tam załoga musiała stawić się w sklepie już kilka minut po północy. Wcześniej zapewne kasjerzy postanowili zaczerpnąć kilka godzin snu, co oznacza, że wolna niedziela stała się dla nich de facto wyłącznie wolnym porankiem.
– Dla mnie to oczywista głupota, przygotowanie sklepu zajmuje około 2 godzin, nie rozumiem dlaczego ściągani jesteśmy w środku nocy, jakbyśmy nie mogli przyjść te dwie godziny wcześniej w poniedziałek – opowiadał portalowi "Express Elbląg" anonimowy pracownik. Zapytaliśmy przedstawicieli Biedronki o nowe zasady pracy w elbląskim lokalu.
- Rozwiązanie było jedną z rozważanych i sprawdzanych przez nas możliwości, jednak nie zdecydowaliśmy się na jego wprowadzenie w ramach całej sieci. W większości naszych sklepów rozpoczęcie zmiany o godz. 5 nad ranem w poniedziałek wystarcza do tego, aby pracownicy w pełni przygotowali sklep do ponownego otwarcia, tak by spełniał on oczekiwania zakupowe naszych klientów. Bo w całym procesie kluczowi są właśnie klienci, oczekujący dostępu do świeżych towarów na półkach oraz sprawnej obsługi kasowej - czytamy w komunikacie przysłanym przez Biuro Prasowe Jeronimo Martins Polska.
Ale nawet i bez nocnych zmian grafiki większości pracowników dyskontów zostały wywrócone do góry nogami.
Dłuższe godziny pracy
Lidl postanowił wydłużyć godziny pracy w piątki i soboty do 22 (wcześniej do 21), część Biedronek uznała, że w te dni popracować można nawet i do 23. Nad takimi samymi zmianami zastanawia się Carrefour. Auchan rozciągnął natomiast godziny otwarcia od 7 do 23 (wcześniej 8-22).
Tama frustracji została jednak przerwana dopiero po zakończeniu pierwszej niedzieli wolnej od handlu. - Przed wprowadzeniem zakazu handlu miałam bez niczyjej łaski minimum jeden weekend w miesiącu wolny. Teraz nie mam żadnego. Po wejściu w życie ustawy o niedzielach wolnych od handlu we wszystkie piątki, soboty i poniedziałki w sklepie ma się stawiać cała załoga, wszyscy. Tym samym o wolnym weekendzie mogę zapomnieć –piekliła się w liście do "Sądeczanina" jedna z pracownic.
– Pracodawcy chcą w ten sposób zniechęcić swoich pracowników do wolnych niedziel – opowiada INN:Poland Piotr Adamczak, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Biedronce. Związkowiec mówi, że w niedziele dostał mnóstwo telefonów od zadowolonych pracowników Biedronek z całej Polski. Podkreśla, że problemem nie jest sam fakt wprowadzenia nowego prawa, a raczej sposób w jaki do jego egzekwowania przygotowali się właściciele sklepów.
Adamczak opowiada, że sieć nie chce słuchać pracowników. W Białymstoku, który nie jest przecież metropolią, Biedronka wprowadziła całodobowe oddziały. – Prościej byłoby mi to zrozumieć, gdyby na taki krok zdecydowano się w Warszawie, ale w stolicy akurat nikt na to nie wpadł – dodaje Adamczak. Czas przyznał mu zresztą rację – jeden z trzech sklepów wrócił niedawno do starych godzin funkcjonowania.
Kto nie będzie pracował w niedziele?
Niedługo może być jeszcze ciekawiej, bo szef Solidarności Piotr Duda rzucił, że zakaz handlu mógłby objąć również kolejne grupy zawodowe. Ten pomysł nie przypadł do gustu przede wszystkim osobom pracującym w gastronomii. – Przecież to jest nierealne. Każdy dzień to są potężne straty dla właściciela i dla nas. Nie zarobi kuchnia, nie zarobimy my – skarżył nam się jeden z kelnerów.