Spółki skarbu państwa tylko dla partyjnych nominatów – tak może się skończyć szumnie zapowiedziana przez prezesa PiS rewolucja w pensjach. – Za gołe pensje nie znajdzie się prawdziwych fachowców, zdolnych zarządzać bankiem czy rafinerią – twierdzą specjaliści od rynku pracy.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński, zapowiedział właśnie obcięcie pensji. Posłowie będą mieli świadczenia zmniejszone o 20 proc., samorządowcy dostaną limit na pensje, a szefowie i menedżerowie spółek Skarbu Państwa nie dostaną żadnych premii – tylko gołą pensję.
Nie można mieć wątpliwości, że słowa Kaczyńskiego to reakcja na bardzo źle przyjęte przez społeczeństwo bajońskie premie dla ministrów i innych przedstawicieli klasy rządzącej. Prezes PiS zapowiedział, że obdarowani przekażą swoje premie na cele charytatywne. Beneficjentem ma być Caritas.
Obcięcie uposażeń poselskich to w sumie niewielki cios dla parlamentarzystów. Tomasz Skory, dziennikarz RMF, szybko wyliczył, że uposażenie poselskie wyniesie 7913,84 zł brutto, zaś dieta - 1978,46 zł. Posłowie stracą więc 2473 zł.
Prezes Orlenu czy PKO z taką pensją?
Ale Kaczyński upiekł przy tym ogniu jeszcze kilka pieczeni. Po pierwsze zapowiedział, że szefowie spółek skarbu państwa mogą pożegnać się z premiami. Tymczasem w środowisku menedżerów wysokiej klasy nie jest tajemnicą, że to właśnie premie są jedynym motywatorem, zdolnym przyciągnąć ich do pracy w sektorze państwowym.
– Zniesione zostaną wszelkie dodatkowe, poza pensją, świadczenia, jeśli chodzi o kierownictwa spółek skarbu państwa – powiedział prezes PiS.
Odwołany niedawno prezes PKN Orlen, Wojciech Jasiński, mógł zarabiać od 7 do 15-krotności przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Czyli mniej więcej 30 – 64 tys. zł miesięcznie. Do tego mógł dostawać drugie tyle pensji.
Są to pieniądze niewyobrażalne dla normalnego człowieka, ale weźmy pod uwagę, że chodzi o jedną z największych w Polsce firm. W 2017 PKN Orlen miał ponad 70 mld zł przychodu i 6,1 mld zł zysku. W prywatnej firmie pensja prezesa byłaby z pewnością wyższa i obejmowałaby sutą premię.
Ile zarobiliby na wolnym rynku?
Obecny premier, Mateusz Morawiecki, był wcześniej prezesem banku BZ WBK. W roku 2014 jego pensja wyniosła ok. 1,8 mln zł, do tego doszła premia – 1,7 mln zł. W latach 2004 – 2007 był członkiem zarządu banku, w latach 2007 – 2015 jego prezesem. Przez ten czas zarobił ok. 29 milionów złotych, a więc dostawał średnio prawie 220 tys. miesięcznie. W dużo mniejszej, ale prywatnej firmie.
Widać więc wyraźnie, że spółki skarbu państwa nie będą konkurencyjne pod względem pensji z sektorem prywatnym. Nie przyciągną menedżerów najwyższej klasy, którzy będą mogli zapewnić nowoczesne metody zarządzania i dobre wyniki finansowe.
Do zarządzania wielkimi firmami trzeba ściągać fachowców. Po obcięciu możliwości zarabiania na te posady skuszą się co najwyżej ci, którzy nie znajdą zajęcia w sektorze prywatnym, o dużo niższych kwalifikacjach. A najpewniej wyłącznie partyjni nominaci, bez żadnego doświadczenia i umiejętności.
Uderzenie w samorządy
Ale w wypowiedzi prezesa PiS było coś jeszcze.
– Chcemy wprowadzenia nowych limitów dla wójtów, burmistrzów, prezydentów, marszałków, starostów i ich zastępców – grzmiał poseł Kaczyński.
Limit wynagrodzeń – rząd chce w ten sposób decydować o wysokości zarobków władz samorządowych. Nie jest tajemnicą, że Prawo i Sprawiedliwość ma z nimi problem. W wielu miejscach wojewodowie wojują z radnymi i prezydentami czy burmistrzami miast a nawet wójtami. Kością niezgody są choćby nazwy ulic, finansowanie in vitro czy – ostatnio – miejscowe plany zagospodarowania.
Obniżenie uposażeń władz samorządowych może być próbą pokazu siły. Tym bardziej, że pensje samorządowców nie są przecież wypłacane z budżetu państwa. Jarosław Kaczyński chce więc pokazać, że to on ma władzę i on będzie decydował nie tylko o tym, ile ma zarabiać prezydent Warszawy czy Poznania, ale i wójt Pcimia.