Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli powtórkę z kryzysu w budowie dróg. Najwyższa Izba Kontroli alarmuje, że Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zmierza wprost ku przepaści. Jeśli szybko czegoś nie poprawimy, to grozi nam załamanie inwestycji drogowych i bankructwa podwykonawców.
Jak to możliwe? W Polsce powtarza się sytuacja sprzed kilku lat. Autorzy raportu NIK wskazują już pierwsze symptomy nadchodzącego krachu: kumulację inwestycji budowlanych, wywołaną m.in. koniecznością wykorzystania środków z UE, wzrost cen na materiały budowlane i usług oraz brak ludzi do pracy. Do raportu dotarli dziennikarze portalu Wyborcza.pl.
Ale to już było
NIK alarmuje, że obecnie idziemy tą samą drogą, która doprowadziła do kryzysu w budowie dróg po 2011 roku. Wtedy – tak samo, jak dziś – GDDKiA podpisywała umowy jedynie generalnymi wykonawcami inwestycji. Ci zaś na własną rękę szukali sobie podwykonawców i kontrahentów do zapewnienia dostaw.
Kilka lat temu skończyło się to problemem, bo generalni często nie przekazywali pieniędzy swoim podwykonawcom. Pierwsze informacje o zatorach płatniczych zbagatelizowano i dopiero po spektakularnych bankructwach GDDKiA zaczęła monitorować stan rozliczeń generalnych z wykonawcami.
Ale było już za późno, bo fala bankructw zmiotła z rynku wiele firm. Kosztowało to budżet 1,3 mld złotych, bo tyle państwo musiało zapłacić oszukanym podwykonawcom i kontrahentom. Niestety obecnie znowu podążamy tą samą drogą.
Rządowy program przewiduje obecnie budowę ponad 250 km autostrad i 2 641 km dróg ekspresowych oraz 35 obwodnic miast. Wszystko ma kosztować 135 mld złotych i być gotowe do końca 2025 roku.
Niestety, wiele trwających już budów ma spore opóźnienia. W 2017 r. wiele dróg otwierano dosłownie na dni lub godziny przed końcem roku. Inaczej groziłoby brakiem rozliczenia w terminie i utratą dotacji z UE. I wiele z tych dróg wymaga jeszcze wielu prac, np. malowania pasów czy budowy miejsc dla podróżnych.