Nie widzę alternatywy w energii wiatrowej, to jest koncepcja niemiecka - wypalił na antenie TVP Info europoseł Karol Karski. Polityk PiS nie mógł się jednak bardziej mylić, po latach inwestycji w OZE nasz zachodni sąsiad zbiera właśnie obfite plony.
Podczas rozmowy w studiu programu „Minęła 20” Karol Karski postanowił popisać się kilkoma spostrzeżeniami na temat energii odnawialnej. – Nie widzę alternatywy w energii wiatrowej, to jest taka koncepcja niemiecka. Wiele zdezelowanych niemieckich wiatraków czeka, żeby można było je przenieść do Polski, czy w jakiekolwiek inne miejsce. Niemcy próbują je gdzieś upchnąć, a poszukują innych źródeł energii – stwierdził.
Czy OZE w Niemczech się sprawdza?
Problem w tym, że w tych trzech zdaniach Karski pomylił się...trzykrotnie. Trudno bowiem uznać elektrownie wiatrowe za typowo niemiecką koncepcję skoro w rozwoju tej technologii prym wiodą Chiny. Już w 2016 roku moc wytwórcza ich wiatraków była równa 1/3 mocy wytwórczej wszystkich elektrowni wiatrowych na świecie.
Wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem byłaby też próba udowodnienia, że „zdezelowane wiatraki” czekają na transport do Polski. Co jak co, ale energia wiatrowa przeżywa właśnie w Niemczech swój najlepszy okres. Całkiem niedawno, bo dokładnie 1. maja, przez 2 godziny całe zapotrzebowanie na prąd zostało pokryte z odnawialnych źródeł energii. Efekt? Tradycyjne elektrownie musiały dopłacać, by ktoś odebrał od nich nadmiar energii. [/b] - relacjonował portal wysokienapiecie.pl. W ciągu całego tamtego dnia OZE dało Niemcom 71,3 proc. całkowitego zapotrzebowania
Jak sytuacja wygląda w Polsce? W zasadzie dokładnie odwrotnie. W 2016 roku PiS przyjął ustawę w myśl, której wiatrak można stawiać w odległości nie mniejszej niż 10-krotność jego wysokości od zabudowań mieszkalnych. To [b]najbardziej restrykcyjne przepisy w Europie.
Działalność elektrowni wiatrowych dobija dodatkowo uchwalone w ubiegłym rokuprawo, które znosi tzw. opłatę zastępczą. Płaciły ją firmy sprzedające energię, jeśli nie chciały kupować energii ze źródeł odnawialnych. Opłata za każdą niekupioną megawatogodzinę wynosiła 300 złotych. Teraz to 125 proc. ceny tzw. zielonego certyfikatu, który kosztuje obecnie niewiele ponad 30 złotych. W efekcie produkcja prądu ze źródeł odnawialnych, szczególnie wiatraków stała się kompletnie nieopłacalna. Zamiast 300 złotych dopłaty, firmy otrzymują niecałe 40 zł za megawatogodzinę. Kolejne przedsiębiorstwa wycofują się więc z inwestycji, a niektóre z nich poszły do sądu z pozwami.