Postępujący kryzys, który już od kilku lat trawi wenezuelską gospodarkę, jest konsekwencją decyzji podejmowanych zarówno przez obecną, jak i poprzednie administracje. Nie można także zapominać o szczególnych uwarunkowaniach historycznych: niestabilności rządów w XIX w., szybkim uprzemysłowieniu i uwolnieniu rynku wydobywczego w latach brutalnej dyktatury Marcosa Péreza Jiméneza, wreszcie Pakt z Punto Fijo, który od 1958 do 1989 r. sterował wenezuelską demokracją. W ramach Paktu partie AD i COPEI przekazywały sobie władzę w pokojowy sposób, a społeczeństwo akceptowało ten stan rzeczy, korzystając ze stabilizacji, jaką przyniosła owa “dżentelmeńska umowa”. Niestety, zachłyśnięcie się naftową hossą lat 70. i nacjonalizacja przemysłu naftowego przy niezbornych próbach rozwinięcia innych sfer gospodarki oraz narastającej korupcji w administracji państwowej odbiły się czkawką rządom, które zmuszone były poradzić sobie ze słynną “straconą dekadą” lat 80. Caracazo, protesty, które wybuchły po podniesieniu cen paliw na pocz. lat 90. potwierdziły, że Pakt z Punto Fijo przestał działać, a silnie rozwarstwione społeczeństwo coraz mocniej skłaniała się ku propozycjom, mającym uzdrowić wenezuelską gospodarkę.
Wybór Hugo Cháveza na prezydenta w 1999 r. stanowił naturalną kolej rzeczy: obiecał wyrównanie szans, opiekę socjalną i uchronienie kraju przed interwencjonizmem Białego Domu oraz prywatyzacją narodowego skarbu - ropy naftowej. Nie da się zaprzeczyć, że podczas kolejnych 14 lat wskaźniki ubóstwa spadły, a skolaryzacji i dostępu do ochrony zdrowia wzrosły, było to jednak możliwe jedynie dzięki ogromnemu rynkowi zbytu na ropę. Brak podjęcia kluczowych decyzji ws. rozwinięcia innych dziedzin gospodarki czy koniecznego unowocześnienia przemysłu wydobywczego, korupcja i zależności na najwyższych szczeblach władzy oraz używanie misji boliwariańskich w celu zwiększenia popularności nowego prezydenta, Nicolása Maduro, doprowadziły Wenezuelę na skraj bankructwa.