PiS wprowadza nowe podatki. Ale muszą się mocno się napocić, żeby tylko nie użyć słowa "podatek". Różnych "opłat" i "danin" ciągle przybywa. W przyszłym roku nasze obciążenia wzrosną o dodatkowe 8,4 mld złotych.
Ostatnio przedstawiciele partii i rządu jak mantrę powtarzali zwroty "danina solidarnościowa" i "opłata paliwowa". Jednak nie ma się co oszukiwać – unikanie słowa "podatek" nie sprawi, że nie trzeba go będzie zapłacić. Rząd i władze bardzo starają się dbać o swój wizerunek, licząc na to, iż nikt nie zorientuje się, że z kieszeni znikają mu pieniądze.
Jednak przy okazji w finansach państwa powstaje coraz większy chaos. Niesamowicie komplikuje się system podatkowy, choć nie jest wykluczone, że nowy system danin i opłat, jak wprowadza PiS w pewnych aspektach może być skuteczny. Na razie eksperci są podzieleni w opiniach dotyczących tego działania.
– W zdecydowanej większości przypadków jest to zaklinanie rzeczywistości, bo i tak chodzi o zwiększanie obciążeń podatkowych. Oczywiście w teorii podatków jest taka idea, że powinien go płacić ten, kto korzysta z danych usług – na przykład kierowca za przejazd autostradą. Ale w tym przypadku jedno nie ma nic do drugiego. Opłata emisyjna, która ma iść na walkę ze smogiem, ma być nakładana na kierowców. Tymczasem największym źródłem smogu jest w Polsce węgiel, który państwo dotuje. W efekcie paliwo jest obciążone wyższymi podatkami, niż węgiel. Jest to więc tak naprawdę szukanie dodatkowego źródła dochodu – mówi Aleksander Łaszek, ekspert Fundacji Obywatelskiego Rozwoju w rozmowie z INN:Poland.
Obecne działania rządu mogą wskazywać na dwie sprawy. Jedną z nich jest fakt, że budżet Polski nie da rady udźwignąć kolejnych obowiązków i obietnic. Nic dziwnego, że rząd szuka nowych możliwości fiskalnych. Z drugiej dziwić może to, iż konstruuje nowe opłaty w ten sposób, by (jak pisze Rzeczpospolita)omijały budżet i trafiały wprost do funduszy celowych.
Ale to może mieć drugie dno – jak pokazuje przykład Funduszu Pracy, nawet środki celowe da się wykorzystać do celów de facto niezgodnych z ich pierwotnym przeznaczeniem.
Jakie nowe opłaty wprowadził lub wprowadzi rząd?
Po pierwsze ma to być dodatkowy podatek dla osób najbogatszych, zwany daniną solidarnościową. Mają płacić ją osoby zarabiające powyżej 1 mln złotych rocznie. Podatek wyniesie 4 proc. od wszystkiego powyżej milionowej granicy. Państwo wzbogaci się o 1,1 mld złotych rocznie. Pieniądze mają trafić do nowego Solidarnościowego Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych.
Zresztą PiS bardzo pilnuje, by taki właśnie komunikat trafiał do społeczeństwa. Odpowiednie wskazówki zawarto w specjalnej ściągawce dla członków partii, którzy wypowiadają się w mediach.
– Na dodatek w ten sposób wiele rzeczy się dubluje. Najlepszym przykładem jest danina solidarnościowa i fundusz solidarnościowy. Mamy przecież Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, na który płacimy składki, a obok robimy drugą instytucję z inną nazwą. To bardzo komplikuje system – twierdzi Łaszek.
Drugim nowym podatkiem ma być opłata emisyjna. Pod tym mało kontrowersyjnym określeniem kryje się 8 groszy od każdego sprzedanego litra paliwa. Ma to przynieść ok. 1,8 mld złotych rocznie, ale znowu nie do budżetu, ale do funduszy zajmujących się ochroną środowiska. Również na ten temat członkowie PiS mają przygotowaną medialną ściągawkę. Muszą podkreślać, iż te pieniądze trafią do miejscowości, gdzie problem smogu jest najważniejszy.
Będą przy tym przypominać, iż z powodu zagrożenia smogiem, w Polsce przedwcześnie umiera aż 45 tysięcy osób. Ściągawka nie wyjaśnia, co robić, gdy ktoś użyje argumentu, iż odpowiada za to głównie palenie węglem w piecach i elektrowniach.
Trzecim i chyba najbardziej dotkliwym ciosem w portfele Polaków ma być zniesienie tzw. limitu składek. Dzięki temu ruchowi Fundusz Ubezpieczeń Społecznych ma się wzbogacić aż o 5,4 mld złotych.
Gdzie trafią pieniądze?
Cóż, w teorii wszystko wygląda nieźle. Danina solidarnościowa ma iść od razu na potrzeby osób najmniej zarabiających, opłata paliwowa na ochronę środowiska a środki ze zniesienia limitu składek – do odpowiedniej rezerwy.
W praktyce może być z tym różnie. Świetnie widać to na przykładzie Funduszu Pracy. Trafiają tam składki od pracodawców. To duże pieniądze, ponad 10,5 mld złotych rocznie. Te środki powinny być wydawane na walkę z bezrobociem, szkolenia, zasiłki, prace interwencyjne. Sęk w tym, że ok. 40 proc. tych pieniędzy trafia na kompletnie inne cele – choćby na staże dla lekarzy, dentystów, pielęgniarek i położnych. Kilkadziesiąt milionów miałoby trafiać do kobiet, które zdecydują się urodzić nieuleczalnie chore dziecko. Takich przykładów jest wiele – to szczytne cele, ale nie mają nic wspólnego z zadaniami Funduszu Pracy. W ten sposób PiS odciąża napięte budżety ministerstw.
Na razie nie wiadomo, co dokładnie dzieje się z już wprowadzonymi nowymi podatkami i daninami. Chodzi np. o opłatę za torebki foliowe oraz wodę (to drugie zawdzięczamy ustawie „Prawo wodne”). Płacimy za nie, ale na razie brakuje szczegółów dotyczących tego, na co poszły te środki.
Będzie chaos?
Eksperci ekonomiczni zwracają uwagę na to, że PiS wprowadza spory chaos do systemu podatkowego. Nowe daniny mogą utrudnić życie klientom i przedsiębiorcom. Na zdrowy rozum najłatwiej byłoby płacić po prostu określoną kwotę w ramach dotychczas istniejących podatków, zamiast rozbijać wszystko na kilka celów i funduszy.
– Tymi działaniami niepotrzebnie obciążamy administrację i podatników, ale to w końcu podatnik finansuje administrację, więc płacimy za to wszyscy. Niepotrzebnie mnożymy byty. Duże skomplikowanie przepisów to też różne wyjątki, które powodują spory z organami podatkowymi. A wszystko robi się po to, by podatków nie nazywać podatkami – podsumowuje Aleksander Łaszek.