Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż producenci żywności i chemii gospodarczej np. z Niemiec czy Francji sprzedają na rynkach tzw. nowej Unii (m.in. Polski) towary gorszej jakości, niż u siebie. Władze UE wreszcie zauważyły problem i grożą im drakońskimi karami.
Fenomen "niemieckiej chemii" dostrzegły tysiące Polaków. Proszki do prania od naszych zachodnich sąsiadów można już kupić nie tylko na bazarach, ale i specjalnych sklepach w galeriach handlowych. Co prawda koncerny produkujące chemię gospodarczą zarzekają się, że składy są identyczne albo minimalnie zmienione, ale Polacy wiedzą swoje.
Łatwiej sprawdzić żywność. Teoretycznie takie same produkty w Niemczech czy Francji mają po prostu lepszy skład. Serwis Next.Gazeta.pl pisze, że do nas trafiają wyroby np. z mięsem oddzielanym mechanicznie od normalnego, olejem palmowym zamiast masła lub oleju rzepakowego etc. Przykłady można mnożyć.
Europejska Komisja ds. Rolnictwa pracuje nad przepisami, które mają uniemożliwić takie praktyki. Najwyższą karą ma być nawet zakaz sprzedaży produktów w krajach potraktowanych po macoszemu. Komisja przy głosowaniu za rekomendacją dla nowych przepisów była prawie jednogłośna.
"Lokalne preferencje" to wytrych
To określenie jest już dziś stosowane przez producentów żywności, którzy uzasadniają inny skład produktów wymaganiami klientów w różnych krajach. Komisja chce, by faktyczne różnicowanie składu w zależności od lokalnych preferencji było możliwe. W jednym kraju ludzie mogą woleć potrawy bardziej ostre, gdzie indziej nie je się określonych produktów ze względu na uwarunkowania kulturowe.
Trudnym zadaniem dla legislatorów będzie więc takie ustalenie zasad, by nie było wątpliwości, co jest lokalną preferencją, a co próbą przyoszczędzenia na składnikach.
Jednocześnie Komisja wezwała producentów do dobrowolnych zmian i wyrównania jakości produktów. Władze Unii stworzą też system do łatwego porównywania składów różnych towarów.