Kampania wyborcza Patryka Jakiego - są nieścisłości. Myślisz, że wiesz, co politycy wyprawiają na Twitterze i Facebooku? Nie bardzo – póki nie zajrzysz na bloga Anny Mierzyńskiej, która obnaża ich sztuczki, triki i nieuczciwość. Tu trwa regularna bitwa cyborgów, botów i trolli, których celem jest zmylenie wyborcy.
Jak to się w ogóle stało, że została Pani szeroko cytowanym autorytetem w dziedzinie twitterowych botów? To nie jest fizyka kwantowa, w zasadzie więcej osób mogłoby dokonywać podobnych analiz - ale tego nie robią. Z niewiedzy, z niechęci do wiedzy, z woli bycia nieświadomym?
Zaczęło się od tego, że pracowałam wcześniej w biurze poselskim Roberta Tyszkiewicza. Można powiedzieć, że zajmowałam się polityką od strony logistycznej i budowaniem wizerunku, ale to jeszcze nie był czas botów. Kiedy zmieniłam pracę, zaczęłam się przyglądać przestrzeni życia publicznego i dostrzegać różne dziwne zjawiska, które mnie po prostu zaskoczyły. Na kontach polityków w mediach społecznościowych działy się niesamowite rzeczy, zaczęłam sprawdzać co to jest i o co w tym chodzi. Okazało się, że tych zjawisk, które mają na celu manipulowanie odbiorcą jest w sieci bardzo, bardzo dużo.
Więcej w polityce czy biznesie?
Szczególnie w biznesie, tym bardziej, że mówimy już nie tylko o botach, ale różnych systemach wpływania na odbiorców w sposób dla nich nieświadomy. To marketingowo bardzo rozwinięte. I w pewnym momencie zaczęło to przenikać do polityki, w sposób… jakby to ująć – jeszcze bardziej nieuczciwy.
Dlaczego nieuczciwy?
W biznesie na ogół chodzi o to samo – żebyśmy coś kupili. Zaś w polityce, w perspektywie krótkoterminowej, chodzi o to, żebyśmy w wyborach oddali na kogoś głos. A w dłuższej o to, żeby między wyborami przywiązać ludzi do określonych grup, polityków i do swojej narracji i sposobu widzenia świata. To jest coś, co moim zdaniem bardzo silnie wpływa na ludzi. Dlatego tak bardzo ważne jest, by o tym mówić, pokazywać i uświadamiać jak to jest robione.
Ale jak to działa w praktyce? Czy gdy ludzie widzą, że jakiś polityk cieszy się w sieci dużym poparciem (które w znacznej mierze może być fałszywe), to oni bardziej mu ufają?
Jest taka zasada wpływu na ludzi, określona przez Cialdiniego – społeczny dowód słuszności. Ona mówi o tym, że wszyscy mamy w sobie psychologiczny mechanizm, polegający na przyznawaniu racji większości. Jako gatunek jesteśmy bardzo społeczni i uważamy, że jeżeli dużo osób coś twierdzi, to znaczy, że mają rację. Więc jeśli dany polityk jest popierany przez dużą liczbę osób, to jest w porządku. To działa w dwie strony, bo jeśli znajdzie się grupa, która kogoś wyśmiewa, poniża, krytykuje, mówi, że głosowanie na kogoś jest obciachem, to idzie za nimi większa liczba ludzi, robi się efekt kuli śnieżnej. Jeśli dużo ludzi mówi coś o polityku, to będzie ich więcej i więcej.
Czy używa pani jakichś wyspecjalizowanych narzędzi analitycznych, które ma tylko CIA i FBI, czy są to powszechnie dostępne aplikacje?
Używam narzędzi analitycznych, które są powszechnie dostępne na rynku. Każdy może wykupić na nie abonament. Dlatego też zawsze, kiedy moje analizy są podważane przez osoby, którym ich wynik nie odpowiada (a jest to standard), to podaję jakich narzędzi używam, by każdy mógł sobie sprawdzić, by wszystko było widoczne i transparentne.
Czy boty na Twitterze i w innych mediach społecznościowych faktycznie mogą wpłynąć na wynik wyborów?
Oczywiście, że mogą.
A stało się tak w Polsce albo Stanach Zjednoczonych?
W USA są dostępne szczegółowe wyliczenia naukowców, które mówią o tym, że boty wpłynęły na mniej więcej 1,67 proc. oddanych głosów.
Czyli w sumie niewiele.
Wygląda na niewiele, ale musimy pamiętać o tym, jak w USA wygląda system głosowania. Najpierw wybiera się elektorów, oni potem wybierają prezydenta. Na dodatek zwróćmy uwagę na to, jak niewielka różnica była w wynikach kandydatów. Nagle okazuje się, że niecałe 2 proc. to sporo. W wyborach potrafi ważyć nawet kilkaset czy kilkanaście głosów.
Poza tym jest to ta część, którą udało się ściśle, naukowymi metodami, ocenić. A są rzeczy, których policzyć się nie da – jak choćby działalność trolli. Nie wiadomo, jak oni wpłynęli na psychikę ludzi, sposób ich myślenia, a przez to pośrednio na wyniki wyborów. Tego nigdy nie będziemy wiedzieć.
Kto się zajmuje hodowlą botów? Wyspecjalizowane firmy, czy też sztaby wyborcze same sobie organizują ludzi do takich internetowych zadań specjalnych?
Zacznijmy od botów. Do tego nie są potrzebne sztaby wyborcze, tylko programiści. Oni tworzą program, ustawiają liczbę botów, programują ich działania. I potem nad tym panują, zarządzają. Są agencje, które specjalizują się w tego typu działaniach, niezależnie od tego, czy robią to na zlecenie świata biznesu czy polityki. To nie jest ani specjalnie drogie, ani skomplikowane.
Myślałem, że w grę wchodzą miliony pieniędzy.
Boty rozwijają się, bo są wręcz tanie w porównaniu do zatrudniania ludzi. Tu nie trzeba armii, to tylko kwestia ceny za program. Dużo droższe jest zatrudnianie trolli, które stoją za konkretnymi kontami i mają określony cel – sianie nienawiści, hejtu, który ma wywołać konkretny efekt psychologiczny. To nie muszą być wcale osoby opłacane, wiele osób robi to z własnych pobudek, uważają, że służą sprawie. Oczywiście innym trzeba płacić, nie wiem ile, bo nie znam stawek dla trolli, natomiast boty są tanie i dlatego masowo się pojawiają.
Ile może kosztować stworzenie bota, czy programu z kilkudziesięcioma tysiącami botów?
To jest kwestia umowy z programistą. Jeśli znajdzie pan znajomego, który zrobi to za 300 złotych, to będzie to 300 złotych. Dużo droższe będzie wynajęcie agencji, która nie tylko stworzy boty, ale i będzie nimi w określony sposób zarządzać. Ale to usługa, jak każda inna, cena jest kwestią umowy.
Dlaczego Facebook czy Twiytter nie walczą z tymi botami?
Walczą, akurat teraz twórcom botów jest dużo trudniej i stawki prawdopodobnie wzrosły. Wystarczy poobserwować konta niektórych polskich polityków: widać w nich wyraźnie momenty akcji Twittera, który masowo usuwa konta botowe. Liczby obserwujących potrafią się zmieniać o tysiące w ciągu dnia. Prowadzenie botów jest teraz trudniejsze i wymaga rozmaitych zabiegów technicznych, które sprawią, że system Twittera nie rozpozna botów i ich nie wyeliminuje. Ostatnio pisałam o tym, że prawdopodobnie najnowszym pomysłem są częste zmiany nazw użytkowników. Algorytmy Twittera chyba jeszcze nie rozpoznają takich sztuczek i nie usuwają kont. Więc być może stawki trochę wzrosły, ale ogólnie rzecz biorąc to nie jest droga rzecz.
Mam wrażenie, że jeśli mówimy o botach, to najczęściej w kontekście Donalda Trumpa czy obecnie rządzącym w Polsce Prawie i Sprawiedliwości. Czy inne partie nie robią takich rzeczy, czy robią, ale źle?
Moim zdaniem wszystkie partie w Polsce wykorzystują boty, ale do różnych celów. Można ich używać do lajkowania postów na Facebooku. To też manipulacja, służąca wzmacnianiu przekazu, że dany wpis jest bardzo popularny a tak niekoniecznie jest. Można użyć botów albo kont fejkowych – tzw. kupowanych lajków. Według mnie, nie ma ugrupowania, które by z tego nie korzystało. Na pewno w każdym jest bardzo duża presja, by wypaść dobrze pod względem ilościowym. Również większość analityków analizuje sieć i media społecznościowe pod kątem ilościowym. A to bardzo łatwo osiągnąć. Żeby zobaczyć skalę zjawiska i ceny, wystarczy wejść na Allegro i zobaczyć, ile tam jest ofert sprzedaży fanów czy też followersów. To naprawdę można zrobić prosto i tanio.
Jak tanio?
Na przykład 100 lajków polskich – bo zagraniczne są mniej wiarygodne, a wiec tańsze – kosztuje już ok. 3 złotych. To dla wielu duża pokusa, zbyt duża, by się jej oprzeć. I dopóki nie będziemy wnikać w jakość social mediów a nie ilość lajków, to tak będzie się działo.