Mimo, że w dużych miastach na ogół lepiej się zarabia, to kupno mieszkania pozostaje bardzo dużym obciążeniem finansowym. Paradoksalnie najgorzej pod tym względem mają mieszkańcy Warszawy, uważanej za bogatą.
Specjaliści Expandera wyliczyli, że statystyczny mieszkaniec stolicy musi oszczędzać przez 14 lat, by było go stać na kupno własnego M. Podobnie jest w Krakowie i Wrocławiu. Z kolei mieszkańcy Łodzi, Szczecina czy Kielc potrzebują sporo mniej czasu – 10 lat. I to pomimo faktu, że zarobki w tych miastach są mniejsze.
– Pod wieloma względami lepiej jest zarabiać więcej niż mniej. Jeśli chodzi jednak o kupowanie mieszkania, to obecnie wydaje się, że są one łatwiej dostępne tam, gdzie zarobki są niższe. Problem polega bowiem na tym, że różnice w cenach mieszkań są zdecydowanie wyższe niż w poziomie wynagrodzeń – twierdzi Jarosław Sadowski, główny analityk Expandera.
Jak to możliwe?
Na przykład w Kielcach, gdzie średnie zarobki netto wynoszą ok. 2800 zł netto, metr nowego mieszkania kosztuje poniżej 4600 złotych (czyli 1,6 pensji). Za to w Warszawie, ze średnią pensją ponad 4400 złotych netto, metr kosztuje prawie 8 000 złotych (czyli 1,8 pensji).
Specjaliści Expandera założyli, że mieszkanie o powierzchni 50 m kw. kupuje małżeństwo, które solidarnie co miesiąc odkłada 30 proc. swoich zarobków. Każde z nich zarabia 80 proc. średniego wynagrodzenia w danym mieście, oszczędności odkładają na konto z oprocentowaniem 2 proc. w skali roku.
W Warszawie w ciągu 5 lat zgromadziliby prawie 130 tysięcy złotych, ale w ten sposób dorobiliby się zaledwie jednej trzeciej wymarzonego lokum. W Łodzi czy Szczecinie oszczędziliby niecałe 100 tysięcy, ale dzięki temu mieliby już pół mieszkania. Dzięki temu dostaliby lepszy, tańszy kredyt.