Kiedy prezes Prawa i Sprawiedliwości zapowiedział przejęcie fabryki Autosan przez Polską Grupę Energetyczną, prawdopodobnie złamał prawo. Pojawiają się pytania: skąd polityk zna sprawę poufnych biznesowych negocjacji i ile można było zarobić na tej wiedzy?
Jarosław Kaczyński wieścią o planowanym przejęciu Autosana zaskoczył cały rynek. Tym bardziej, że informację tę podał na spotkaniu wyborczym, które miało pomóc politykom PiS w walce z oponentami w drugiej turze wyborów samorządowych.
A także tym, że prezes partii nie jest upoważniony do posiadania takiej wiedzy oraz dzielenia się nią.
– Chcę powiedzieć, że sprawa jest już zaawansowana, choć oczywiście trochę jeszcze potrwa przejęcie tego zakładu przez PGE, czyli wielką firmę energetyczną – powiedział Kaczyński w Sanoku.
Na giełdzie zawrzało. Przez tę informację akcje PGE poszły nieco w górę, ale szybko opadły.
Co grozi Kaczyńskiemu?
Tymczasem takie informacje – nazywane „istotnymi z punktu widzenia spółki” – muszą być przekazywane w formie specjalnych komunikatów, pieczę nad nimi sprawuje Komisja Nadzoru Finansowego – pisze serwis Money.pl.
KNF nie zamierza jednak badać tego wątku, uznając, że interesy PGE i akcjonariuszy nie zostały narażone. Drugą sprawą jest to, skąd Kaczyński, prezes partii a nie członek zarządu PGE miał wiedzę o toczących się negocjacjach.
Zgodnie z polskimi przepisami, osoba, która bezprawnie ujawniania informację poufną podlega grzywnie do 2 mln zł albo karze pozbawienia wolności do lat 4, albo obu tym karom łącznie – przypomina portal. Osoba, która dokonuje manipulacji podlega grzywnie do 5 mln zł albo karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5, albo obu tym karom łącznie.