Prawo do informacji o tym, kto wyprodukował dany produkt, to podstawowe prawo każdego z konsumentów. Ale już ingerowanie w dostępność produktów jest nadmiernym i sztucznym ograniczeniem. Na nowych przepisach mogą stracić sieci handlowe, producenci sprzedawanych tam towarów oraz sami klienci. Zyskać może co najwyżej rządząca partia, zdobywając garstkę głosów czułych na patriotyczne hasła wyborców.
To nowy niedzielny zakaz handlu – śmieje się Zbigniew Kmieć, ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Tyle że tym razem sztuka polega nie na rzekomym chronieniu pracowników lecz przedsiębiorców, którzy dzięki administracyjnym ograniczeniom użycia marek własnych, mieliby zacząć zarabiać większe pieniądze ze sprzedaży swoich produktów.
– Nie mam żadnych wątpliwości, że na opakowaniach produktów trafiających do sprzedaży powinny być szczegółowe informacje o producentach. Taka wiedza to podstawowe prawo każdego konsumenta – argumentuje nasz rozmówca, nawiązując zarówno do potencjalnej batalii przeciw markom własnym, jak i ustawowego ograniczenia ilości zagranicznych towarów na półkach sklepów w Polsce do maksimum 50 proc.
Według Kmiecia jednak ścisłe przestrzeganie nowych przepisów w formie, jaką mogłyby one przybrać, może doprowadzić do sytuacji, w której ich ofiarą mogłyby padać nie tylko firmy produkujące na potrzeby sieci handlowych, ale każdy podwykonawca, choćby browar kontraktowy.
Brand to brand
Sygnał do ataku dał premier Morawiecki. – Zdecydowanie chcemy doprowadzić do tego, żeby na półkach były towary z markami polskimi, a nie tylko (…) z markami sklepów wielkopowierzchniowych. Chcemy, aby w ten sposób rolnicy mogli budować siłę swojej marki – dowodził podczas weekendowego spotkania z przedstawicielami branży spożywczej i rolniczej w Jasionce.
– W samych markach własnych nie ma nic złego – protestuje Zbigniew Kmieć. – Brand to brand – ucina. W Polsce marki własne, czyli produkowane na potrzeby sieci handlowych (przede wszystkim) stanowią 19,6 proc. wartości rynku połączonego koszyka spożywczego i chemicznego. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że kurs na tworzenie takich brandów to przyszłość polskiego handlu.
Dziś nie jest to już takie pewne. Na sygnał dany przez premiera (a według portalu Wiadomości Handlowe zainicjowany przez Marka Suskiego z PiS) zaczyna się już mobilizacja instytucjonalna, m.in. w UOKiK. – Robimy przegląd ustawodawstwa dotyczącego marek własnych – informowała dyrektor departamentu komunikacji Urzędu, Małgorzata Cieloch. – Co do kierunku przyszłych działań: na razie za wcześnie na jakieś konkrety – dodawała.
Kierunek nie ulega jednak większej wątpliwości. I budzi jednoznaczny opór całej branży, która – nauczona już bolesnymi doświadczeniami z zakazem handlu w niedziele – bezzwłocznie ruszyła do kontrofensywy. – Ustawowe ograniczenie sprzedaży marek własnych w sieciach handlowych wpłynie na zubożenie oferty produktowej sklepów, a ponadto zmniejszy ilość innowacyjnych produktów na półkach, ze względu na to, iż wiele z nich to marka własna – cytuje portal dlahandlu.pl prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, Renatę Juszkiewicz.
Uderzenie w producentów i rolników
Wstępne analizy ekspertów z rynku są dosyć jasne: najchętniej na marki własne stawiają dyskonty – i to właśnie sieci takie jak Biedronka czy Lidl stracą na potencjalnych rygorach odnośnie stosowania marek własnych najbardziej. Ale oberwie praktycznie każda z sieci – również tych, które planowały „pójście” w marki własne, jak i tych, które mają je już na półkach.
Protestują ci, którzy mieli być beneficjentami ustawy. – Rządowy projekt uderzy przede wszystkim w polskich producentów i rolników, a w szczególności w rodzinne firmy działające dziś w małych miejscowościach – twierdzi Grzegorz Mordalski, właściciel firmy „Anita”, która produkuje lody i mrożonki dla Biedronki, Kauflandu czy sieci Aldi.
W jego branży niemal 100 proc. lodów i mrożonek sprzedawanych pod marką własną to produkty polskie. – Wolne niedziele przyczyniły się do spadku zapotrzebowania na nasze produkty, a dodatkowe ograniczenie w asortymencie marek własnych jeszcze bardziej pogłębi nasze problemy – argumentuje Mordalski.
W sieci Aldi około dwudziestu marek własnych produkowanych jest w Polsce. – To właśnie w ich przypadku mamy największy wpływ na jakość tych produktów – podkreślała w rozmowie z Portalem Spożywczym Agata Biernacka z biura sieci. – Ze szczególną uwagą monitorujemy skład, zawartość certyfikowanych składników czy walory smakowe – kwituje. Cóż, jest w tym sugestia, że dzięki tym zabiegom marki własne mają wyższą jakość od towarów od „zwykłych” producentów.
Proszę wierzyć w nasz rozsądek
Teoretycznie, nie pozostaje nic innego, jak czekać na tzw. raport otwarcia, w którym rząd miałby udowodnić, czy – i jak daleko idące – zmiany czekają rynek. – Proszę wierzyć w nas, w nasz rozsądek. Nie zrobimy niczego, co wstrząśnie rynkiem – mówiła minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Ale rynek wydaje się być wystarczająco wstrząśnięty. – Zakaz handlu w niedziele pokazał, jakie skutki ma bieganie z brzytwą i rozdawanie nią ciosów na ślepo – mówi nam Zbigniew Kmieć. Dziś, z perspektywy roku obowiązywania zakazu handlu, jaskrawo widać, że te wcześniejsze obostrzenia pozwoliły pracownikom handlu (choć tylko niektórym) korzystać z niedziel, za to dobiły drobny handel niemal dokumentnie.
Sytuacja jest o tyle poważna, że pewnej krytycznej nuty nie kryje sam Morawiecki. – Cichym marzeniem było, by dzięki ustawie małe polskie sklepy rosły w siłę. Pierwsze analizy pokazały, że tak się nie stało – podsumowywał szef rządu. – Wyobrażam sobie zmiany – dorzucał, odnosząc się do zmian w ustawie i liberalizacji zakazu. Oby starczyło mu wyobraźni również w przypadku marek własnych, bo walka z nimi to szarża na wiatrak.