Alarm w naszej rodzimej branży naftowej, ogłoszony we wtorek przez nasze rodzime firmy naftowe, może odbić się boleśnie na portfelach – ale będą to raczej portfele producentów i dostawców surowca, niż konsumentów na stacjach. Gdzieś w tle nabrzmiewa globalny kryzys naftowy, który w ciągu ostatniego miesiąca podbił ceny benzyny o kilkadziesiąt groszy – do poziomu nie widzianego od pół roku. I będzie gorzej.
Alarm na polskiej granicy został ogłoszony krótko po tym, jak Białorusini dali znać, że w stronę naszej granicy płynie 300 tysięcy ton zanieczyszczonego chlorem surowca. Według dziennika rosyjskiego biznesu – „Wiedomosti” – do zapaprania ropy związkami zawierającymi chlor musiało dojść na odcinku rurociągu między Unieczą a Samarą. Najprawdopodobniej chemikalia z chlorem wpuszczano do zbiorników, by zwiększyć stopień odzysku surowca.
Gdy zanieczyszczony surowiec dotarł do rafinerii w białoruskiej Mozyrze, doprowadził tam do awarii części urządzeń – stąd też natychmiastowa i radykalna reakcja po polskiej stronie granicy. – Orlen kupuje ze Wschodu tylko 50 proc. potrzebnego surowca, więc sytuacja, taka jak w białoruskich rafineriach, nie jest w Płocku możliwa – uspokajał prezes firmy, Daniel Obajtek.
Dobry sezon na zamach stanu
Paradoksalnie jednak, w uspokajających wyjaśnieniach szefa Orlenu kryje się pośrednia groźba: sytuacja branży naftowej w ostatnich miesiącach konsekwentnie zmierza w stronę rynkowego kryzysu. Wystarczy rozejrzeć się po państwach znajdujących się w czołówce pod względem zasobów, produkcji i eksportu ropy.
Typowym przykładem jest Wenezuela: kraj o największych potencjalnych zasobach ropy na świecie, z potencjałem szacowanym na około 300 mld baryłek ropy. Od 10 stycznia nabrzmiewa tam kryzys konstytucyjny, który doprowadził już do równoległego ogłoszenia dwóch urzędujących prezydentów, plotek o konfrontacji wewnątrz sił zbrojnych i amerykańskiej interwencji militarnej, a wreszcie – kryzysu humanitarnego, wskutek którego kilka milionów Wenezuelczyków uciekło z ojczyzny.
Niewiele lepsza sytuacja panuje w innych państwach z pierwszej dziesiątki tych, które zaopatrują świat w ropę. Kilka dni temu Biały Dom ogłosił, że ma zamiar całkowicie odciąć Iran (udokumentowane zasoby 157 mld baryłek) od globalnego rynku ropy. – Trump chce zdławić ajatollahów – komentowano tę decyzję w mediach. Dla Amerykanów może to być też sprawdzian test własnej siły: na liście odbiorców są bowiem kraje takie jak Japonia, Chiny, Turcja, Indie czy Korea Południowa. Łatwo sobie wyobrazić, że Pekin skwituje amerykańskie pogróżki wzruszeniem ramion.
W kolejnych krajach z pierwszej dziesiątki[/url] panuje militarny chaos: w Libii (48,47 mld baryłek) siły wierne generałowi Chalifie Haftarowi toczą właśnie bój o Trypolis, stolicę kraju. Armia iracka (140,3 mld baryłek) próbuje ścigać po całym pograniczu z Syrią niedobitki Państwa Islamskiego, którego macki sięgają zresztą również Nigerii (ponad 37 mld baryłek), w której funkcjonuje ono na bazie niegdysiejszej partyzantki Boko Haram. W Rogu Afryki w ostatnich tygodniach spiskowcy obalili też reżim rządzący Sudanem, co na pewno sytuacji w sektorze nie poprawia.
Do tego należałoby dorzucić kolejne, ważne dla nas państwa. W Algierii demonstracje doprowadziły do wycofania prezydenckiej kandydatury Abdulaziza Butefliki (byłaby to już piąta kadencja tego polityka na stanowisku prezydenta). Sparaliżowany 82-latek nie będzie już przewodził państwu, tyle że... nie rozpisano wyborów na następcę.
MBS rozczarował młodych
W żadnym z wymienionych krajów nie szykuje się przełom, a w przypadku Wenezueli, Libii i Iranu może być wręcz gorzej niż lepiej. Pozostałe kraje z pierwszej piątki nie wyglądają na tym tle wiele lepiej.
W Arabii Saudyjskiej (268 mld baryłek) szykuje się stopniowo kryzys polityczny, którego konsekwencji nikt nie jest w stanie przewidzieć: następca tronu i w sporej mierze p.o. obecnego władcy, książę Mohamed Bin Salman, dosyć szybko stracił kredyt zaufania w ojczyźnie i na świecie. Zaordynowane przez niego reformy okazały się pozorne, a sposób rozprawiania się z przeciwnikami – od aresztów dla niektórych członków rodziny po zamordowanie Dżamala Chaszukdżiego i fatalną w skutkach wojnę w Jemenie – zapowiada wyłącznie kłopoty.
Jeśli wierzyć przeciekom z królewskiego dworu MBS, jak mawiają w skrócie o księciu rodacy, zafundował też regionowi dodatkowy kryzys dyplomatyczny – blokadę Kataru. W regionalny spór z Katarczykami wciągnięty jest zarówno Kuwejt (104 mld baryłek), jak i Zjednoczone Emiraty Arabskie (ok. 98 mld baryłek). Na tym tle nawet Rosja (80 mld baryłek) może się jawić jako oaza stabilności, choć nic nie wskazuje na to, by jej relacje z Zachodem miały się w istotnym stopniu poprawić.
Nadziei nie przywraca nawet jedyny spośród krajów zachodnich w gronie eksporterów: Kanada. Tamtejsza branża naftowa ma kłopoty z zabezpieczeniem odpowiedniej infrastruktury przesyłowej, co zmusiło producentów do przesiadki na tory kolejowe. A to znacząco podniosło ceny.
Według prestiżowego Oil & Gas Survey Outlook Report, aż dwie trzecie ankietowanych firm z tego sektora widzi najbliższą przyszłość rodzimej branży w czarnych barwach, a zaledwie 3 proc. oczekuje poprawy sytuacji. Kanadyjczyków ratuje dziś kryzys w Wenezueli, który poważnie zachwiał bezpieczeństwem energetycznym Stanów Zjednoczonych. Ale z punktu widzenia światowego rynku ropy to i tak marna pociecha.
Przed nami gorące lato
Na znaczącą poprawę chyba nie ma co liczyć, a może być tylko gorzej. – Rynek będzie bardzo wrażliwy na możliwe zakłócenia w Libii, Wenezueli i Nigerii w czasie lata, gdy popyt na ropę jest największy – cytuje dziennik „Rzeczpospolita” Giovanniego Staunowo, analityka UBS. Nasi rodzimi analitycy szacowali, że w tym tygodniu ceny mogą wzrastać jeszcze o kilka groszy na litrze.
Niewątpliwie, najważniejsi gracze na rynku będą próbowali wyhamowywać dalszy wzrost cen – dotychczas bywali w tym dosyć skuteczni. Jednak poziom, który został osiągnięty u progu II kwartału br. utrzyma się zapewne co najmniej do końca lata – o ile uda się ustabilizować sytuację w najważniejszych z wspomnianych punktów zapalnych na świecie. Jeśli nie, Kreml może wyłącznie zacierać ręce.