Różnica między światowymi a polskimi milionerami jest taka, jak między tym, co uwielbiają finansować. Jedni kupują teamy Formuły 1, wyścigowe konie albo kluby Premier League. W Polsce kupuje się zespoły piłkarskie.
Polska piłka to zajęcie dla ludzi bogatych i mających wizję. Wielu jest takich, którzy nie wytrzymali zderzenia z rzeczywistością i po wpompowaniu milionów w klub Ekstraklasy zrezygnowali z tego interesu. Ale sporo jest też takich osób, które ciągle inwestują w swoje ulubione drużyny, albo je kupują.
Najnowszym inwestorem na piłkarskim rynku jest Michał Brański. To współwłaściciel Wirtualnej Polski. Pieniądze więc ma, jednak fakt, że zdecydował się zainwestować w Stomil Olszyn, był dla większości ludzi zaskoczeniem.
Do tej pory Stomil był przedsięwzięciem samorządowym. Olsztyńscy radni zgodzili się na sprzedaż 84 proc. akcji klubu Brańskiemu. Nie wiadomo, ile zapłaci Brański, ale do tej pory, jak podaje serwis WirtualneMedia.pl, zainwestował w klub ok. 4 mln zł, wliczając w to udzielone mu parę miesięcy temu 600 tys. zł pożyczek. Władze Olsztyna nadal kontrolują prawie 19 proc. akcji poprzez miejską spółkę Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji.
Stomil nie jest jakimś wybitym klubem – obecnie plasuje się mniej więcej w połowie tabeli pierwszej ligi, to druga co do ważności kategoria rozgrywek. Ale ma potencjał i fajną historię. Brański zamierza inwestować w klub długofalowo, rozwijać nie tylko pierwszą drużynę, ale i zespoły juniorów. Obiecał awans do Ekstraklasy i spore inwestycje w infrastrukturę oraz promocję miasta.
Milioner z Krakowa
Jak na razie największym inwestorem w polskiej piłce jest Janusz Filipiak. To barwna postać, właściciel i prezes Comarchu, informatycznego giganta. A jednocześnie większościowy udziałowiec Cracovii. Filipiak słynie z wypowiadania kontrowersyjnych tez i niezbyt wyszukanej dyplomacji – ale talentu biznesowego nikt nie może mu odmówić. Comarch zbudował od zera, dochodząc do pozycji europejskiego giganta i wartości 2 mld zł.
W Cracovię wpompował ponad 100 mln złotych i ciągle inwestuje w nowe centra treningowe i infrastrukturę. Efekty przychodzą powoli, ale Filipiak jest ostrożny. Kibice żądają natychmiastowych sukcesów, on woli jeść małą łyżeczką i stopniowo iść wyżej.
Co ciekawe, Janusz Filipiak jest zaprzeczeniem sportowego działacza. Nie utrzymuje kontaktów z innymi prezesami, o innych klubach wypowiada się rzadko. A jeśli już to mało dyplomatycznie – jak o Wiśle, ratowanej przez Jarosława Królewskiego.
Startup ratuje Wisłę
Wisła niedawno znalazła się w potrzasku. Okazało się, że klub nie ma pieniędzy i jest na skraju bankructwa. Na pomoc ruszył mu m.in. Królewski. To prezes firmy Synerise, którą Filipiak nazywa "startupem" i uważa, że stawianie go w jednej linii z Królewskim jest nie na miejscu.
Prezes Synerise jest bardziej taktowny i podkreśla, że Filipiak ma więcej pieniędzy i stać go na własny klub. On sam po prostu zaangażował się w ratowanie klubu. Pieniądze oprócz niego wyłożyła grupka inwestorów i kibiców.
Sytuacja Wisły jest bardzo podobna do tego, co stało się z warszawską Polonią. Przez wiele lat jej inwestorem był Janusz Wojciechowski. Gdy w marcu 2006 roku jego JW Construction przejęło Polonię, kibice byli zachwyceni. Klubowi szybko dał się jednak we znaki wybuchowy charakter Wojciechowskiego, który zmieniał trenerów i piłkarzy jak rękawiczki. Ale trzeba mu przyznać, że pieniędzy nie żałował, w Polonię wpompował ok. 100 mln złotych. Szkoda tylko, że w sposób dość żywiołowy i niekontrolowany. Kilka lat temu porzucił klub, a Polonia spadła do niższych lig.
Drugim - obok Filipiaka - Polakiem z setki najbogatszych, który ma własny klub, jest Jacek Rutkowski. Najpierw poprzez firmę Amica, a teraz Invesco, do którego w całości należy Lech Poznań, inwestuje w piłkę już od połowy lat 90. Nie wiadomo, ile włożył w klub, ale najwyraźniej to lubi.
Zrezygnowali z piłki
Jeszcze niedawno na liście najważniejszych biznesmenów i zarazem właścicieli klubów byliby Bogusław Cupiał, Zygmunt Solorz-Żak, Józef Wojciechowski czy Antoni Ptak. Cupiał był mecenasem Wisły, jego Tele-Fonika włożyła w klub ponad 100 mln złotych. Niestety, firma podupadła i nie było jej stać na utrzymywanie klubu. Z kolei Solorz-Żak dość szybko pozbył się Śląska Wrocław.
– Wydawanie to nie jest problem. Problemem jest, jak zarobić. To musi być interes. Gdy prowadzę jakąś działalność, ona musi na siebie zarabiać – mówił Zygmunt Solorz-Żak.
Biznesmen nigdy nie słynął z rozrzutności i konieczność dokładania do klubu musiała być dla niego bolesna. Sprzedał swoje udziały w 2012 roku, zresztą nie był z tego powodu niezadowolony. Ponoć na meczu swojego klubu pojawił się tylko jeden raz.
Zawsze na meczu jest za to Dariusz Mioduski, właściciel Legii Warszawa. To sprawny menedżer, przez wiele lat był prezesem zarządu Kulczyk Holding SA. Mioduski kupił Legię na początku 2014 r. od koncernu ITI – wraz z Bogusławem Leśnodorskim i Maciejem Wandzlem. Potem ich drogi się rozeszły, a Mioduski spłacił wspólników i rządzi teraz jednoosobowo.