Butelka piwa za minimum 3,6 zł, wino nie mniej, niż 14,4 zł – taki pomysł na odwodzenie nas od picia alkoholu ma Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Wszystko miałoby być oparte na przeliczaniu procentów na złotówki. Podobny pomysł zadziałał na razie w jednym tylko kraju.
– Na cenę alkoholu wrażliwe są dwie grupy społeczne – młodzież i pijący chronicznie. Ustalenie minimalnej ceny alkoholu, poniżej której nie można będzie sprzedawać wódki, wina i piwa, spowoduje, że te dwie grupy będą mniej piły. Przy okazji skończą się też promocje i rozdawnictwo alkoholu przy wszelkich okazjach – mówi Gazecie Wyborczej Krzysztof Brzózka, niedawno odwołany szef Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
PARPA (podległa Ministerstwu Zdrowia) od lat domaga się zaostrzenia przepisów dotyczących sprzedaży alkoholu. Jako przykład podaje Szkocję, gdzie po wprowadzeniu minimalnych cen spożycie alkoholu spadło o 3 proc. Po raz pierwszy od 25 lat.
Szkoci – podobnie, jak Polacy – nie wylewają za kołnierz. Wypijają w przeliczeniu 9,9 litra spirytusu na głowę. U nas spożycie oscyluje wokół 11,1 litra.
Jak podaje Eurostat, na alkohol Polacy przeznaczają 3,5 proc. swoich wydatków. Nie licząc krajów bałtyckich, nie mamy w Unii sobie równych. Średnia dla gospodarstwa w Unii Europejskiej wynosi 1,6 proc. – pisze Wyborcza.
PARPA pod rządami Brzózki już kilka lat temu przygotowała konkretne propozycje minimalnych cen. Według nich za 10 gramów czystego alkoholu musielibyśmy zapłacić co najmniej 1,5 zł lub – to bardziej radykalny wariant – 2 złote. To najbardziej uderzyłoby w mocniejsze piwa oraz wina.
Wysokie ceny czy pędzenie bimbru?
Nie wiadomo, czy obecne kierownictwo PARPA będzie chciało kontynuować misję Brzózki. Ministrowie mają bowiem własne pomysły na zarabianie na alkoholu. Na przykład minister rolnictwa chciałby zalegalizować produkcję bimbru.
Plany ministra są dość skomplikowane. Przede wszystkim chce, by taka produkcja była zwolniona z akcyzy i rozmawia o tym z Ministerstwem Finansów. Poza tym – jak twierdzi – nie chodzi o to, by zezwolić na produkcję w każdym gospodarstwie, w piwnicy czy stodole. Rolnik mógłby przygotować zacier i oddać go w zaplombowanych beczkach do destylacji w miejscowej gorzelni, gdzie proces byłby w pełni kontrolowany.
Jak mówił minister, chęć zalegalizowania produkcji alkoholi w gospodarstwach rolnych napotyka na wiele barier. Najcięższe zarzuty wysuwają organizacje zwalczające alkoholizm, o tym, że taka produkcja będzie "rozpijaniem społeczeństwa i promowaniem alkoholizmu w Polsce". Faktycznie, Polacy piją dużo. Każdego ranka w polskich sklepach kupuje się aż milion tzw. małpek.