Żyjemy w kraju, gdzie wszystko musi być wyraźnie napisane. Każdy, kto chce coś zakomunikować, musi to wydrukować na kartce formatu A4, zalaminować i przykleić na wysokości twarzy odbiorcy. W XXI wieku mamy niesamowite systemy informatyczne, a porozumiewamy się jak jaskiniowcy.
Choć wiele uczelni wyższych wprowadziło e-indeksy, przed dziekanatami wciąż stoją kolejki. O ważnych rzeczach studenci dowiadują się z kartek na drzwiach. Prawie połowa studentów nie ma możliwości kontaktu z wykładowcami i promotorami za pośrednictwem systemów informatycznych szkół. Okazuje się, że ciągle rządzi tradycyjne ogłoszenie na drzwiach, ścianie albo tablicy ogłoszeń.
Kartki, wszędzie kartki. Gdzie się nie obejrzysz, wiszą kartki z różnymi napisami. Proszę nie opierać się o ladę, proszę nie wynosić piasku z piaskownicy, za bilety komunikacji miejskiej płacimy tylko gotówką. Przy wszystkich technologicznych zdobyczach, żyjemy w epoce kartkowo-nakazowej. Najdziwniejsze, że nikomu to nie przeszkadza.
Na drzwiach wejściowych do naszej klatki schodowej wiszą różne ogłoszenia od spółdzielni kierowane do mieszkańców. Ostatnio doszło do tego, że dosłownie cała powierzchnia dwóch sporych szyb jest dokładnie zalepiona kilkunastoma komunikatami. Że będzie podwyżka czynszu, że kominiarz będzie chodził, że zebranie, że trzeba segregować śmieci. Kominiarza oczywiście przegapiliśmy, bo był nalepiony obok wiszącego miesiąc ogłoszenia, że spółdzielnia szuka osoby, która będzie się zajmowała zielenią.
Oczywiście obok jest tablica na reklamy i ogłoszenia sąsiedzkie, więc spółdzielnia pilnuje, żeby nikt nie nalepiał nam na drzwi jakichś komercyjnych treści. Oczywiście w klatce jest również nieśmiertelna tablica z regulaminem spółdzielni, numerem do dzielnicowego, terminami odbioru śmieci gabarytowych i wieloma innymi rzeczami, których nikt nigdy nie czytał. Najważniejszy jest numer do pana, który serwisuje windę, bo ta się często psuje.
Zakaz na zakazie. Kto to czyta?
W większości osiedlowych sklepów na ladach chłodniczych poprzyklejano kartki z napisem “Nie opierać się o szybę”. Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się. Butelki tylko na wymianę. Wódka od szwagra 19.90. Wędlin nie kroimy. Sera nie kroimy. Chleba nie kroimy. Sklep monitorowany.
Kartki nie są tylko domeną handlu, ale i usług. Kto z was nie widział w toalecie bardziej lub mniej uprzejmej prośby o to, żeby do muszli klozetowej nie wrzucać ręczników papierowych, podpasek, tamponów i pieluch? W fitness klubie, do którego uczęszczam na WF, nad pisuarem wisi kartka, żeby nie wrzucać tam gum do żucia.
Nie tak dawno spożywałem posiłek w przydrożnej restauracji, gdzie przy placu zabaw wisiało ostrzeżenie, żeby nie wynosić piasku z piaskownicy. Nocowałem w hotelu ze złotymi klamkami, wielką ladą z czarnego granitu i przyklejoną do niej piękną kartką z napisem “Kierunek kolejki ->”.
To przykre, kiedy wchodzi się do pięknego, lśniącego nowością wieżowca i już w drzwiach obrotowych atakuje nas kartka z wydrukowanym napisem “NIE PCHAĆ!!!” a przed panem ochroniarzem wisi kolejna z napisem “OCHRONA”. Kurczę, nie domyśliłbym się.
W nawet najbardziej eleganckich wnętrzach po jakimś czasie zaczynają pojawiać się komunikaty o konieczności oddawania odzieży wierzchniej do szatni, zapłacenia 2 zł za toaletę albo niegubienia numerka, bo to kosztuje już 20 złotych.
Rozumiem, że to często potrzeba przedsiębiorcy sprawia, że decyduje się na nalepienie kartki. I może to zrobić dowcipnie, jak pan z kiosku w warszawskim metrze. Ten nakleił na swoich drzwiach komunikat o treści “Pchaj, żeby otworzyć. Możesz też ciągnąć, ale będzie trudniej”.