Gwałtowny skok cen ropy naftowej po ataku Stanów Zjednoczonych na Iran nie jest niczym niezwykłym. Jednak to, jak mocno będziemy musieli chwycić za portfele, zależy w tym momencie od reakcji Iranu. Dłuższa destabilizacja sytuacji w regionie może być katastrofalna dla światowej gospodarki.
Po ataku USA na Iran, w którym zginął m.in. generał Kasem Sulejmani, przywódca elitarnej organizacji Al Kuds, ceny baryłki ropy na światowych rynkach podskoczyły o kilka procent. Obserwowane w tym konkretnym momencie wzrosty nie są jednak niczym nadzwyczajnym.
– Są zrozumiałą reakcją rynku, natomiast jej skali nie należy wprost przekładać na perspektywy zwyżkowe na rynku polskim. Rynek ropy zmienia się bardzo dynamicznie i reaguje bardzo szybko – zaznacza w rozmowie z INNPoland.pl dr Jakub Bogucki, analityk rynku paliw portalu e-petrol.pl
Wszystko zależy od Iranu
Jak podkreśla dr Bogucki, istnieje szansa, że atak wpłynie zarówno na ceny ropy, a skutki całego zamieszania odczują w końcu również portfele kierowców tankujących na polskich stacjach – jednak jest to dłuższa perspektywa. W tym momencie nic nie jest pewne.
– Jeśli chodzi o sam rynek naftowy, tutaj jest to szybka i zwykła reakcja na większość "impulsów" na rynku globalnym – stwierdza ekspert. – Co się tyczy detalicznych cen w Polsce, również może dojść do ich podwyżki, ale z pewnością nie tak szybko i nie tak gwałtownie, a skala zmian zależeć będzie od tego, co właściwie zrobi Iran, co jeszcze nie jest do końca wiadome – dodaje.
Niestabilna sytuacja
W tym momencie sytuacja, delikatnie rzecz ujmując, nie przedstawia się najlepiej. Prezydent Iranu Hassan Rouhani zapowiada "miażdżącą zemstę" na Stanach Zjednoczonych. Retoryka, której po takim ataku można było oczekiwać, to jedno. Z drugiej strony, premier Iraku Adil Abd al-Mahdi nie ma wątpliwości, że te działania "uruchomią niszczycielską wojnę w Iraku, regionie i na świecie".
Niedługo po ataku ambasada Stanów Zjednoczonych w Bagdadzie wezwała natomiast obywateli USA do natychmiastowego opuszczenia Iraku.
Groźba blokady
Cała sytuacja przywodzi rzecz jasna na myśl wydarzenia z września ubiegłego roku, kiedy to zaatakowane zostały instalacje naftowe w Bukajk (Abqaiq) i Churajs (Khurais) w Arabii Saudyjskiej, za jednym zamachem redukując potencjał produkcyjny Saudów o połowę.
Do ataku przyznała się wówczas grupa bojowników z Jemenu, jednak nikt szczególnie nie dał im w tej kwestii wiary – o zorganizowanie ataku oskarżono właśnie Iran. Choć ceny ropy skakały wówczas wyżej, sytuację uspokoiła reakcja Arabii Saudyjskiej, która uruchomiła rezerwy surowca. Teraz tak dobrze może się nie skończyć.
– Wydaje mi się, że rzecz jest tutaj poważniejsza - a na dodatek Iran nie ma chyba tyle możliwości manewru, które skądinąd Arabia Saudyjska miała. Jedyną "realną" możliwością zaszkodzenia przeciwnikom ze strony Teheranu jest działanie blokujące (cieśninę – red.) Ormuz – ocenia dr Bogucki.
Ormuz to jedno z kluczowych miejsc dla światowego rynku ropy – a równocześnie jedno z najbardziej wrażliwych. To właśnie przez ten kanał wypływa do reszty świata ropa wydobywana w Zatoce Perskiej. Jak zauważa CNN, kanały żeglugowe zdolne obsługiwać supertankowce mają zaledwie dwie mile (ok. 3,2 km) szerokości, co zmusza statki do przepływania przez wody terytorialne Iranu i Omanu. Dłuższe niepokoje w tym miejscu mogłyby mieć katastrofalne skutki dla światowej gospodarki.