Pisząc o tym, jak będzie wyglądał świat po pandemii, łatwo uciec w hiperbole. Nic dziwnego: to pierwsze od lat duże wyzwanie, którego istnienie świat jako całość musiał uznać i się z nim zmierzyć. Ale czy rzeczywiście wyjdziemy z tego kryzysu jako zmienione społeczeństwo? Czy rację mają rację ci, którzy głoszą, że biznes "po" koronawirusie będzie czymś zupełnie innym niż ten przed nim?
Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej
O tym, czy po pandemii możemy liczyć na przewartościowanie w biznesie oraz co się w naszych firmach z tego powodu zmieni, rozmawiam z prof. Dariuszem Jemielniakiem z Akademii Leona Koźmińskiego, ekspertem w dziedzinie zarządzania w społeczeństwie sieciowym.
Czy istnieje szansa na to, że z pandemicznego kryzysu wyjdziemy z nowym, bardziej etycznym biznesem? Po problemach z dostawami maseczek ochronnych dla medyków chyba trochę inaczej zaczniemy podchodzić np. do kwestii outsourcingu?
Nie łudziłbym się, że coś takiego nastąpi. Sądzę wręcz, że liczenie na zmiany kulturowe w tym zakresie jest dosyć naiwne.
Dlaczego tak dosadnie? Do tej pory jako konsumenci nastawieni byliśmy choćby na ten przysłowiowy nowy smartfon co dwa lata – a teraz widzimy co się się dzieje kiedy załamuje się łańcuch dostaw stworzony właśnie po to, żeby było jak najtaniej, zamiast jak najbezpieczniej.
Myślę, że nie ma jednak tutaj większej szansy na zmianę z powodu tego, co się dzieje podczas pandemii. Ludzie jako masa są racjonalni ekonomicznie i tańsze rzeczy z Chin kupują nie dlatego, że im brakuje idei bądź nie mają ochoty wspierać własnego kraju – ale dlatego, że dokonują takiego wyboru po dokonaniu kompletnego rachunku etyczno-kulturowego.
Koniec końców, to, co mieliśmy przed kryzysem pandemicznym, to była sytuacja, która już taki rachunek uwzględniała. W związku z czym mamy firmy takie, jakie mamy: to jest stan ekwilibrium.
Wahadełko może oczywiście się trochę przesunąć w jedną czy drugą stronę: w ostatnich latach był wyraźny trend większej świadomości jeśli chodzi o kwestie ekologiczne. Ale po dużych liczbach widać, że poprawa tej świadomości niewiele w większej skali zmieniła.
Perspektywa tego, że koronawirus nie doprowadzi do żadnych wielkich zmian i wrócimy do stanu "business as usual" jest jednak trochę przygnębiająca.
To raczej chodzi o to, że doświadczenie samych ludzi tutaj niewiele da. Nie zobaczymy w sposobie prowadzenia biznesu prawdziwej zmiany jeśli nie wymusi jej zmiana systemowa.
O to właśnie chodzi w pojawiającej się co jakiś czas dyskusji o tym, że ludzie powinni dokonywać bardziej świadomych wyborów, aby ratować środowisko. To tylko przerzucanie winy na konsumenta czy konsumentkę. Tymczasem bez zmiany instytucjonalnej, która spowoduje, że w koszcie produkcji będą musiały być uwzględnione łączne koszty dewastacji środowiska, które produkt wyrządza, to nie ma o czym rozmawiać.
No to podejdźmy do tematu biznesu po koronawirusie z innej strony: czy w wyniku tego szoku pojawią się jakieś jego nowe gałęzie?
Oczywiście, one już się pojawiły. W tym momencie to usługi, które istniały już wcześniej, ale podczas kwarantanny zapotrzebowanie na nie wzrosło. Obserwujemy ogromny wzrost zapotrzebowania na e-learning, na sprzęt do pracy zdalnej, przyzwyczajamy się do telemedycyny…
Patrząc dalej: kluczowe dla stopniowego wychodzenia z kwarantanny będą np. dostawy zakupów spożywczych do domów. Z tego, co mi wiadomo, w Polsce usługi tego typu mają problem z obsłużeniem tego zapotrzebowania, a szkoda, w końcu jednocześnie mamy sporo osób, które chętnie zajęłyby się jakąkolwiek pracą.
Kwarantanny nie utrzymamy w nieskończoność, ale musimy przy restarcie gospodarki stworzyć możliwość bezpiecznej pracy z domu dla wszystkich osób, które z jakiegoś powodu tego potrzebują: a żeby mogły naprawdę być odizolowane, muszą mieć między innymi alternatywę dla normalnych zakupów.
A właśnie, skoro mowa o pracy z domu… To kolejna rzecz, co do której prognozuje się, że zmieni to, jak wygląda biznes po pandemii. Natknęłam się nawet na komentarz porównujący nagłą pracę zdalną do sytuacji, w której kobiety zaczęły pracować podczas pierwszej wojny światowej.
Myślę, że to ciekawe porównanie, choć sam byłbym ostrożny, bo jest w nim jeszcze element genderowy, którego wolałbym nie ruszać. Ale na pewnym poziomie ogólności jest ono trafne: w obydwu przypadkach mamy do czynienia z gwałtowną zmianą w miejscu pracy, która to zmiana pozostanie z nam na dłużej.
Czyli jest pan wśród osób, które uważają, że praca zdalna nawet po pandemii pozostanie rozpowszechniona?
Efektem aktualnej sytuacji będzie prawdopodobne to, że ludzie dowiedzą się, co da się zrobić zdalnie, a czego się nie da. I to jest bardzo ważne, ponieważ wiele osób żyje fantazją, że zdalnie da się zrobić wszystko, a tak wcale nie jest.
Dosłownie dwa miesiące temu wyszła książka "Społeczeństwo współpracy", którą napisaliśmy wspólnie z Aleksandrą Przegalińską - w której analizujemy dokładnie to zjawisko. Piszemy o tym, w jaki sposób nowoczesna technologia zapośrednicza współpracę społeczną, ale też jakie powoduje problemy.
Jakie to mogą być problemy?
Pierwszy z brzegu przykład i coś, o czym się często nie myśli: przejście na pracę dla osoby, która już umie robić to, co robi, jest często fajną rzeczą. Ale już mentoring, uczenie wykonywania pracy to już są rzeczy, które najlepiej robi się jednak klasycznie, w miejscu pracy.
Nie znaczy to, że nie da się wprowadzić pracy zdalnej w większym wymiarze. W Fundacji Wikimedia już przed pandemią ponad 50 proc. pracowników i pracowniczek pracowało zdalnie – a to jest organizacja, która wydaje piąty co do wielkości serwis na świecie. To jest kwestia odpowiednich procedur. Trzeba mieć naprawdę dobrze przemyślane, jak to ma działać.
A co ta praca zdalna na stałe może zmienić z perspektywy stosunków w firmie?
To w pewnym sensie problem kontroli, zaufania do pracowników. W "Społeczeństwie współpracy" opisujemy to jako handel zaufaniem.
Jeżeli ktoś siedzi w biurze i pracuje pod nadzorem menedżerskim, to zazwyczaj mamy do czynienia z sytuacją jak przy taśmie produkcyjnej u Henry’ego Forda. Jeżeli przechodzimy na pracę zdalną, jest to w dużo większym stopniu praca targetowa. Czyli ja muszę się wywiązać z konkretnego zadania, a menedżerowi trudniej jest kontrolować proces, trudniej jest patrzeć co kto w danym momencie robi.
Tego rodzaju przeskok zaufania jest dla wielu organizacji dość trudny – i dlatego wzbraniały się dotychczas przed wprowadzeniem możliwości pracy zdalnej. A taka wymuszona zmiana na pewno wieloma organizacjami wstrząśnie – i pomoże przejść na kontrolę wynikową tam, gdzie jest to możliwe.