O polskiej firmie Spartaqs zrobiło się głośno kiedy kilka tygodni temu pokazała, że również w naszym kraju praktycznie na wyciągnięcie ręki jest możliwość wykorzystania autonomicznych dronów w transporcie medycznym. Ale to tylko jedna z niesamowitych rzeczy, które firma ma w swojej ofercie: na swoim koncie mają m.in. drona... niewidzialnego. Między innymi o nim miałam okazję porozmawiać ze Sławomirem Huczałą, głównym konstruktorem i współwłaścicielem Spartaqs.
Sławomir Huczała, główny konstruktor i współwłaściciel Spartaqs, zgodził się opowiedzieć mi o tym, dlaczego w ogóle zajął się konstrukcją takich machin.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy kiedy czytam o pańskiej firmie jest to, że swoich urządzeń nie nazywacie dronami – ale dronoidami. Na czym polega różnica?
"Dronoid" to określenie, które sam stworzyłem – bo sam "dron" po prostu w moim odczuciu nie opisuje tego, co my robimy. Drony to gadżety: urządzenia, których głównym zadaniem jest latanie tam, gdzie ręcznie pokieruje je operator.
Dronoidy to natomiast skomputeryzowane roboty, które niekoniecznie latają: mogą też jeździć czy pływać. Wykonują najróżniejsze misje bez udziału człowieka, autonomicznie.
Główne zadanie "normalnego" drona to latanie tam, gdzie ręcznie pokieruje nim operator.
A przykładowe zadanie dronoida?
Choćby podczas poszukiwań zaginionej osoby: wypuszczamy go nad las i on wykonuje poszukiwania przy pomocy specjalnej kamery na podczerwień. Jeśli przeczesując teren trafi na kogoś, zatrzymuje się i zaznacza to miejsce, wysyła odpowiednią informację dla służb poszukiwawczych. I to działanie wykonuje jak najbardziej autonomiczne, bez udziału człowieka.
Dronoidy, które państwo produkują, mogą również posłużyć do celów medycznych – jak dronoid Hermes, o którym zrobiło się głośno w kontekście wykorzystania go do walki z koronawirusem…
Tak, pod koniec kwietnia miał miejsce pierwszy lot Hermesa nad Warszawą, nadzorowany przez Polską Agencję Żeglugi Powietrznej. I nie przesadzę jeśli powiem, że to było dla nas wydarzenie absolutnie przełomowe.
Ale przecież różnego rodzaju drony latają sobie nad polskimi miastami już od jakiegoś czasu…
Jasne, codziennie coś gdzieś lata – ale ten pojazd nie kręcił filmu dla telewizji, tylko wykonywał misję transportową dla szpitala. Po raz pierwszy nad stolicą dużego europejskiego państwa w autonomicznej misji przeleciała tego typu konstrukcja wielowirnikowa. To był pierwszy na świecie transport dronem próbek do badań, przeprowadzony jako pilotaż regularnej usługi.
Jako pierwsi zdobyliśmy dla naszego urządzenia pozwolenie na taki lot – warto jednak zaznaczyć, że to nie było łatwe. Różnego rodzaju badania i testy trwały aż rok. Jak już Hermes był gotowy, został zgłoszony i przeszedł specjalne badanie, ocenę stanu technicznego drona przeprowadzoną przez Urząd Lotnictwa Cywilnego w obecności przedstawicieli Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej.
Po jego przejściu dron stał się obiektem uprawnionym do lotów poza widzialnością na terenie całej Polski, certyfikat jest ważny na rok. Na dronie zainstalowany był aktywny nadajnik ADSB, dzięki czemu dronoid był widziany przez systemy kontroli lotu oraz w oprogramowaniu PansaUTM. Hermes posiada nadany mu przez Urzad Lotnictwa Cywilnego nr boczny czyli rejestrację lotniczą, dzieki czemu stał się pełnoprawnym statkiem powietrznym.
Jesteśmy z tego bardzo dumni, bo przejście tej procedury wcale nie jest łatwe, a my, jako mała firma z Mikołowa, zdołaliśmy tego dokonać.
Ile trwały prace nad konstrukcją Hermesa?
Trwały dwa lata – warto jednak zaznaczyć, że Hermes jest rozwiniętą wersją wcześniejszej konstrukcji, która nazywała się Vector. A Vector to był pierwszy dronoid, który zaprojektowaliśmy w 100 proc. od zera na nasze potrzeby.
Wcześniej robiliśmy adaptacje istniejących konstrukcji: kupowaliśmy oryginalne ramy, przerabialiśmy je, dawaliśmy im naszą elektronikę i tak dalej. Nieustannie jednak byłem niezadowolony z tego, co kupuję – aż postanowiłem stworzyć od zera własną konstrukcję.
Jakiego typu ulepszenia wprowadził pan do swojego własnego projektu?
Dron sam w sobie jest dziwną konstrukcją. Wiele z nich przypomina raczej taboret z doczepionymi śmigłami niż coś, czego zadaniem jest latanie. To konstrukcje tak nieprawidłowo zaprojektowane ze względu na aerodynamikę, że 90 proc. energii poświęcamy na to, żeby dron w ogóle nie spadł, a tylko 10-15 proc. na to, żeby wykonywał misje. Ogólnie rzecz biorąc, skuteczność tego urządzenia jest katastrofalnie niska w porównaniu np. do samolotu.
Myśląc ciągle o tym, starałem się wyeliminować te mankamenty. Zaczęliśmy od tego, że zmieniliśmy kształt korpusu na bardziej aerodynamiczny, żeby urządzenie w czasie lotu nie stawiało tak dużego oporu.
I to było kluczowe: dzięki temu dron może lecieć szybciej, zużywając przy tym mniej paliwa. No i, jak udowodniliśmy podczas warszawskiego przelotu, możliwe jest przeprowadzanie misji w złych warunkach atmosferycznych: w deszczu czy śniegu.
Dronoid transportowy to nie jedyny dronoid w ofercie Spartaqs. Ma pan jakieś ulubione konstrukcje swojego autorstwa?
Rzeczywiście, mam. Właściwie jest ich dwie: to konstrukcje, którym przez lata poświęciłem bardzo dużo uwagi i serca.
Jeden z nich to jest dronoid, który jest... niewidzialny.
To chyba lekka przesada… Niewidzialny?
Tak! Jego niewidzialność jest bardzo dziwnym zjawiskiem, ponieważ podnosimy na niebo urządzenie, które po chwili znika nam z oczu, dosłownie rozmywa się w atmosferze.
Dronoid Prometeusz – bo tak się nazywa – wyposażony jest w osłony dyspersyjne. Wymyśliłem to, zastanawiając się, jak można zamaskować takiego drona, przy okazji współpracy ze strażą graniczną.
Doszliśmy do wspólnego wniosku, że niektóre akcje nie mogą być przeprowadzone z użyciem dronoida, ponieważ jego nagłe pojawienie się na niebie w środku Bieszczad raczej zwraca uwagę i sygnalizuje przestępcom obecność służb. I tak powstał pomysł na Prometeusza.
Ale wciąż jestem ciekawa, jak to dokładnie działa.
Prometeusz jest wykonany w stu procentach na drukarce 3D, jego korpus zrobiony jest z półprzezroczystego materiału. Całą powierzchnię natomiast pokrywają osłony dyspersyjne, które mają tylko jedno zadanie: przyjmować kolor otoczenia.
Mówiąc krótko, jeżeli na dronoida pada jakieś światło, np. słoneczne, to rozświetla się on w całości jego kolorem. Czujniki z tyłu drona wykrywają światło, jakie na niego pada i dokładnie w tym kolorze diody rgb, które są wewnątrz, rozświetlają całego drona.
No dobrze, a drugi dronoid? Bo zastanawiam się, co może przebić konstrukcję niewidzialną.
Dla mnie jest to dronoid Deep Guard, jeszcze ciekawszy od tego pierwszego, ponieważ jest to dronoid podwodny, który w sumie nie musi nigdy zawrócić do portu.
Dzieje się tak dlatego, że w urządzeniu tym znajdują się aż cztery systemy zasilania, w tym dwa zupełnie nowatorskie. Wszystkie jednak wzięły się z takiego założenia: w oceanie jest tak dużo energii, która jest zupełnie niewykorzystywana, że robienie dodatkowego zasilania jest absurdalne. I ten dronoid do wykonywania swojej misji wykorzystuje energię wody morskiej, której jest mnóstwo, może też ładować przez promienie słoneczne.
Jest w nim zresztą dużo ciekawych rzeczy poza samym zasilaniem: potrafi na przykład zupełnie bezgłośnie wynurzać się z wody, co jest niezwykle trudne do osiągnięcia. Ale cały czas go udoskonalamy, mamy nowe pomysły: i chyba też dlatego to jedna z moich ulubionych konstrukcji. Najbliższe są mi właśnie te, w których mogę nieustannie grzebać, poprawiać rzeczy, wypróbowywać nowe pomysły.
Dlaczego w ogóle zajmować się w tym momencie dronami?
Za 5-8 lat na naszym niebie będzie ich latało wiele. Transportowych, medycznych, slużbowych i innych. Bedą wszechobecne. Nadszedł czas, aby zdecydować czy bedą to drony nasze polskie czy z Chin.