Przeciwmalaryczne leki zagrażają życiu pacjentów z COVID-19 – dowodziła zamieszczona w prestiżowym piśmie medycznym analiza, w wyniku której zatrzymano szereg dużych badań nad kontrowersyjną chlorochiną. Okazuje się jednak, że danych do analizy dostarczyła szerzej nieznana amerykańska firma, która praktycznie z dnia na dzień pojawiła się na rynku z ogromną bazą danych ze szpitali na całym świecie.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że 22 maja w czasopiśmie "The Lancet" zadano ostateczny cios kontrowersyjnej metodzie leczenia COVID-19 firmowanej przez Donalda Trump. Badacze ostrzegali, że zakażeni koronawirusem pacjenci przyjmujący przeciwmalaryczne chlorochinę lub hydroksychlorochinę częściej niż inni cierpieli z powodu arytmii serca i umierali w szpitalach.
Jako że stosowanie chlorochiny do leczenia COVID-19 od dawna budziło spore kontrowersje wśród naukowców, publikacja w jednym z najbardziej prestiżowych czasopism medycznych świata sprawiła, że w ciągu kilku dni zatrzymano kilka dużych badań nad skutecznością tego leku. Rekrutację do swojego badania nad skutecznością hydroksychlorochiny wstrzymało również WHO.
Problematyczne dane
Równie szybko jednak część naukowców zaczęła wyrażać wątpliwości dotyczące danych wykorzystanych w artykule. Kilka dni temu dziennik "The Guardian" donosił o dużym błędzie w danych dotyczących Australii. W kwestionowanym artykule podano, że w pięciu australijskich szpitalach do 21 kwietnia zmarło 73 pacjentów – jednak 73. osoba zmarła w Australii z powodu koronawirusa dopiero dwa dni później. Autorzy badania tłumaczyli, że w australijskich danych zawieruszyły się przez przypadek dane z jednego z azjatyckich szpitali.
Równocześnie jednak pojawiły się również pytania o to, skąd w ogóle autorzy z "The Lancet" swoje liczby wzięli: dane, na które powoływali się w artykule, nie były bowiem łatwo dostępne w australijskich bazach danych klinicznych. Jak podaje pismo "Science", swój sceptycyzm zaczęli zgłaszać naukowcy z całego świata: kwestionowano m.in. to, że choć dane miały pochodzić z niewielkiej ilości szpitali, to równocześnie w szpitalach tych miał przebywać wyjątkowo duży odsetek wszystkich chorych w danym kraju.
W tym tygodniu pisma "The Lancet" oraz "The New England Journal of Medicine" (w którym wcześniej opublikowano inny artykuł tej samej grupy badawczej) nagle wydały oświadczenia, w których informują o tym, że zdecydowały się ponownie przyjrzeć danym wykorzystanym w kontrowersyjnych tekstach.
Wygląda na to, że pośpiech ten mógł mieć związek z artykułem przygotowywanym przez "The Guardian". Brytyjski dziennik w ramach śledztwa dziennikarskiego przyjrzał się bowiem Surgisphere – niewielkiej firmie z USA, która dostarczyła naukowcom potrzebne dane.
Tajemnicza firma
Prezes Sugisphere Sapan Desai był współautorem obydwu publikacji naukowych – oraz jedyną osobą w swojej firmie, która ma jakiekolwiek doświadczenie naukowe. Pracownik, który na serwisie LinkedIn był wymieniony jako redaktor naukowy, wydaje się być autorem science fiction, zaś dyrektor marketingu jest hostessa.
Założona w 2008 roku Surgisphere nie jest również znana jako firma analityczna. Choć nie ma żadnego dowodu na to, że posiadała narzędzia analityczne dłużej niż rok, to firma twierdzi, że w jej bazie znajdują się dane od 96 tys. pacjentów z 1,2 tys. szpitali na całym świecie.
Eksperci wskazują, że zbudowanie tej wielkości bazy zajęłoby całe lata. Tymczasem aż do tego poniedziałku link "Skontaktuj się z nami" na oficjalnej stronie firmy prowadził do... szablonu WordPress dla witryny z kryptowalutą.
Nie wiadomo w tym momencie, czy dane w "The Lancet" na pewno zostały zmanipulowane oraz czy badania nad chlorochininą będą wznowione – naukowcy zwracają jednak uwagę, że niewłaściwa weryfikacja dopuszczonego do publikacji artykułu mogła zaszkodzić walce z koronawirusem.
– Problem polega na tym, że szkoda została już wyrządzona – mówi "Science" Nicholas White z Mahidol University w Bangkoku, uczestniczący w jednym z zawieszonych badań. – Cały świat myśli teraz, że te leki są trujące.