Polacy się starzeją i potrzebują coraz większej opieki medycznej. Niestety, ten sam proces starzenia nie omija pielęgniarek i lekarzy, których w Polsce mamy coraz mniej. Kto nas będzie leczył w przyszłości?
Polskie społeczeństwo się starzeje. Nestorów przybywa z roku na rok i odciska to coraz wyraźniejsze piętno na kraju. Jesień życia, choć pełna zalet, ma też swoją ciemną stronę. Główną bolączką starszych jest zdrowie. Organizm z biegiem lat potrzebuje więcej troski. A to bezpośrednio przekłada się na zapotrzebowanie na opiekę zdrowotną.
Opoką dobrze funkcjonującej opieki zdrowotnej, poza środkami finansowymi, są ludzie w niej pracujący. Na pierwszym froncie walki o nasze życia i zdrowia są lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni i inni. Niestety nie dość, że już teraz jest ich mało, to pojawia się ryzyko, że znacznie bardziej zabraknie ich w przyszłości.
– Postępujący proces starzenia się populacji oraz wzrost liczby zachorowań na choroby przewlekłe prognozują wzrost popytu na świadczenia zdrowotne, a tym samym zwiększenie zapotrzebowania na personel medyczny – czytamy w raporcie Zdrowie i ochrona zdrowia 2018 przygotowanego przez Główny Urząd Statystyczny.
Starzejące się społeczeństwo i braki w personelu medycznym to mieszanka wybuchowa. Bomba, które może wybuchnąć już za kilkanaście lat.
Nie tylko pacjenci się starzeją. Pracownicy służby zdrowia też są poddani upływowi czasu. W 2011 r. tylko 4,4 proc. pielęgniarek posiadających prawo do wykonywania zawodu miało 65 i więcej lat. Siedem lat później było już ich 13 proc. Natomiast tych w wieku 55-64 było prawie 30 proc., a co trzecia pielęgniarka miała 45-54 lata.
To oznacza, że stopniowo przez najbliższe 13 lat, te które dotąd nie nabyły, otrzymają prawo do emerytury i będą mogły odejść z zawodu. Pielęgniarek do 44. roku życia było jedynie 72,3 tys. (co odpowiadało niespełna 25 proc. wszystkich). Toteż trudno będzie im zastąpić w pełni starsze koleżanki.
A na to nałoży się zwiększone zapotrzebowanie na ich usługi. Spotkają się dwa negatywne czynniki i mniejsza liczba pielęgniarek będzie zajmowała się większą liczbą potrzebujących. Odbije się to negatywnie na jakości opieki medycznej zapewnianej Polakom, a także może doprowadzić do wzrostu cen usług oferowanych w prywatnych ośrodkach czy domach.
Iwona Borchulska, rzecznik Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych powiedziała w rozmowie z INNPoland.pl, że trudno powiedzieć co przyniesie przyszłość, ponieważ już teraz system ochrony zdrowia funkcjonuje tylko dlatego, że osoby mające prawa emerytalne w dużej mierze pozostają w zatrudnieniu. Emerytura pielęgniarek jest na tak niskim poziomie, że nadal są zmuszone pracować.
– Problem na pewno będzie się pogłębiał. System kształcenia wprawdzie zwiększył liczbę miejsc na studiach pielęgniarskich, jednak liczba osób kończących studia i podejmujących pracę jest niższa, niż potrzeby zastępowalności w zawodzie. Brak zastępstwa pokoleniowego będzie powodował większy niż dotychczas niedobór kadry pielęgniarskiej, zwłaszcza w szpitalach – dodała rzecznik OZZPiP.
Nasza rozmówczyni przedstawiła też trudną sytuację obecnie pracujących pielęgniarek. Te pracujące na umowach cywilnoprawnych wypracowują zwiększoną liczbę godzin, bardzo często nawet ok. 250-300 w miesiącu. To co najmniej 1,5 przelicznika etatowego. Z kolei często zdarza się też, że osoby pracujące na umowach o pracę, pracują w dwóch miejscach czasami na 1,5 lub 2 etaty.
Nie lepiej jest w przypadku lekarzy. Według statystyk Naczelnej Izby Lekarskiej, ponad połowa medyków wykonujących zawód w sierpniu 2020 r. (73 937 na 142 632) ma powyżej 51 lat. Z kolei omawiany powyżej raport GUS-owski zwraca uwagę, że prawie co czwarty uprawniony do wykonywania zawodu lekarz miał co najmniej 65 lat.
– W 2018 r. utrzymały się niepokojące tendencje w strukturze wieku lekarzy i lekarzy dentystów uprawnionych do wykonywania zawodu. Podobnie jak w latach poprzednich, miał miejsce wzrost liczby osób należących do najstarszej grupy wieku – 65 lat i więcej – wyjawia w dokumencie GUS.
Adam, lekarz z Warszawy, wyjaśnił nam przyczyny problemu. Powiedział, że najwyraźniej do zawodu jest przyjmowanych mniej osób, niż jest zapotrzebowanie. Dodatkowo zauważył, że wielu lekarzy – szczególnie w okolicach wstąpienia Polski do Unii Europejskiej – wyjechało za granicę. A właśnie ci ludzie w kwiecie zawodowego wieku leczyliby teraz w Polsce.
– Skusiły ich wyższe zarobki i lepsza organizacja pracy. Tam mogą praktykować medycynę i nie ograniczać się w swoim zawodzie jak w kraju. Jeśli chcą zlecić badanie, to je zlecą, bez tłumaczenia się ze zbędnych wydatków – powiedział lekarz.
Dodał, że problemem jest nie tyle sama liczba lekarzy, co zła organizacja ich pracy. Na przykład niektórzy lekarze rodzinni boją się wypisywać leków i zostawiają pracę specjalistom, co generuje kolejki do nich.
Adam narzeka też na nadmierną biurokratyzację medycyny. Wypełnienie niezbędnych papierów w państwowej służbie zdrowia, zabiera mu czas, który mógłby poświęcić potrzebującym. – W ciągu swojego dnia pracy w szpitalu przyjmę kilku pacjentów. W prywatnej klinice, gdzie też pracuję, mogę ich przyjąć nawet 15 – dodał.
Już teraz borykamy się z kolejkami do lekarzy. Siostrzane NaTemat opisywało ile w 2019 r. czekaliśmy na wizytę. Polacy na endokrynologa musieli czekać nawet 14 miesięcy.
Mniejsza liczba pracowników służby zdrowia obłożona falą nowych pacjentów, tylko pogłębi problem. Przede wszystkim wydłużą się kolejki do lekarzy. Co bezpośrednio przełoży się na jakość życia Polaków i stan ich zdrowia.
Niezdrowe społeczeństwo to same problemy dla państwa. Ludzie chorują zamiast pracować. Idą na zwolnienia czy renty. Są mniej dynamiczni i przedsiębiorczy. Kraj otrzymuje od nich mniejsze podatki lub wręcz musi im zapewniać byt. Mniej zdrowe społeczeństwo, to też przeciętnie mniej dzieci, co w przyszłości jeszcze bardziej nakręci spiralę problemów.
Niestety mamy tutaj do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym. Chore społeczeństwo wygeneruje mniej pieniędzy, w związku z tym funduszy na medycynę zabraknie jeszcze bardziej. Co przełoży się dalej na gorszą jakość opieki zdrowotnej.