We wtorek minister zdrowia Adam Niedzielski postanowił pokrzepić Polaków. Wskazał, że obserwujemy wypłaszczenie liczby zakażeń Covid-19 więc "możemy się uśmiechnąć", bo "najgorsze już za nami". Co myślą o tym pracownicy zdrowotni? Ratownicy medyczni i lekarze nie zostawiają na ministrze suchej nitki. Ostrzegają też, że oswajanie pandemii może się tragicznie skończyć.
Niedzielski skomentował epidemię podczas nadzwyczajnej konferencji prasowej. Jego zdaniem spadek liczby zachorowań i inne optymistyczne sygnały pozwalają stwierdzić, że najgorszy okres mamy już za sobą – opisywał serwis naTemat.pl.
Minister zauważył, że poza zachorowaniami spadła także liczba nowych hospitalizowanych z powodu Covid-19 oraz skierowań na badania wydawanych przez lekarzy rodzinnych.
– Można powiedzieć, że teraz w zasadzie jesteśmy w takiej fazie, gdzie ta stabilizacja następuje i chyba powoli możemy troszeczkę się uśmiechnąć i stwierdzić, że to, co jest najgorsze, mamy w pewnym sensie za nami – podkreślił.
Huraoptymizm nas nie przekonał. O zdanie zapytaliśmy pracowników ochrony zdrowia. Okazało się, że ich również.
– Wydaje mi się, że powinniśmy wstrzymać się z takim uśmiechem. Obecna sytuacja nadal jest poważna. Zamiast ogłaszania, że przeszliśmy już "najgorszy okres", pora się nią zająć. Delikatnie mówiąc, sytuacja w ochronie zdrowia nie jest dobra, a kryzys trwa od wielu lat – mówi nam Rafał Hołubicki, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.
Ratownicy medyczni odpowiadają Niedzielskiemu
Czy ratownicy pracujący na co dzień z zakażonymi mają jakiekolwiek powody do uśmiechu?
– Ja bym powiedział wręcz odwrotnie, można się zacząć smucić. Jeżeli chodzi o pacjentów, osoby zakażone koronawirusem - to, co widzimy teraz w ratownictwie medycznym, to dopiero początek jakiegoś Armagedonu, a nie końcówka – ocenia Roman Badach-Rogowski, przewodniczący Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego.
Ratownicy medyczni obserwują duży strach Polaków przed koronawirusem. – Ludzie na wielotygodniowych kwarantannach czy w długiej izolacji zaczynają być znerwicowani. Zaczynają się problemy psychiczne, karetki jeżdżą do urojonych duszności, a ratownicy podają leki na uspokojenie. Wszystko w pełnym rynsztunku jak do pacjenta covidowego – tłumaczy przewodniczący KZZPRM.
Jak mówi ekspert, ponad 50 proc. wyjazdów karetek ma związek z Covid-19. – Co widzę wśród ratowników? Przemęczenie, przygnębienie, niepewność. Gdzie ma być ten optymizm? Nie wiem – wzrusza ramionami.
– Matematyka jest nieubłagana. Jeśli fizycznie zrobimy mniej testów na koronawirusa to liczba zgłoszonych przypadków też będzie niższa. Przy ok. 50 proc. dodatnich testów i tak robimy ich za mało. To, że lekarze rodzinni kierują na badania mniej osób z objawami, o niczym nie świadczy. Trzeba też zacząć sprawdzać bezobjawowych nosicieli koronawirusa – punktuje ministra Badach-Rogowski.
– Uśmiechać się nie chcemy, bo nie ma powodów do radości. Mamy za to twarze odparzone od masek, a pot ścieka nam do butów. Ostatnio jeździłem z pacjentem przez bite 8 godzin zanim go przyjęto. Do wezwań zaczęli wyjeżdżać strażacy, bo po prostu nie ma wystarczającej liczby karetek. Często nie ma też kto nimi jeździć, bo załoga jest na kwarantannie – wymienia.
Zdaniem ekspertów medycznych za szybkie uspokajanie Polski może też wywołać dokładnie odwrotny efekt w zwalczaniu epidemii.
– Owszem zmniejszyła się liczba przypadków Covid-19 wykrywanych za pomocą testów. Nie uważam, że jest to już powód do radości. Jeżeli chodzi o pacjentów, dla mnie nadal przerażające są wysokie liczby zgonów każdego dnia – wskazuje nam Dr Bożena Janicka, specjalista medycyny rodzinnej i pediatrii, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia.
Ekspertka jest przeciwniczką nadmiernego uspokajania ludzi w Polsce. Nadal nie mamy bowiem zabezpieczenia w postaci szczepionki, a epidemia nie jest jeszcze opanowana.
– Mówienie, że "najgorsze już za nami" może prowadzić do tego, że Polacy przestaną rygorystycznie przestrzegać obowiązujących ograniczeń. Być może zaczną rzadziej dezynfekować ręce, przestaną zachowywać dystans społeczny, czy zapomną o maseczce – wskazuje nasza rozmówczyni.
DDM, czyli dystans, dezynfekcja i maska, nadal są jej zdaniem szczególnie ważne w obecnym czasie i nie wolno zapominać o codziennym stosowaniu tych środków ochronnych.
– Wygaszenie naturalnego odruchu obronnego typu "muszę się pilnować" i zastąpienie go komunikatem "już jest dobrze, to już nieważne" może prowadzić do ponownego wzrostu liczby zakażeń – przekonuje specjalistka.
Na dzień dzisiejszy dr Janicka jest daleka od optymizmu ministra Niedzielskiego. Co by musiało się stać, by się uśmiechnęła?
– Tylko czas pokaże, czy będziemy mieli prawdziwe powody do radości. Z jednej strony wszyscy liczymy na szczepionkę. Potrzebujemy też jednak dłuższego okresu, kolejnego tygodnia, miesiąca, by potwierdzić, że rozpoznania testowe rzeczywiście maleją systematycznie, a nie jednorazowo. Największym promykiem nadziei byłoby dla mnie jednak zmniejszenie liczby umierających codziennie na Covid-19 Polaków – wskazuje lekarka.
Testowanie na Covid-19
Przypomnijmy, że obecnie Polska jest w światowym ogonie jeśli chodzi o ważna statystykę testów na Covid-19. WHO rekomenduje, by udział testów z wynikiem pozytywnym nie przekraczał 5 proc. wszystkich wykonanych wymazów.
W poprzednim tygodniu 47 proc. wszystkich wykonanych testów na koronawirusa w Polsce było pozytywnych. Gorzej jest tylko w Meksyku, gdzie odsetek ten wynosi 53 proc. Na początku tygodnia dobowy odsetek dla naszego kraju zbliżał się zaś do 60 proc., co jest wynikiem jeszcze gorszym.
– Szerokie testowanie jest bardzo istotną rzeczą, także dla postaw osób chorych. Pacjent z wynikiem dodatnim i jego rodzina są fundamentalnie uświadamiani, że ta pandemia istnieje, że nie dzieje się gdzieś wokół i z dala od nich. Mam Covid-19, wiec muszę się odizolować. To też sprawdzona droga identyfikacji kolejnych ognisk choroby i ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa – podsumowuje Dr Bożena Janicka.