Od ogłoszenia zamknięcia (a potem otwarcia) stoków i zimowych ferii tylko w dwa tygodnie roku ciśnienie w branży turystyki zimowej nieustannie rośnie. W niektórych góralach się gotuje, inni wpadają w czarną rozpacz. Szefowa Tatrzańskiej Izby Gospodarczej Agata Wojtowicz radzi Podhalanom trzymać nerwy na wodzy, choć i ją " ręce bolą od łapania się za głowę".
Choć rząd zapowiedział już, że stoki będą otwarte, jest to jedynie pusty gest, jeśli zamknięte pozostaną górskie hotele, pensjonaty czy gastronomia. Sezon zimowy cały czas wydaje się wisieć na włosku.
Oliwy do ognia dolał ostatnio minister Zdrowia Adam Niedzielski, który pogroził palcem hotelom, przypominając im, że łamanie zasad może skończyć się odcięciem kurka z rządowymi środkami.
O chaos informacyjny, strach i wściekłość górali zapytaliśmy ekspertkę od podhalańskiej przedsiębiorczości.
Ostatni tydzień to dość kryzysowy czas dla Podhala.
Agata Wojtowicz, szefowa Tatrzańskiej Izby Gospodarczej: Oj, i nie tylko dla Podhala. Dzieje się strasznie, ostatnio ciężko ogarnąć umysłem te wszystkie sytuacje, ale udało się znaleźć chwilę spokoju. Jestem do pana dyspozycji.
Minister Niedzielski postraszył w tym tygodniu, że hotele mogą stracić tarczę finansową. Jak czujecie się z taką deklaracją?
W najnowszym projekcie tarczy jest to nawet bardziej dokładnie wyartykułowane, ale taki zapis był już w poprzedniej. Nie podoba mi się narracja, jaką wprowadza minister Niedzielski.
Zdaję sobie sprawę z tego, że pan minister może mieć teraz pełne ręce roboty i musi podejmować trudne decyzje. Ale trzeba czasem ważyć słowa, nie wywoływać zbędnych emocji. Każda konferencja władzy bardzo mocno dotyka zwykłych ludzi.
Na przykład tych z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej?
No właśnie. Reprezentuję izbę, w której członkami są wielkie, duże, średnie, małe, a nawet malusieńkie przedsiębiorstwa z Podhala. Trzymamy się razem, praktycznie każdego dnia widzimy, że sytuacja się pogarsza.
Jeszcze wiosną moglibyśmy wybaczyć PiS nawet wcześniejsze złe decyzje, ze spokojem przyjmowaliśmy kolejne obostrzenia. Chodziło nam tylko o to, by pozwolono nam działać zimą, w sezonie. W sobotę rząd powiedział "koniec dyskusji, będzie po naszemu". Więc obraz tego wszystkiego jest zupełnie inny.
Inny, czyli gorszy?
Muszę się zgodzić. Na Podhalu jesteśmy praktycznie na ostatniej granicy. Sezon zimowy to dla wielu firm dochody, które pozwalały przeżyć nawet pół roku albo dłużej. Dawno po tym jak stopniał śnieg.
Stoki od Bożego Narodzenia do połowy stycznia zarabiają połowę swoich dochodów z sezonu. Teraz ma to być zupełnie martwy okres, bo przecież bez hoteli i gastronomii mało kto przyjedzie. Pozostaje tylko załamywać ręce.
Jak to znoszą to górale? Frasują się czy ostrzą ciupagi?
Nastroje są różne. Niektórzy są zdesperowani, nie widzą szans na przetrwanie. W innych „wtłoczona” została energia – twierdzą, że nie dadzą się tak traktować. Część już się szykuje do walki. Na dzień dzisiejszy staramy się studzić emocje. Wierzymy, że jednak rząd wysłucha i weźmie pod uwagę propozycje samorządowców z poparciem branży turystycznej i nie tylko. Widzimy możliwości przy nawet jeszcze zaostrzonych rygorach realizacji turystyki zimowej.
Kto cierpi najbardziej?
Wie pan, u nas są wielopokoleniowe przedsiębiorstwa, w których często pracują całe rody. Zamknięcie firmy przez widzimisię władzy to pozbawienie ich wszystkiego.
Środki pomocowe, które rząd ogłosił wiosną, dały im i innym spółkom możliwości działania, utrzymania się na powierzchni do lata. Wystarczy spojrzeć w statystyki GUS, turystyka zaliczyła ponad 60-proc. spadek przyjazdów klientów. Na Podhalu nie odczuliśmy tego aż tak, ale klientów było zdecydowanie mniej.
Jesienią totalnie załamał się nasz rynek, ale załamanie pełzało tak faktycznie od wiosny, kiedy załamał się rynek "MICE" czyli tzw. turystyki biznesowej: spotkań, szkoleń, konferencji i kongresów. Nadal była jednak wielka nadzieja, że zima pozwoli nam zarobić na przeżycie.
...a w sobotę państwo ogłosiło zamknięcie stoków, skrócone ferie.
To był ciężki dzień dla górali. Rząd guzikiem wyłączył całe Podhale. Problemy mają wszyscy – duże firmy zatrudniają wielu pracowników i przez to bardzo boją się o ich przyszłość. Kadry też to widzą i pomagały jak mogą.
Góry to jedna wspólnota. Wiosną ludzie solidaryzowali się z pracodawcami – wykorzystywali urlopy wypoczynkowe, sami proponowali wzięcie urlopów bezpłatnych aby ratować firmę i właściciela.
Za każdą firmą, którą reprezentuje, stoją prawdziwe ludzkie historie. A ostatnio jest też niestety coraz więcej tragedii. Wiele pomysłów i instrumentów już się wyczerpało. Niektóre firmy musiały sięgnąć po ostateczne środki.
Nie ukrywam, mamy też krezusów finansowych, którzy świetnie radzą sobie w pandemii i jakoś przetrwają. Ale co mają powiedzieć małe rodzinne firmy? W zderzeniu z gąszczem przepisów zwykli Kowalscy z pensjonatem poczuli się tak bezradni.... tak niedoinformowani...
Jak ocenia pani działania PiS? Można odnieść wrażenie, że nikt nie panuje nad sytuacją?
Rząd najpierw coś ogłasza, a potem siada do negocjacji z branżą. Zupełnie na opak. Nowe informacje praktycznie płyną do nas z mediów, nikt nas o niczym nie informuje z wyprzedzeniem. Ludzie dochodzą do skraju szaleństwa.
Ja nad tym wszystkim siedzę prawie codziennie i ręce mnie bolą od łapania się za głowę. Słucham konferencji po parę razy pod rząd i mam różne wnioski z tych samych wypowiedzi. Czasem zdanie A zaprzecza zdaniu B. Jak ma się tu odnaleźć zwykły człowiek?
Jak ten chaos działa na górali?
Poczuliśmy się strasznie. Państwo zamiotło nas pod dywan, na dzień dobry odrzucili nas od procesu negocjacji i trzeba było wszystko wyjaśniać, upominać się. Jesteśmy zdezinformowani, bez jasnego przekazu, jak mamy działać. Jesteśmy zostawieni sami sobie, w chaosie i bez perspektyw, czy w ogóle uda nam się dotrwać do wiosny.
Co pani sądzi o zamknięciu hoteli, gastronomii?
Powiem wprost. Byłam pod wrażeniem, przepełniona dumą z powodu szybkości wprowadzenia reżimu sanitarnego na Podhalu. Wiele firm, m.in. hotelarskich niezwykle drobiazgowo przestrzegało każdego zalecenia, by tylko zapewnić bezpieczeństwo gościom.
Nie wszyscy jednak są tak dobrzy i tak bardzo się starają. Ale od początku nikt raczej nie kwapi się do odgórnej kontroli – po prostu zamknęli wszystkich jak leci. Nie dziwi mnie, że hotele przyjmują gości na "wyjazdach służbowych". Przecież tu chodzi o wszystko.
Jeśli hotele nie są winne, to kto?
Społeczna odpowiedzialność spada na rządzących. To oni, decydenci, zmusili zwykłych ludzi do działania w szarej strefie tylko po to, by przeżyć. To straszne, że ktokolwiek musi być zmuszany do tak ciężkich wyborów. Nie zgadzamy się na coś takiego.