Po każdym proteście, policja wystawia mandaty dla uczestników. Gdy sprawa trafia do sądu okazuje się jednak, że za manifestowanie karać nie można. W obliczu bezsilności wobec sądów, znalazł się inny wytrych. Płacenie mandatów… egzekwuje sanepid.
Jak donosi Onet, na konto trzech uczestniczek majowych protestów wszedł poborca skarbowy, aby zająć pieniądze na grzywnę zasądzoną przez sanepid. Wcześniej kobiety nie przyjęły mandatu, bo brały udział w legalnej demonstracji. Ich racje miał potwierdzić sąd.
Teraz panie Katarzyna, Ewa i Stanisława odebrały komorniczą decyzję egzekucyjną - a w niej od prawie 6 do 11 tysięcy złotych kary.
– Chodzi o to, żeby ludzi zastraszyć. To są wzory rosyjskie – mówi dla portalu Jakub Bierzyński, prezes fundacji Instytut Społeczeństwa Otwartego.
Przypomnijmy, niemal każda z ostatnich manifestacji kończyła się próbami ukarania uczestników mandatem przez policję. Duża część protestujących przyjęcia mandatów odmawiała, sprawy były więc kierowane do sądów. Te najczęściej mandaty oddalały.
– Sądy w całej Polsce wychodziły ze stanowiska, że według Konstytucji RP, tylko na mocy ustawy można ograniczyć prawa obywateli do zgromadzeń. Takiej ustawy nie było – podkreśla Bierzyński. To dlatego policja ma kierować sprawy do sanepidu.
– Sanepid nie jest sądem. Tam decyzje o ukaraniu podejmuje urzędnik. Decyzja ta podejmowana jest bez rozprawy, szybko i zaocznie – zaznacza prezes Fundacji.
Zdaniem eksperta, podobny los może spotkać tysiące uczestników ostatnich protestów. Tylko jesienią do sanepidu trafiło ponad tysiąc wniosków o ukaranie.
Jak przekazał Rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak w trakcie niedzielnych (13.12) protestów w Warszawie wylegitymowano 212 osób i sporządzono 106 notatek, które trafiły do sanepidu. Do sądu złożono 60 wniosków o ukaranie. Sześciu uczestników protestu zostało ukaranych mandatami, a trzech zatrzymanych.
Policjanci nie tylko wlepiają mandaty uczestnikom manifestacji. Jednym z ich głównych zadań w ostatnich dniach jest pilnowanie domu Jarosława Kaczyńskiego. W niedzielę, przed żoliborską "twierdzą" prezesa PiS miały stać 82 radiowozy a w nich ok. 600 funkcjonariuszy.