Ministerstwo Finansów z niecierpliwością czeka na pierwsze wpłaty z podatku handlowego, jakie mają uiścić duże sieci działające w Polsce. Resort nie przejmuje się trwającym w TSUE sporem o zasadność daniny i przymierza się do zbierania opłat za styczeń. Bardzo możliwe, że sieci takie jak Biedronka zaczną sobie odbijać straty na zwykłych Kowalskich.
Resort zaznaczył, że jest już gotowy do przyjmowania płatności za tzw. podatek handlowy. Wskazuje, że na opłaty za styczeń oczekuje do dnia 25 lutego. Danina staje się faktem mimo toczącego się w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej sporu – podaje Money.pl.
Serwis wylicza, że Jeronimo Martins każdego miesiąca zapłaci ok. 50 mln zł za sklepy Biedronka i dodatkowe kilka milionów za sieć drogerii Hebe. Lidl dołoży do państwowej kasy ok 20 mln zł, Rosmann – blisko 12 mln zł. Sieć Euro RTV AGD musi się zaś liczyć z kosztem rzędu 8 mln złotych.
Daninę łącznie opłaci ok 200 firm, co przekłada się na 1,5 – 2 mld złotych wpływu do budżetu centralnego. Podatek omija jednak sprzedawców energii, paliwa, leków oraz sklepów e-commerce. Oznacza to, że nie tknie on m.in. Orlenu, PGNiG czy PGE.
Podatek wprowadzono już 5 lat temu, lecz dotychczas był on zamrożony. MF potwierdza jednak, że zamierza pobierać daninę mimo toczącego się w TSUE sporu z Komisją Europejską. Instytucja nie wydała jeszcze ostatecznego wyroku potwierdzającego zasadność stanowiska polskiego rządu. Nasze władze opierają się jedynie na niewiążących wypowiedziach rzecznika generalnego TSUE.
Money przypomina, że choć twierdzenia rzecznika często znajdują potwierdzenie w wyrokach Trybunału, to obecnie jest to jedynie opinia. W pierwszej decyzji z 16 maja 2019 roku TSUE przyznało rację stronie polskiej, KE się odwołała. – Pozostajemy w przekonaniu, iż wyrok będzie zgodny z polską argumentacją i zapadnie we właściwym czasie – wskazało Ministerstwo Finansów.
Minister finansów Tadeusz Kościński wielokrotnie przekonywał, że podatek handlowy nie wpłynie na wysokość cen w sklepach, bo mamy w Polsce dużą konkurencję. Zupełnie inne zdanie mają na ten temat eksperci z branży handlowej. W ich mniemaniu na początku możemy liczyć na dużo gorsze promocje, potem sieci handlowe mogą zacząć obniżać zapłatę dostawców towaru, a kolejnym krokiem mogą być już podwyżki cen dla konsumentów.
Po co podatek handlowy?
Przypomnijmy, że nowy podatek ma dwie stawki. Do obrotów rzędu 170 mln zł będzie obowiązywać danina w wysokości 0,8 proc., powyżej tej wartości – 1,4 proc. Wpływy z nowego podatku zostały już podzielone i wpisane w budżet Polski na 2021 r.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, duże nadzieje z podatkiem handlowym wiąże m.in. premier Mateusz Morawiecki. Oczywiście, nie chodzi mu o zasilenie państwowej kasy. W jego opinii ma on pomóc małym i średnim przedsiębiorcom w konkurencji z zagranicznymi sieciami handlowymi.
– W końcu wygraliśmy spór z KE przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Tu także nie chodzi o efekt fiskalny, lecz wyrównanie pola gry, po wielkiej niesprawiedliwości, która w III Rzeczypospolitej dotknęła handel detaliczny – mówił premier.
Podobnej argumentacji używa minister finansów Tadeusz Kościński, także wskazując, że jest to "kamyczek do tego, żeby troszeczkę wyrównać szanse" między dużymi sieciami handlowymi z zagranicy i mniejszymi polskimi firmami.
– Mamy wystarczająco dużą konkurencję i bardzo trudno będzie dyskontom podwyższać ceny – wskazuje szef resortu.