Biznes

Polka ubiera Japończyków w kimono. "Niewiele osób dzisiaj wie, jak je nosić"

Fot. INKIMONO, Stasia Matsumoto

Kiedy Stasia Matsumoto wyruszała do Japonii niemal dekadę temu, nie podejrzewała, jak głęboko zafascynuje ją tradycyjny japoński ubiór – a już na pewno nie podejrzewała, że stanie się on dla niej źródłem utrzymania.
Dzisiaj mieszka w Tokio, gdzie prowadzi INKIMONO – firmę oferującą możliwość spędzenia dnia w prawdziwym, dobranym specjalnie dla nas kimonie, z profesjonalną sesją zdjęciową. Ona sama łączy ten sposób swoją fotograficzną pasję z ogromną miłością do kimono, jego historii i roli, jaką ten ubiór odgrywa w kulturze. A wśród jej klientów znajdziemy zarówno obcokrajowców, jak i rodowitych Japończyków.
Ale zaraz: jak to się stało, że Polka zajęła się promowaniem tradycyjnego japońskiego ubioru w stolicy tego kraju? Mieliśmy okazję z nią o tym porozmawiać.
Czy pojechała pani do Japonii z planem zostania mistrzynią kimona?
Stasia Matsumoto: Nie, zdecydowanie nie miałam tego w planach! (śmiech) Przyjechałam do Japonii prawie 9 lat temu, zaraz po studiach, bez żadnej presji na to, że muszę zostać dłużej. Kimono nie było raczej wtedy w kręgu moich poważnych zainteresowań.
Tak się jednak złożyło, że choć miałam już umówioną pracę jako nauczycielka , po przyjeździe musiałam czekać trzy miesiące na wydanie potrzebnych dokumentów. Siedziałam w tej Japonii, miałam sporo wolnego czasu, więc stwierdziłam, że może warto poćwiczyć  – i zapisałam się na stronę łączącą ludzi, którzy chcą się uczyć danego języka z ludźmi, którzy ten język oferują.
I znalazła tam pani osobę, która chciała się uczyć… polskiego.
Tak! Odezwała się do mnie starsza pani, która powiedziała, że uczy się gry na fortepianie, bardzo lubi Chopina, chciałaby się dowiedzieć tego i owego. 
Zaczęłyśmy się spotykać w miarę regularnie i z czasem oprócz ćwiczenia języka zrobiła się z tego relacja bardziej koleżeńska. Moja nowa znajoma bardzo chciała, żebym doświadczyła tradycyjnych japońskich rzeczy, takich jak zielona herbata, kimono właśnie...
Ale na samym początku kimono jednak pani specjalnie nie porwało, prawda?
Jeszcze trochę czasu musiało minąć! W 2016 r. miałam okazję przymierzyć furisode – jest to kimono, które młode dziewczyny noszą na ceremonii osiągnięcia dorosłości, tradycyjnie odbywającej się nie początku stycznia. Byłam zachwycona! Założyłam przepiękne, formalne kimono, które moja znajoma miała na sobie 40 lat wcześniej – a tego wieku kompletnie nie było po stroju widać, mogło być spokojnie uszyte tydzień wcześniej.
Wtedy w sumie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ludzie już nie noszą kimono: to naprawdę rzadkość, żeby zobaczyć kogoś na ulicy w tradycyjnym stroju. A tymczasem stroje z drugiej ręki można kupić bardzo tanio, nawet za 1 tys. jenów, czyli ok. 30 zł!

Fot. INKIMONO, Stasia Matsumoto

Zaraz, to dlaczego kimono nie jest bardziej popularne?
Chodzi o to, że… nikt nie wie, jak się to nosi. Okazało się, że ubieranie kimono to skomplikowany proces, którego trzeba się nauczyć. Akurat wtedy zmieniłam pracę, miałam trochę wolnego czasu. Niedaleko miejsca, w którym mieszkałam, znalazłam szkołę, w której uczą tego, jak się nosi kimono – i poszłam tam na kurs.
A ile czasu trzeba poświęcić na taki kurs?
Podstawowy kurs trwa trzy miesiące: uczysz się tam tylko tego, jak ubrać samą siebie. Potem, jeśli się tym zainteresujesz – kolejne trzy miesiące, dodatkowa wiedza, inne typy kimon. A to nie koniec, można zdobyć nawet profesjonalne uprawnienia – świat kimono jest naprawdę bogaty.
No dobrze: to skąd wzięła pani pomysł na biznes?
Akurat kiedy przygotowywałam się do tego ostatecznego testu, natrafiłam w internecie na usługę typu "kimono experience" – nie tylko "zwykłą" wypożyczalnię ubrań, ale właśnie całą usługę: wliczona w cenę jest stylizacja i sesja zdjęciowa. I szczerze mówiąc, bardzo mi się to nie spodobało.
Jak to?
Cała ta usługa była po prostu bardzo brzydko, niechlujnie zrobiona. Zdjęcia były bardzo słabe, kimono pomarszczone, wszystko dobrane bez większej refleksji nad tym, co będzie dobrze wyglądać, jakie kolory danej osobie pasują... Widać było myślenie, że „ci ludzie się i tak nie znają, więc zadowolą się byle czym”.
Tak więc pomyślałam sobie, że fajnie byłoby zrobić bardziej spersonalizowane doświadczenie, dobrane do naszego stylu, do naszej osoby. Ja sama od jakiegoś czasu zaczęłam odkrywać świat kimon, odwiedzać te sklepy, kupować starsze stroje. 
Stwierdziłam, że ja bym takie "kimono experience" zrobiła lepiej – więc czemu w sumie nie spróbować?

Fot. INKIMONO, Stasia Matsumoto

Od razu założyła pani firmę?
Jeszcze nie, pracowałam wtedy gdzieś indziej. Nie miałam jeszcze żadnego doświadczenia w organizowaniu takich rzeczy, więc po prostu zaczęłam ogłaszać w internecie, że w moje wolne dni mogę zaoferować sesję w kimono.
Zgłosiło się sporo osób i wszystko jakoś ruszyło. Dla mnie samej to też był ważny sprawdzian. Bo na sesje przychodzą różni ludzie: bardzo szczupli, bardzo wysocy, w którymś momencie zaczęły się interesować pary – a ja przecież nie miałam żadnego męskiego stroju! Kiedy oferujesz taką usługę, musisz być gotowa na wiele niespodzianek – więc to był dobry trening.
Wszystko to zaczęło się naturalnie rozwijać i w pewnym momencie pomyślałam "Dobrze, czas spróbować robić to na serio". Uznałam, że to jest ten moment: jeżeli teraz nie spróbuję, będę żałować. Jeżeli natomiast miałabym spróbować i by się nie udało – cóż, tak bywa po prostu, znajdę sobie inną pracę. Złożyłam więc wypowiedzenie i ruszyłam z działalnością full time.
Zaczęłam w marcu 2019 i przez pierwszy rok było bardzo dobrze: biznes rósł, ja zaczęłam w niego na serio inwestować. Do marca zeszłego roku wszystko szło fajnie – a potem wszyscy wiemy co się stało.
Ale klienci wciąż są?
Tak, wczoraj na przykład miałam sesję z 14-letnią Japonką, którą umówiła jej mama.
No właśnie, kto jest zazwyczaj pani klientem?
Różnie to bywa. Pandemia oczywiście wszystko zaburzyła, ale przed nią powiedziałabym, że 40 proc. moich klientów to byli mieszkający tutaj cudzoziemcy, 40 proc. – turyści, a 20 proc. – Japończycy. 
Bardzo ważne w mojej pracy są media społecznościowe, które prowadzę samodzielnie, po angielsku. Myślę, że może to zniechęcać część Japończyków, który mogliby być zainteresowani moimi usługami – mają wrażenie, że po japońsku nie dadzą się rady ze mną porozumieć.
W przyszłości pewnie chciałabym to zmienić, ale to by oznaczało zatrudnienie dodatkowej osoby do zajmowania się mediami społecznościowymi. Bo i tak mam ręce pełne roboty! 

Fot. INKIMONO, Stasia Matsumoto

A właśnie, ile to wszystko zajmuje?
Jedna sesja to zazwyczaj praca na większość dnia: trzeba poświęcić czas na przygotowanie, potem jest sesja, w międzyczasie robię też mały wykład o kimono, żeby klienci odeszli też z czymś "ekstra". 
Po powrocie dochodzi edycja zdjęć – w pełni profesjonalna obróbka w Photoshopie, więc spędzam na tym długie godziny – oraz zajmowanie się samymi strojami, pielęgnowanie ich. Tygodniowo jestem w stanie obsłużyć trzy sesje. Czasem, jeśli komuś bardzo zależy, wcisnę gdzieś czwartą – ale to już maksimum, więcej fizycznie nie dałabym rady.
Jak Japończycy reagują na cudzoziemkę będącą specjalistką od kimon?
Cóż, przede wszystkim nie chodzę i nie przedstawiam się jako Stasia, super ekspertka od kimono, która wie o nim wszystko! (śmiech)
Ale ogólnie to miałam szczęście: od samego początku moja grupa na kursie to były osoby, które zupełnie nie zwracały uwagi na to, że nie jestem Japonką. Czasem ktoś przyszedł z innego oddziału szkoły i trochę się zdziwił – ale nigdy nie byłam w inny sposób traktowana podczas kursu tylko dlatego, że wyglądam inaczej.
Jeśli chodzi o świat kimono, sklepy z nimi i tak dalej – to raczej zależy od miejsca. Sklepy w Tokio są bardzo nastawione na turystów, potrafią od progu zacząć wciskać ubrania bez sprawdzenia, czy osoba która weszła, cokolwiek o kimono wie.
Inaczej jest w bardziej tradycyjnym Kioto, gdzie nie ma takiego nacisku na sprzedaż towaru turystom. Kiedy wchodzę tam do sklepu, odzywam się i zaczynam rozmawiać używając terminów związanych z kimono – nikomu nie przychodzi do głowy, żeby kwestionować to, że się na tym wszystkim znam.
A tak na koniec: co pani najbardziej lubi w kimono?
Przede wszystkim to, że ubieranie go jest rytuałem! Lubię takie uporządkowane akty – formy w których przewidziany jest praktycznie każdy ruch.
Ale była też inna rzecz, która zafascynowała mnie od samego początku: ogromne możliwości, jakie daje kimono. W przypadku zachodniego stroju, np. sukienki, wybór mamy tak naprawdę niewielki: jest główny strój, do którego można co najwyżej dobrać dodatki.
Tymczasem kimono ma wiele warstw, które możemy ze sobą łączyć: nawet jeśli posiadamy "tylko" dwa czy trzy stroje, dają nam one ogromne możliwości. I nie ma tutaj problemu, że któreś z nich ma kilkadziesiąt lat – nawet starsze stroje wyglądają niesamowicie, praktycznie nie da się odgadnąć, jaki jest ich prawdziwy wiek. 
Dzięki temu mamy naprawdę duże możliwości stylizacji, osiągania za każdym razem innego celu – i to jest coś, co mnie naprawdę fascynuje.

Katarzyna Florencka
INKIMONO, Stasia Matsumoto





Autorzy artykułu:

Katarzyna Florencka