Nie kupuję ubrań z poliestru. Oto dlaczego powinniście robić to samo
Redakcja INNPoland
08 lutego 2021, 15:52·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 lutego 2021, 15:52
O głodowych płacach dla szwaczek i niewolniczym wykorzystywaniu do szycia dzieci wiemy chyba wszyscy. Ale wielki przemysł modowy kryje za sobą nie tylko cierpienie w obszarze społecznym. Ma też sporo grzechów ekologicznych. Jednym z jego wielkich i brudnych sekretów jest poliester, którego w naszych szafach jest całe mnóstwo.
Reklama.
Produkcja poliestru
Właściwie to po tytułowym stwierdzeniu „nie kupuję ubrań” powinna być kropka. Ale jeśli już się to zdarza, to na pewno nie rozglądam się za ciuchami z poliestru.
Powody są trzy. Pierwszy to kwestia czysto estetyczna - skóra w poliestrze nie oddycha, co sprawia, że w takich ubraniach zwyczajnie źle się czuję. Drugi - z poliestru wydziela się mikroplastik, który ostatnio wykryto nawet w ludzkich łożyskach. I trzeci - jego produkcja jest bardzo szkodliwa dla środowiska.
To teraz garść danych.
"Jeszcze w 2015 r. produkcja samego poliestru odpowiedzialna była za emisję 700 mln ton CO2 – tyle emituje rocznie Meksyk lub 180 elektrowni węglowych razem wziętych." – podaje Deutsche Welle. Te dane to efekt badania organizacji pozarządowych m.in. Changing Markets Foundation, Plastic Soup Foundation i Clean Clothes Campaign.
Co gorsza, jeśli w kwestii produkcji poliestru nic się nie zmieni, to do 2030 r. liczby te wzrosną dwukrotnie. Wtedy osiągną równowartość ilości gazów cieplarnianych wypuszczanych do atmosfery przez całą Australię.
W ciągu ostatnich 20 lat udział syntetyków w sektorze tekstylnym, zwłaszcza poliestru, podwoił się. W 2030 r. materiały syntetyczne, jak wynika z obliczeń organizacji, stanowić będą trzy czwarte całej produkcji tekstylnej, w tym 85 proc. stanowił będzie właśnie poliester.
Zanieczyszczenia i odpady
Jednak poliester przyczynia się nie tylko do ogromnej emisji CO2. Innym jego szkodliwym aspektem jest mikroplastik, czyli niewidzialne dla oka cząstki włókien, które tkaniny syntetyczne uwalniają podczas ich noszenia i prania. Trafiają one do wody pitnej - cząsteczki znaleziono w 80 proc. wody z kranów - oceanów i naszej żywności, a w konsekwencji do naszych organizmów.
Okazuje się, że tygodniowo zjadamy 5 gramów mikroplastiku, o czym pisaliśmy już w INNPoland za badaniami Katsiaryny Pabortsavy i Richarda Lampitta opublikowanymi w Nature. Jest to wielkość porównywalna do masy karty kredytowej.
Mikrocząsteczki znajdują się m.in. w warzywach i owocach czy w przewodach pokarmowych co dziesiątego dorsza i co dwudziestego śledzia żyjącego w polskim Bałtyku. Mikroplastik pijemy nawet z herbatą – tą, którą parzy się wraz z plastikową torebką w kształcie piramidki – lub zjadamy z ryżem, gotując go w plastikowej siatce.
No dobrze, ale ile mikroplastiku trafia do oceanów z naszych ubrań? To pół miliona tony – odpowiadają aktywiści. To tak, jakbyśmy wrzucili tam 50 mld plastikowych butelek. Zaś te liczby już naprawdę robią wrażenie.
Dodatkowo, wyraźny jest problem rosnącej liczby odpadów odzieżowych – tylko 1 proc. z nich poddana jest recyklingowi i przetwarzana na nowe ubrania. W samej Unii Europejskiej mieszkańcy wyrzucają średnio 11 kg ubrań na osobę rocznie, co daje łącznie 16 mln ton odpadów odzieżowych o wartości 6,9 mld euro.
Niczym nieograniczony wzrost
W 2015 r. na świecie wyprodukowano 62 mln ton odzieży, w 2030 r. szacuje się, że będzie to 102 mln ton o wartości 3,3 tryliona dolarów. Skąd taki wzrost?
Z jednej strony, jak wynika z raportu, przeciętny konsument kupuje 60 proc. więcej ubrań niż 15 lat temu. Dodatkowo nosi je o połowę krócej. Powód? Pogarszająca się jakość – część ubrań niszczy się nawet już po 7-8. użyciu.
Z drugiej, zmieniła się także strategia marek – kiedyś nowe kolekcje prezentowano cyklicznie, kilka razy w roku. Obecnie, oprócz głównych kolekcji wiosna-lato-jesień-zima, przestawia się też kolekcje „mikro-sezonowe”. I tak np. Zara wypuszcza na rynek 20 kolekcji rocznie, a H&M 16.
Jest też trzeci aspekt - żeby napędzić konsumpcję, marki modowe i sprzedawcy agresywnie tną koszty i wykorzystują jak najtańsze materiały. I jeszcze bardziej obniżają ceny. Efekt? Sprzedaż odzieży rośnie szybciej... niż przyrost naturalny i PKB.
Rozwiązanie w rękach polityków
Aktywiści i aktywistki uważają, że branża modowa sama nie rozwiąże tego problemu i oczekują strategicznych i całościowych dział ze strony Komisji Europejskiej. Ma to być m.in. odcięcie uzależnienia od paliw kopalnych, zrównoważona produkcja, używanie materiałów lepszej jakości i odpowiedzialność za przetwarzanie i recykling odzieży.
Organizacje zwracają też uwagę na to, że warunkiem dla otrzymania pieniędzy z Funduszu Odbudowy Gospodarki, przeznaczonego na złagodzenie strat w gospodarce w związku z epidemią COVID-19, powinny otrzymać tylko te marki, które zobowiążą się do zrównoważonej produkcji.
Szczerze - też nie wierzę, by branża modowa samodzielnie się zreflektowała. Nie wierzę również w silną wolę samych ludzi, którym nie zostanie narzucony żaden legislacyjny bat. Bo choć wśród moich znajomych jest mnóstwo ludzi, których podejście do poliestru i kupowania odzieży jest podobne do mojego, to jednak dane mówią same za siebie - ludzkość coraz zachłanniej konsumuje ubrania.
Cała nadzieja zatem w odgórnie narzuconych prawach. KE jeszcze w tym roku ma zająć się strategią unijną dot. sektora tekstylnego. I miejmy nadzieję, że coś realnego z tego wyniknie.