W restauracji Q&Q w Legionowie doszło do rękoczynów po kontroli sanepidu. Przedstawicielki instytucji po zakończeniu czynności wyjęły gotową decyzję o zamknięciu. Funkcjonariusze, którzy zapowiadali, że nie będą wykonywać czynności, wywlekli jednego z gości, uszkadzając mu przy tym bark. Policja umywa ręce, a właściciel lokalu pokazuje nagrania z monitoringu.
Restauracja Q&Q w Legionowie ma otwartą dla gości salę. A tak właściwie nie dla klientów, a "testerów smaku", co jest jednym z popularnych wybiegów na obejście rządowych zakazów działania gastronomii.
Jak podaje Wirtualna Polska restauracja stałą się celem brutalnego nalotu policji. Współwłaściciel lokalu Maciej Adamski, twierdzi, że funkcjonariusze użyli siły, by wyprowadzić z lokalu jedzących na miejscu gości. Na potwierdzenie swoich słów pokazuje nagrania z monitoringu lokalu. Twierdzi też, że jednej z eskortowanych osób policjanci uszkodzili bark. Gość ten jest już po obdukcji.
Zasmucony Adamski mówi, że sceny przypominały "lanie" jakie obywatelom fundowało ZOMO w roku 1981 r. Policja utrzymuje, że na materiałach wideo zebranych przez funkcjonariuszy nie ma nic takiego. Rzeczywiście, w pewnym momencie nagrania jednego z gości widać, że jeden z policjantów używa kamery do rejestracji zdarzenia.
Właściciel uważa jednak, że stanowisko policji jest wręcz "bezczelne" i sam pokazuje nagrania z monitoringu oraz liczne materiały zebrane podczas interwencji przez gości. Widać na nich m.in. jak funkcjonariusz dość brutalnie wyprowadza mężczyznę przez lokal, a nawet "zarzuca nim" już poza restauracją. Następnie odpycha gościa ręką.
Adamski przekonuje, że w piątek wieczorem (12 lutego) patrol czterech policjantów zapowiedział się jedynie jako asysta kontrolerów sanepidu. Funkcjonariusze potwierdzili też mu, że nie będą wykonywali na miejscu żadnych czynności. To ciekawe, bo na jednym z nagrań policjant wskazuje, że nagrywający jego poczynania gość "utrudnia mu przeprowadzanie czynności".
Bezpośrednio po kontroli przedstawicielki sanepidu wyciągnęły gotową do podpisania decyzję administracyjną o zamknięciu sali. Następnie, mimo wcześniejszych zapewnień, po stolikach zaczęła krążyć policja. Przekaz był jasny – proszę wyjść, albo użyjemy siły.
Gaz i pałki w klubie w Rybniku
Niedawno opisywaliśmy w INNPoland.pl sytuacje jaka miała miejsce przy eskortowaniu gości przez policję w jednym z klubów w Rybniku.
W klubie, który otworzył się pomimo rządowych obostrzeń, interweniować miało blisko 150 policjantów z Rybnika i oddziałów prewencyjnych z Katowic.
Kilkaset osób miało pozostać przy wejściu do klubu po jego zamknięciu i przejawiać agresywne zachowania w stosunku do funkcjonariuszy. Policjanci zdecydowali się na użycie gazu, pałek, granatów hukowych i broni gładkolufowej. Wersje wydarzeń znacząco się jednak różnią w zależności od zapytanej strony konfliktu.
Właściciele klubu twierdzą, że funkcjonariusze m.in. używali gazu w środku lokalu, na dowód czego mają liczne nagrania z kamer monitoringu.
Z kolei rybnicka policja przekonywała, że jedynie asystowała pracownikom sanepidu w doręczeniu decyzji o zamknięciu lokalu. "Następnie mundurowi poinformowali uczestników imprezy o zamknięciu lokalu i konieczności wyjścia z klubu" – tłumaczyli mundurowi w komunikacie prasowym.
Funkcjonariusze twierdzą też, że duża grupa osób przed klubem "była nietrzeźwa i agresywna". Mieli też atakować mundurowych niebezpiecznymi przedmiotami. Gdy komunikaty o rozejściu się nie dały zamierzonego skutku, użyli środków przymusu bezpośredniego.
Prokuratura wszczęła odrębne postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień przez policjantów podczas interwencji w rybnickim klubie. Będzie ono prowadzone przez jednostkę spoza Rybnika.