Zapuszczony jeszcze nie tak dawno drewniany pensjonat Abrama Gurewicza obecnie lśni jak pełnoprawna perła Otwocka. Można powiedzieć, że budynkowi po latach zaniedbań w końcu przywrócono dawną świetność. Nie było łatwo, bo projektu renowacji podjęła się dopiero ok. trzydziesta firma.
Ściany zabytkowego XIX-wiecznego pensjonatu widziały balety międzywojennej śmietanki Warszawy, rannych pilotów Luftwaffe, żołnierzy Armii Czerwonej oraz zajęcia przyuczających się do fachu pielęgniarek.
Obecni właściciele mówią nawet, że tytaniczną wręcz pracę renowacyjną traktowali jak skomplikowaną operację na swoim pierwszym "pacjencie". Obecnie w budynku znajduje się bowiem naszpikowana zaawansowanym sprzętem klinika ortopedyczna MIRAI Clinic.
Każda ściana czy kaflowy piec wydają się wręcz wypełnione historią, a ciekawy wystrój i odwzorowanie unikalnego na Europę stylu budownictwa można podziwiać godzinami. Bu poznać rąbek tajemnicy skontaktowaliśmy się więc z obecnymi właścicielami.
Jak zaczęła się historia MIRAI Clinic? Słyszałem nieco o "micie założycielskim" i jest całkiem interesujący.
Członek zarządu MIRAI Clinic Jarosław Sot: Rzeczywiście, wszystko zaczęło się od iście anegdotycznej sytuacji, mianowicie – w 1998 r. Jan Majdecki doznał kontuzji - zerwał więzadło krzyżowe w kolanie i leczył się w jednym ze szpitali. Będąc bardzo zadowolony z powrotu do zdrowia po operacji postanowił, że wspólnie z lekarzami, którzy się nim opiekowali, stworzą klinikę ortopedyczną. Tak powstała Carolina Medical Center, w tym czasie jedyna prywatna klinika ortopedyczna w Warszawie.
W pewnym momencie udziały w tej spółce zostały sprzedane, by rozwijać główny obszar działalności Jana Majdeckiego i jego wspólnika, Jacka Olesińskiego, czyli spółkę Carolina Car Company (zbieżność nazw nieprzypadkowa..). Była to stacja dealerska Toyoty. Ale zamiłowanie do medycyny, w szczególności do ortopedii, pozostało i wróciło po latach ze zdwojoną siłą właśnie w postaci MIRAI Clinic.
MIRAI Clinic to klinika ortopedyczno-chirurgiczna. Z jakimi problemami mogą się tam zgłosić pacjenci, w czym Państwo pomagacie?
Do kliniki zapraszamy wszystkich pacjentów, który mają problemy związane z układem ruchu. Wiodącym obszarem medycznym jest więc ortopedia, natomiast wiemy, że kłopoty z mobilnością lub ustawicznym bólem mogą wynikać z przyczyn nieortopedycznych. Mamy więc u nas również reumatologa, endokrynologa, chirurga naczyniowego, dietetyka. Dzięki współpracy lekarzy różnych specjalności od początku możemy podjąć się interdyscyplinarnej diagnozy każdego pacjenta. Mamy też oczywiście fizjoterapeutów i trenerów.
Czy to jest coś, co wyróżnia Państwa od innych klinik?
Trudno nie zacząć od naszej wyjątkowej siedziby – nie zdarza się często, by nowoczesna medycyna mieściła się w obiekcie zabytkowym. W naszym przypadku jest to największy w Europie budynek o konstrukcji drewnianej, chyba najsłynniejszy ze świdermajerów – pensjonat Abrama Gurewicza w Otwocku. Dla pacjentów ta sceneria nie kojarzy się ze szpitalem.
Co nas wyróżnia? O ile sama obecność lekarzy różnych specjalności w klinikach medycznych nie jest niczym nadzwyczajnym, o tyle ścisłe, metodyczne ich współdziałanie dla uzyskania diagnozy i wypracowania optymalnego procesu leczenia konkretnego pacjenta nie jest zjawiskiem powszechnym. W centrum uwagi nie może być przecież przypadek medyczny widziany z perspektywy pojedynczego lekarza, ale pacjent, którego problem nie jest najczęściej jednowymiarowy.
Nasza kompleksowość wyraża się też inaczej – potrafimy w jednym miejscu przeprowadzić każdego pacjenta przez cały proces powrotu do zdrowia – od pierwszej konsultacji, poprzez zaawansowaną diagnostykę obrazową lub funkcjonalną, leczenie zachowawcze lub operacyjne, rehabilitację, do zaawansowanych treningów przywracającą formę sportowcom wyczynowym.
Widziałem sporo materiałów o przygotowaniu MIRAI Clinic, zbliżającym się otwarciu. Czy placówka już działa, przyjmuje pacjentów?
Pierwszą operację przeprowadziliśmy kilka tygodni temu, nasi pacjenci korzystają już z diagnostyki, rehabilitacji i oczywiście z ambulatorium – można więc powiedzieć że działamy.
Mamy jednak świadomość, że przed nami jest jeszcze długa droga do zbudowania pozycji liczącego się gracza na rynku medycznym. Nie mamy za sobą 20 lat historii, ale wierzę, że szybko przekonamy do nas wiele osób, które będą polecać nas innym.
Jak planujecie to zrobić?
Wiadomo, że to nie budynek leczy, tylko przyjmujący w nim specjaliści. W momencie kupienia pensjonatu Gurewicza założyliśmy więc Instytut Rehabilitacji Mirai w Warszawie, by już od początku projektu kompletować świetnie rozumiejący się zespół ludzi, zbierać doświadczenia, tworzyć procedury. Te kilka lat pracy procentuje dziś, zespół ordynatora Michała Drwięgi to doskonali specjaliści w swoich obszarach, do których dołączają kolejni.
Ważnym elementem naszej strategii jest opieka nad sportowcami, stąd nieprzypadkowo szefem obszaru rehabilitacji jest Krzysztof Guzowski – wieloletni fizjoterapeuta czołowych polskich tenisistów, z Agnieszką Radwańską na czele. Zresztą, osób mających tego rodzaju doświadczenia jest więcej.
Mamy też ambicję, by zachęcić do siebie także zagranicznych pacjentów. To, co w tym obszarze będzie nas wyróżniać, to zlokalizowanie wszystkiego w jednym miejscu – czyli oprócz wszechstronnie zorganizowanej części medycznej mamy też apartamenty, w którym nasi goście mogą zamieszkać oraz stylową restaurację. Jesteśmy też w stanie zorganizować dojazdy z lotniska bezpośrednio do nas. Patrzymy zarówno na Zachód jak i za wschodnią granicę, gdzie jest liczna grupa majętnych pacjentów, którzy w aspekcie zdrowia chcą postawić na najwyższą jakość.
Jak duża jest to placówka? Nie wydaje się wielka i zatłoczona jak szpital.
Z cała pewnością chcielibyśmy zachować ten pensjonatowy klimat kameralności i spokoju. Temu sprzyja wieloskrzydłowy układ obiektu i mamy pewność, że potrafimy zapewnić komfort kilkudziesięciu osobom, które chcielibyśmy gościć każdego dnia.
Część pooperacyjna to 10 jednoosobowych pokoi – tyle więc osób może maksymalnie u nas przebywać po przeprowadzonych zabiegach. Nie jesteśmy więc kliniką w takiej skali, którą możemy obserwować w większości obiektów szpitalnych – w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Klinikę tego typu można by zrobić w centrum Warszawy, w budynku ze szkła i stali, tuż przy linii metra. Czemu zdecydowano się na mocno naruszony zębem czasu pensjonat pod Warszawą?
Po podjęciu decyzji o biznesowym powrocie do medycyny inwestorzy szukali obiektu, który będzie wizytówką, charakterystycznym elementem całego przedsięwzięcia.
Piotr Sójka, prywatnie mieszkający wówczas w Józefowie, widział ten niszczejący, nie mogący znaleźć nabywcy budynek – dawny pensjonat Abrama Gurewicza – i zaprosił wspólników na miejsce. Potem poszło szybko.
Porozmawiajmy więc o pensjonacie Gurewicza w Otwocku. Budynek przepełniony jest historią, którą nie każdy zna.
Sam obiekt powstawał etapami. Początkowo było to jedno skrzydło, willa Gurewiczanka, wybudowana w 1906 roku przez Abrama Gurewicza. Jego pomysłem na biznes – podobnie jak wielu innych mieszkańców okolic Otwocka - było wynajmowanie własnych willi na wypoczynek warszawskiej elity.
Stolica nie była wtedy na przykład skanalizowana, więc lat w mieście nie spędzało się z przyjemnością... Co bogatsi wyjeżdżali wtedy pod miasto, gdzie można było mieszkać w innej atmosferze, wśród zapachu sosen. Jak się okazało, Gurewicz miał żyłkę do interesów. Szło mu bardzo dobrze, więc co i rusz rozbudowywał swój kompleks o kolejne skrzydła i pawilony. Całość, znana z obecnego kształtu, powstała do 1926 roku.
Co ważne – od początku wyznacznikiem pobytu w pensjonacie była ponadstandardowa jakość. Czas niespiesznie spędzano na słonecznych tarasach na dachu budynku i w specjalnie zaprojektowanym parku, organizowane były koncerty, do dyspozycji były samochody z kierowcami, zainstalowano bezpośrednią linię telefoniczną z Warszawą.
Podobno mówiło się wtedy "jak masz wyjechać na wypoczynek do Szwajcarii, to dopłać stówkę i jedź do Gurewicza". Pensjonat znakomicie funkcjonował aż do wybuchu drugiej wojny światowej.
W czasie okupacji miejsce stało się siedzibą władz niemieckich, potem szpitalem dla lotników Luftwaffe, potem szpitalem dla żołnierzy rosyjskich. Następnie, do 1994 r., prowadzono w tym miejscu liceum pielęgniarskie. Potem zaczyna się okres opuszczenia i mocnego niszczenia budynku – popadł wtedy w totalną ruinę. Nasi inwestorzy kupili go w 2015 r.
Kompleks Gurewicza przez ponad 20 lat wystawiony był więc na działanie żywiołów. Odrestaurowanie drewnianej konstrukcji musiało być ogromnym wyzwaniem.
Inwestorom od początku przyświecał cel zachowania pierwotnej postaci budynku w jak największym stopniu. Od początku największym wyzwaniem to dostosowanie budynku do zastosowań medycznych – nie ma przecież możliwości, by operować na bloku operacyjnym wykonanym z drewna...
Zakładano więc, że w części budynku będzie trzeba zastosować konstrukcję betonową, ale większa część, w szczególności restauracyjno – hotelowa, miała pozostać w oryginalnym kształcie i zostać wyremontowana.
Po inwentaryzacji okazało się jednak, że całą drewnianą konstrukcje zjadają szkodniki, grzyby, pleśnie – długo by tutaj wymieniać. Ekspertyzy jednoznacznie wykazały, że remont konstrukcji nie jest możliwy i musi zostać wymieniona na nową. Prace projektowe, we współpracy z powołanym przez inwestorów zespołem konserwatorskim, trwały cały rok.
"Kurytarz" wygląda dziś jak nowy. Zauważyć można zabytkowe piece kaflowe.
Kolejny rok to bardzo ostrożna rozbiórka, z numerowaniem każdego elementu elewacji tak, by po weryfikacji stanu i odnowieniu można je było z powrotem złożyć. Kolejne trzy lata to budowa - stawianie żelbetonowego korpusu, niezależnej drewnianej konstrukcji dla odtworzenia elewacji oraz wykończenie i wyposażenie obiektu – również we wszystkie urządzenia diagnostyczne i medyczne, na czele z salami operacyjnymi.
Kto podjął się tego tytanicznego zadania? Podobno przy ambicji projektu "wymiękło" około 30 różnych firm, zanim znalazła się ta właściwa.
Tak było. Główny szkopuł to czyszczenie starego drewna. Praca z tego typu materiałem, odrestaurowanie go, to nie jest łatwa rzecz. Najczęściej prace trzeba wykonywać ręcznie, bez pomocy maszyn. Papier ścierny, cyklina, ług. Niezwykle mozolna, praca, wymaga cierpliwości mnicha i niemałego fachu w ręku.
Wiele przedsiębiorstw zaczynało optymistycznie, ale traciło rezon po oględzinach na placu budowy. W końcu zdecydowała się na to firma z Łomży. To było dwudziestu pracowników, swoją drogą to również zapaleńcy, pasjonaci. Przez rok jeśli nie dłużej cała załoga czyściła i zabezpieczała wszystkie dające się uratować elementy elewacji. Jeden po drugim.
Czyli MIRAI Clinic powstało pracą rąk pasjonatów. Co udało się odratować w środku?
Najbardziej dumni jesteśmy chyba z odrestaurowanych werand. Obie są dokładnie takie jak przed laty. Oryginalne, pieczołowicie odrestaurowane, robią one na wszystkich wyjątkowe wrażenie. Szczęśliwie, w ich konstrukcji niczego nie brakowało - najczęściej jednak to, co wymagało odrestaurowania, nie było kompletne.
Mieliśmy na przykład do odnowienia siedem zabytkowych pieców kaflowych. Te w restauracji były w bardzo charakterystycznym kolorze miętowej zieleni, niestety były bez części elementów. W Nowym Targu odnalazł się jednak ekspert nad ekspertami – jeden z ostatnich prawdziwych zdunów w Polsce. Tak wybarwił te kafle, że właściwie nie można odróżnić ich od oryginalnych. Zawodowa robota, którą można chwalić bez końca.
W tych szczęśliwych historiach jest duży udział Uli Brzozowskiej-Majdeckiej. Odpowiadała za projekt wnętrz i z uporem starała się odnajdywać te brakujące puzzle i dopasowywać do naszej układanki. Należy jednak pamiętać, że nie chcieliśmy na siłę ubierać tego budynku w historyczny kostium. Nie sprowadzaliśmy na siłę żyrandoli z XIX wieku. Nie kupowaliśmy antyków.
Tu historia prowadzi z nowoczesnością swoisty dialog - tapety w sali klubowej czy restauracji są dzisiejsze, ale na wzór oryginalnych projektów Józefa Toma. Forma krzeseł w restauracji jest zbliżona do modelu Thoneta, które były w oryginale – ale to również obecne wyroby Jest wiele takich nowych elementów wystroju, które formą, fakturą, kolorem nawiązują do oryginalnej materii i tworzą z nią spójną całość.
Jesteśmy winni czytelnikom wyjaśnienie. Gurewicz jest postawiony w stylu zwanym świdermajer. Co to w ogóle oznacza, czym się cechuje to budownictwo?
Sam termin świdermajer początkowo był prześmiewczy, a może nawet odrobinę pogardliwy. Konstanty Ildefons Gałczyński nieco przewrotnie napisał w wierszu "Wycieczka do Świdra": "Te wille, jak wójt podaje, są w stylu "świdermajer". Sam termin to złączenie nazwy płynącej tutaj rzeki Świder i stylu biedermeier.
Początek istnienia tego stylu odnajdujemy w końcu XIX w. – polski ilustrator, rysownik i malarz Michał Andriolli zbudował w okolicy kilkanaście willi drewnianych w osobliwym wówczas stylu. To było połączenie takich drewnianych, alpejskich willi w stylu szwajcarskim z architekturą znaną z rosyjskich dacz.
Największym wyróżnikiem jest bogata snycerka, czyli zdobnictwo drewniane na elewacji, oraz otwarte na światło i powietrze werandy. W okolicy styl się przyjął i kolejni sąsiedzi zaczęli stosować charakterystyczne elementy budownictwa w nowych obiektach. Tym sposobem nad rzeką wyrósł unikalny styl, który jest charakterystyczny nie tylko w Polsce, ale i w Europie.
Rzecz jasna, materiałem budowlanym było drewno – sosna lub modrzew – i po kilkudziesięciu latach budyni te zaczęły niszczeć. Zaczęły być postrzegane jako budynki substandardowe, choćby dlatego, że w związku z ich letniskowym charakterem niektóre nie miały pełnoprawnych łazienek. To wszystko spowodowało, że je burzono i zastępowano „nowoczesną” architekturą.
Obecnie tworzy się już nowa percepcja tych willi. Ludzie patrzą na nie jako ciekawy element historii lokalnej, tradycji, może nawet tożsamości. Nie pozostał nawet cień z początkowej ironii. Okazuje się, że nawet nowo wybudowane konstrukcje często są z zewnątrz stylizowane na świdermajera.
Dobrze, zajrzyjmy jeszcze nieco do wspomnianego betonowego korpusu. Mirai Clinic chwali się współpracą z Siemens Healthineers. Otrzymaliście Państwo nawet prestiżowy tytuł placówki referencyjnej. Co to oznacza?
Sercem ortopedii, oprócz kunsztu lekarzy, jest jakość diagnostyki. Od tego wszystko się zaczyna, trudno o dobre leczenie bez bardzo precyzyjnej oceny stanu obecnego. Szukaliśmy urządzeń, które zapewnią nam najlepsze możliwości w tym zakresie i znaleźliśmy je w Siemens Healhineers.
Obustronna współpraca i zaufanie zdecydowała, że staliśmy się tym referencyjną placówką tej firmy, jedyną w obszarze ortopedii w Warszawie. Oprócz naszej wyjątkowej lokalizacji, Siemens docenił klasę naszych specjalistów w obszarze diagnostyki, na czele z dr n. med. Beatą Ciszkowską - Łysoń, która będzie szkolić lekarzy i techników z obsługi posiadanych przez nas urządzeń.
W naszej rozmowie powraca temat najwyższej jakości leczenia. Zaczynam więc mieć obawy, że mnie, czy przeciętnego Kowalskiego, na terapię w MIRAI Clinic po prostu nie stać. Mylę się?
Tu Pana zaskoczę. Bo faktycznie, z jednej strony widać jakość, wyrażoną choćby w procesie restaurowania Gurewicza. standardzie wykończenia, wyborze urządzeń czy sprzętów. To wszystko może nawet odrobinę onieśmielać.
Z drugiej jednak strony, nie chcemy być postrzegani jako niedostępna klinika dla wybranych. Nasza oferta cenowa jest konkurencyjna w porównaniu z innymi placówkami działającymi w podobnym segmencie.
Mam nadzieję, że to będzie doskonała alternatywa dla tych, którzy szukają ponadprzeciętnej jakości w rozsądnej cenie. Zachęcam do lektury cennika, bo może być on pozytywną niespodzianką.
Jak pan podsumuje Mirai Clinic? Co jest esencją tego miejsca?
Spójność. Lubię to słowo i do naszej kliniki pasuje ono jak niewiele innych. Nasz troskliwie odrestaurowany wyjątkowy budynek, starannie dobrany zespół ludzi z pasją, którą znajdziemy też wśród naszych inwestorów. Także dbałość o detale - wszystko to tworzy jedną całość i wyraża nasze podejście do otoczenia i innych ludzi. Cieszy nas, że nasi pierwsi goście czują tą dobrą energię i ich opinie dają nam wiele powodów do radości.
Mówimy, że to pensjonat był naszym pierwszym "pacjentem”. Większość spisywała budynek na straty i nie dawała mu szans na przetrwanie. My zaś swoim uporem i ciężką pracą metaforycznie postawiliśmy go na nogi i dziś wiemy, że było warto. Z taką samą też troską chcemy się pochylać nad każdą osobą, która zjawi się u nas z potrzebą poprawy swojego zdrowia.
Samo „MIRAI” w języku japońskim oznacza dobrą przyszłość - a właśnie taką chcemy stworzyć dla wszystkich naszych pacjentów.