Z panem Witoldem umówiliśmy się w jego sklepie, przy ulicy Chmielnej 6 w Warszawie. Gdy ustalaliśmy termin wywiadu, prosił jedynie, by nie przychodzić wtedy, kiedy pada deszcz. Witold Choynowski sprzedaje i reperuje parasole od prawie 40 lat. Przed nim zakład prowadziła jego mama, wcześniej babcia, a rodzinną tradycję parasolnictwa zapoczątkował pradziadek - powstaniec styczniowy. “Parasole na Chmielnej” to jedna z najstarszych firm Warszawy.
Jaka jest historia tego zakładu?
Bardzo długa. Zaczyna się jeszcze za panowania cara, czyli pod okupacją rosyjską. Nie jestem w stanie podać dokładnej daty, ale było to w okolicach 1890 roku.
Mój pradziadek - Julian. Za udział w powstaniu styczniowym został wywłaszczony i zesłany na Syberię. Po powrocie założył jedną z pierwszych manufaktur parasolniczych w Warszawie - "Fabrykę Parasoli Męzkich i Damskich".
Ma pan jakieś pamiątki z tych czasów?
Jedyne co się zachowało to ulotka reklamowa - w języku polskim i rosyjskim. Co ciekawe, przyniósł mi ją jeden z klientów, który znalazł ją w obrazku. Jakimś cudem udało się jej przetrwać powstanie. Oprawiliśmy ją i wisi o tu, na ścianie.
Jak wyglądała wtedy branża parasolnicza?
Była bardzo rozwinięta, bo w tamtych czasach parasol był nieodłącznym elementem garderoby. Eleganckie panie kryły się pod parasolkami przed słońcem. Na terenie Warszawy działało sporo zakładów, w których parasole powstawały od początku do końca.
Rzemieślnicy, którzy się tym zajmowali, musieli mieć rozległą wiedzę z zakresu stolarstwa, i ślusarstwa, i krawiectwa… Parasol składa się z wielu części - z drutów, kolców, rączek, kijków - stworzenie go od podstaw to była poważna operacja!
Z jakich materiałów robiono parasole?
Konstrukcje były metalowe. Były dzięki bardzo porządne. Takie parasole mogły przechodzić w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Plastiki pojawiły się dopiero w latach 60-tych i niestety, bardzo popsuły rynek. Teraz parasol wyrzuca się i kupuje nowy już po paru latach.
Z pokolenia na pokolenie przechodził też pański zakład…
Tak, po pradziadku - w okresie międzywojnia - prowadziła go moja babcia, potem już po wojnie moja mama. A teraz ja.
Kiedy zainteresował się pan parasolami?
Można powiedzieć, że w branży siedziałem od samego początku (śmiech). Do zakładu byłem zabierany jeszcze jako niemowlę. W Polsce Ludowej brakowało wszystkiego, również materiałów. Parasole szyło się na przykład ze starych, angielskich spadochronów. Nie mam pojęcia skąd one były zdobywane, ale pamiętam, że bawiłem się nimi jako małe dziecko.
A jak zmieniła się klientela zakładu już po wojnie?
Moda na parasole przeciwsłoneczne przeminęła, więc mama nastawiła się już wyłącznie na przeciwdeszczowe. Ale ruch wciąż był spory. Wtedy Chmielna tętniła życiem, była ulicą targową. Nasz zakład znajdował się pod numerem 19. Zaglądali do niego i panowie, i panie - mieliśmy parasole na każdą kieszeń. I produkowaliśmy je w dużych ilościach.
Ile osób było zatrudnionych w zakładzie?
Około dziesięciu. I wszyscy mieli co robić. A teraz jestem tu sam i czasami pracy brak.
Kiedy zakończyła się produkcja parasoli w zakładzie?
Jak parasole zaczęły być masowo sprowadzane z zagranicy. Czyli po 89 roku. W tamtych czasach wszystko, co zagraniczne było lepsze, klienci chcieli zagranicy. A nasz przemysł padł. I już nie ma polskich parasoli.
Decyzja o zakończeniu produkcji musiała być trudna…
Ja byłem temu bardzo niechętny. Bo jakość parasoli - tych produkowanych dawniej - była dużo lepsza niż to, co produkują Chińczycy. No ale klienci zdecydowali. Więc sprowadzamy.
Ma pan jeszcze w zakładzie jakieś stare, ręcznie robione parasole?
Coś tam zostało... ale już stare… połamane… Chociaż dałoby się go jeszcze naprawić.
Od czego zależy żywotność parasola?
Od tego jak kto go nosi. Jak klient nosi źle, wyjdzie gdzieś na wiatr, to może wrócić po kwadransie, mówiąc, że się połamał.
Gdy wieje, trzeba się ustawiać pod wiatr. A najlepiej po prostu parasol zamknąć (śmiech). Jak jest mocny wiatr, to wyrywa drzewa z korzeniami. Więc parasol też nam połamie.
Co się najczęściej psuje?
Łamią się druty, pękają plastiki…
Pan tym wszystkim parasolom daje drugie życie… Jak dokładnie działa Klinika dla parasoli?
Mam na górze warsztat. Jak mam części i możliwość to tym starym parasolom pomagam. To jest taka trochę dłubanina - mam sporo części po innych parasolach, więc coś powymieniam, coś załatam czy posklejam.
Kto przychodzi do pańskiej kliniki? Albo po prostu, kupować parasole?
Mam takich klientów, którzy przychodzili do mnie przed laty, a potem zaczęły przychodzić ich dzieci. I przyjeżdżają dalej - naprawić parasol i przy okazji pogadać.
Ale o nowych klientów teraz jest bardzo trudno, bo ruch na Chmielnej ustał. Ja jestem schowany w podwórku, ale przed pandemią to nie stanowiło problemu. Teraz klienci przychodzą z rzadka. Więc zakład działa już tylko siłą rozpędu. Ruch się zwiększa tylko wtedy, gdy rozpada się deszcz.
Kto jest bardziej wybredny w wyborze parasoli - panowie czy panie?
Panie chcą, żeby parasol był po prostu ładny. A panowie potrafią siedzieć godzinami i się doszukiwać jakichś wad, porównywać modele. Więc panowie bywają gorsi (śmiech).
Dzisiaj w ogóle trochę “zdziadzieliśmy”. Dawniej panie kupowały parasol i miały do niego 5 czy 6 pokrowców, żeby pasował do każdej kreacji. Teraz zwracają na to uwagę już chyba tylko takie osoby jak ja, trochę starszej daty.
A przychodzili tu do pana jacyś znani klienci?
Przychodziła do mnie na przykład pani Irena Kwiatkowska. Pamiętam, że bardzo źle się wypowiedziałem o jej parasolu, a potem żona mi długo suszyła głowę, że nie powinienem. Ale miała taki parasol, że tylko do kosza!
Chciała, to naprawiłem. Często pojawiał się też u mnie jeden pan minister. Co miesiąc kupował nowy parasol, bo ciągle gubił. Nie mogę powiedzieć który, bo cały czas urzęduje. Ale teraz już go dawno nie widziałem, może przez tę pandemię.
Gdyby to wszystko zliczyć - od ilu lat jest pan już w biznesie?
Zakładem na poważnie zająłem się w 83 roku. Więc to już prawie 40 lat.
Czy ktoś przejmie po panu schedę?
Nie wiem, na razie się niestety nie zanosi. Ja też zresztą jestem już na wylocie. Lecą lata, pandemia dobija. I coraz mniej widzę w tym przyszłości.
Już się tak nie reperuje, tylko wyrzuca i kupuje nowe. Tak jest ze wszystkim, nie tylko z parasolami.
Ale w warsztacie ma Pan ich jeszcze całkiem sporo w kolejce do naprawy?
Przysyłają z całej Polski. Ostatnio z Gdańska na przykład.
Zrobię, bo lubię. Lubię szczególnie, jak się zrobić uda. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy z parasolem, na pewno nie odmówię.