Polscy rodzice nie myślą w internecie. Szokujące, ilu z nich naraża swoje dzieci
Marcin Długosz
12 maja 2021, 16:46·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 12 maja 2021, 16:46
Niemal co czwarty rodzic ciągle udostępnia informacje o swoich dzieciach na Facebooku. Dzieci są przez nich traktowane jak „mikrocelebryci” i dorastają w przeświadczeniu, że dzielenie się szczegółami z prywatnego życia jest naturalną praktyką. Cenę za okradanie dzieci z intymności zapłacą nawet ich wnuki.
Reklama.
Kradzież prywatności
Badania nad “sharentingiem” prowadzi dr Anna Brosch z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Określenie sharenting, ukute z angielskich słów share i parenting odnosi się do rozpowszechnianie informacji o dzieciach w Internecie.
Media społeczne, takie jak Facebook, Twitter, Instagram czy YouTube zalewane są ogromną ilością informacji o dzieciach, zwłaszcza zdjęciami przedstawiającymi dzieci w różnych codziennych sytuacjach, często bardzo intymnych, np. siedzących nago na nocniku.
Autorka badania zapytuje jak to możliwe, że rodzice w tak bezrefleksyjny sposób naruszają prywatność swoich dzieci.
Jak przypomina badaczka z UŚ, internet nigdy nie zapomina, więc trudno przewidzieć konsekwencje tego procederu dla dzieci w przyszłości.
Sharenting
Sharenting dotyczy przede wszystkim małych dzieci, a w wielu przypadkach ma miejsce jeszcze przed narodzinami dziecka, w momencie gdy ciężarna kobieta zamieszcza w sieci zdjęcia ultrasonograficzne. Zaskakuje również fakt, że rodzice zamieszczają informacje ośmieszające czy wręcz upokarzające dzieci lub filmy, w których przedstawiona jest perfidna gra na emocjach dziecka.
Badania prowadzone przez dr Annę Brosch w 2018 roku wśród 1036 rodziców dzieci w wieku przedszkolnym, miały na celu określenie związku między poziomem sharentingu, a tendencją rodziców do samoujawniania, a także ich wieku, płci i aktywności na Facebooku.
Okazało się, iż niemal co czwarty rodzic permanentnie udostępnia informacje o swoich dzieciach na Facebooku. Przy czym kobiety wykazują wyższy poziom sharentingu niż mężczyźni.
Zdjęcia w sieci a pedofile
Jeszcze w 2015 roku, australijski urząd skontrolował strony internetowe o pedofilskiej treści. To, co odkryli, zelektryzowało opinię publiczną. Okazało się, że większość zdjęć (około 25 000) dostarczyli rodzice umieszczając je na Facebookowych i Instagramowych kontach.
Większość zdjęć została wykonana podczas zabaw na plaży i gimnastyki. Na pedofilskich stronach zostały posegregowane do odpowiednio podpisanych folderów: dzieci na plaży, mili chłopcy bawią się w rzece, gimnastyka.
91 proc. zdjęć udało się usunąć. Pozbycie się wszystkich nie jest niestety możliwe. Problem nie dotyczy jedynie Australii. Na portalach o treści pedofilskiej w każdym kraju znaleźć można setki takich „niewinnych” zdjęć.
Czytaj także:
Reklama.
dr Anna Brosch
Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego
“Być może jest to sposób, w jaki rodzice celebrują życie swoich dzieci, a może szukają wsparcia u innych rodziców, czy wreszcie pragną pochwalić się swoim rodzicielstwem, a może po prostu pragną zdobyć popularność. Zapominają przy tym jednak, że w ten sposób odbierają dziecku jedno z najistotniejszych praw – prawo do bycia zapomnianym.”
dr Anna Brosch
"Dzieci traktowane są więc jak „microcelebryci”, którzy dorastają w przeświadczeniu, iż dzielenie się szczegółami z prywatnego życia jest naturalną praktyką. Można więc przypuszczać, że gdy w przyszłości sami zostaną rodzicami, będą jeszcze bardziej otwarci i skłonni do samoujawniania."