
Niemal co czwarty rodzic ciągle udostępnia informacje o swoich dzieciach na Facebooku. Dzieci są przez nich traktowane jak „mikrocelebryci” i dorastają w przeświadczeniu, że dzielenie się szczegółami z prywatnego życia jest naturalną praktyką. Cenę za okradanie dzieci z intymności zapłacą nawet ich wnuki.
Kradzież prywatności
Badania nad “sharentingiem” prowadzi dr Anna Brosch z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Określenie sharenting, ukute z angielskich słów share i parenting odnosi się do rozpowszechnianie informacji o dzieciach w Internecie.“Być może jest to sposób, w jaki rodzice celebrują życie swoich dzieci, a może szukają wsparcia u innych rodziców, czy wreszcie pragną pochwalić się swoim rodzicielstwem, a może po prostu pragną zdobyć popularność. Zapominają przy tym jednak, że w ten sposób odbierają dziecku jedno z najistotniejszych praw – prawo do bycia zapomnianym.”
Sharenting
Sharenting dotyczy przede wszystkim małych dzieci, a w wielu przypadkach ma miejsce jeszcze przed narodzinami dziecka, w momencie gdy ciężarna kobieta zamieszcza w sieci zdjęcia ultrasonograficzne. Zaskakuje również fakt, że rodzice zamieszczają informacje ośmieszające czy wręcz upokarzające dzieci lub filmy, w których przedstawiona jest perfidna gra na emocjach dziecka."Dzieci traktowane są więc jak „microcelebryci”, którzy dorastają w przeświadczeniu, iż dzielenie się szczegółami z prywatnego życia jest naturalną praktyką. Można więc przypuszczać, że gdy w przyszłości sami zostaną rodzicami, będą jeszcze bardziej otwarci i skłonni do samoujawniania."