Świat ponownie zaczął bić brawo Elonowi Muskowi. Dlaczego? Czyżby błyskotliwy i medialny miliarder ogłosił jakiś postęp w kwestii podróży na Marsa? Albo może jego Tesla w końcu zaczęła notować zysk netto? Nic z tych rzeczy – Musk ogłosił, że rezygnuje z przyjmowania płatności bitcoinem, bo ten ma wielki ślad węglowy. Ale zaraz, zaraz… Ten genialny biznesmen dowiedział się o tym dopiero dziś?
– Tesla jest zaniepokojona gwałtownym wzrostem wykorzystania paliw kopalnych, zwłaszcza najbardziej emisyjnego źródła energii, jakim jest węgiel, do kopania bitcoina i przeprowadzania transakcji z jego udziałem – brzmi fragment oświadczenia opublikowanego przez Muska na Twitterze.
Miliarder stwierdził jednocześnie, że Tesla wstrzymuje inwestycje i obsługiwanie transakcji z udziałem tej kryptowaluty, dopóki “nie przestawi się ona na bardziej zrównoważoną energię".
Człowiek jednak zmiennym jest i dzisiaj - czyli dosłownie następnego dnia - Musk ogłosił, że zamierza nawiązać współprace z twórcami innej kryptowaluty – dogecoina – która mimo, że najprawdopodobniej zużywa znaczniej mniej energii niż bitcoin, to nadal pobiera ogromne ilości.
Trudno więc oceniać oświadczenie o wycofaniu się z bitcoina inaczej niż jako jedną z giełdowych gierek Muska, np. w celu obniżenia ceny tej kryptowaluty.
Ale zajmijmy się poważniejszą wątpliwością niż twitterowe zagrywki Muska – jego hipokryzją. Bo problem w jego oświadczeniu jest też taki, że wiedza o gigantycznym śladzie węglowym bitcoina jest dostępna już od dawna.
Wszystkie elektryczne czajniki
Wyjaśnijmy – kopanie bitcoinów zużywa rocznie 121,36 terawatogodzin (TWh). To więcej niż roczne zapotrzebowanie na prąd takich krajów, jak Holandia (108,8 TWh), Zjednoczone Emiraty Arabskie (113,20 TWh), czy Argentyna (121 TWh). Mówiąc bardziej obrazowo, naukowcy stwierdzili, że energia, którą zużywa się przez rok do kopania bitcoinów mogłaby zasilać wszystkie elektryczne czajniki w Wielkiej Brytanii przez 27 lat.
I niestety przytłaczająca większość tej energii jest produkowana z procesu spalania paliw kopalnych, emitując CO2 i przyczyniając się tym samym do wzmacniania procesu antropogenicznych zmian klimatu.
To jak duży jest ślad węglowy bitcoina, wiadomo nie od dzisiaj. Duże badanie na ten temat przeprowadzono już w 2019 roku. Jednak to nie przeszkodziło Elonowi Muskowi od tego czasu jednocześnie inwestować w tę kryptowalutę i stawiać się w świetle człowieka, któremu leży mocno na sercu pomoc w rozwiązaniu problemu kryzysu klimatycznego.
Jeszcze w lutym bieżącego roku Tesla dokonała gigantycznej, wartej 1,5 mld dolarów inwestycji w bitcoina, jednocześnie ogłaszając, że będzie przyjmować płatności w tej kryptowalucie (z czego się teraz wycofała). Nie wiem, jak naiwnym trzeba być, żeby przypuszczać, że Elon Musk nie wiedział o tym, jak “brudny" jest bitcoin.
Jednocześnie tego typu inwestycje nie przeszkadzały mu w wykonywaniu działań, które stawiać go miały w świetle filantropa, chcącego rozwiązać kryzys klimatyczny – w końcu w styczniu bieżącego roku (miesiąc przed upublicznieniem wyżej wspomnianej inwestycji), Musk ogłosił, że przyzna nagrodę pieniężną podmiotowi, który opracuje najlepszą technologię wychwytywania dwutlenku węgla z atmosfery. Nagroda ma wysokość 100 mln dolarów.
Robi wrażenie? To prawda, ale to 15 razy mniej, niż wyżej wspomniana inwestycja w bitcoina.
Elon Musk jest głupkiem?
Inwestycja ta (i zachwyty Muska nad kryptowalutami w ogóle) kłuje w oczy szczególnie ze względu na charakter tego, co produkuje Tesla – samochody elektryczne. Czyli produkt, który ma w dużej mierze pomóc zmniejszyć emisje dwutlenku węgla spowodowane transportem samochodowym. I właśnie ta sama firma inwestuje w coś, czego działanie jest sprzeczne z całą jej racją bytu.
Zresztą to nie jedyna inwestycja Muska, którą trzeba nazwać po prostu antyklimatyczną.
Elon Musk i jego firmy mają długą historię przekazywania darowizn politykom. I to zarówno partii Republikańskiej, jak i Demokratom. W 2018 r. Musk przekazał 38 900 dolarów na rzecz komitetu działającego na rzecz utrzymania miejsc dla republikanów w Kongresie.
To oczywiście każe postawić pytanie, dlaczego będąc już “oświeconym" i zaangażowanym (przynajmniej na Twitterze), nadal wspierał partię polityczną, która w dużej mierze uważa, że zmiany klimatyczne nie istnieją?
Bo już wtedy, 3 lata temu, Musk mówił, że “jeśli nie znajdziemy rozwiązania problemu spalania paliw kopalnych na potrzeby transportu, kiedy skończy się ropa, gospodarka załamie się, a istnienie społeczeństw dobiegnie końca", a samo spalanie paliw kopalnych nazwał “najgłupszym eksperymentem w historii ludzkości".
Pozostaje zapytać: czy Elon Musk jest w takim razie głupkiem, czy takiego po prostu udaje?
PS W tym samym czasie, kiedy hipokryzja Muska wybija jeszcze bardziej na wierzch, w polskiej przestrzeni publicznej wybrzmiewają wzdychania podziwu pod jego adresem, a ich autorem jest Zbigniew Hołdys. Za przykład myśli technicznej Muska, która mogłaby poprawić świat, polski muzyk podaje koncepcje “podziemnych tuneli, dzięki którym omijałoby się korki".