Przedsiębiorcy przerażeni perspektywą kolejnego lockdownu, bardziej niż koronawirusa, obawiają się niefrasobliwości pracowników.
W oczekiwaniu na czwartą falę pandemii koronawirusa i w obawie przed nią producent okien Oknoplast, zapowiedział, że od szczepień będzie uzależniał przyznawanie premii frekwencyjnej. Założenia mechanizmu były proste: kto nie chce się szczepić, zarobi mniej. Docenieni zostaną natomiast ci, którzy przyjęli szczepionkę przeciwko Covid-19, czyli dostaną przysługujące im 400 zł premii.
Małopolski przedsiębiorca, który zatrudnia blisko 2 tys. osób, nie docenił jednak, z jak silnym sprzeciwem ze strony pracowników przyjdzie mu się mierzyć. Nie pomogły tłumaczenia, że jest to w interesie wszystkich. “Wprowadziliśmy takie rozwiązanie, gdyż spółka przykłada ogromną wagę do kwestii bezpieczeństwa i zdrowia pracowników” - podkreślała firma. Rozgoryczeni pracownicy zapowiedzieli, że będą strajkować.
Sprzeciw koronasceptyków być może nie zostałby wysłuchany, gdyby nie fakt, że pomysł krytykowali również ci, którzy się zaszczepili. Powód jest prosty - jeśli z pracy odejdą niezaszczepieni, przybędzie obowiązków tym, którzy w niej zostaną. A to jest znacznie poważniejsza sprawa, która mogłaby doprowadzić do masowych odejść i w efekcie - dotkliwie zaburzyć pracę firmy. Nic więc dziwnego, że Oknoplast wycofał się z tego pomysłu, gdy tylko zobaczył, jak zareagowali pracownicy.
W wirusa nie wierzą
Pracodawcy w obawie przed brakiem rąk do pracy jak ognia unikają kategorycznych rozwiązań. Problem z niezaszczepionymi pracownikami to dla wielu temat tabu. Szefowie zakładów pracy, zwłaszcza zlokalizowanych w mniejszych miejscowościach, przyznają, że nie zaryzykują wprowadzenia dodatkowych obostrzeń dla niezaszczepionych pracowników, ponieważ boją się buntu.
Czy, jeśli przyjdzie czwarta fala, antyszczepionkowców trzeba będzie zwolnić? – Na pewno nie u nas – mówi Kamila, manager w firmie zajmującej się konfekcjonowaniem produktów, której zakład znajduje się we wschodniej części Polski i zatrudnia kilkadziesiąt osób. – U nas wszyscy pracują w jednym magazynie. Gdy rozpoczął się pierwszy lockdown, część osób przenieśliśmy do sali konferencyjnej, którą przerobiliśmy na mały magazyn. A pracę reszty podzieliliśmy na zmiany, tak żeby kontakt ze sobą miało jak najmniej osób na raz - opowiada Kamila, podkreślając, że nie mieli przypadków koronawirus w firmie.
- Jedna pracownica poszła na kwarantannę, ale zaraziła się od swojego syna, u którego w szkole pojawiło się ognisko zachorowania. Może właśnie to, sprawiło, że część pracowników w koronawirusa po prostu nie wierzy - zastanawia się managerka. Dodaje, że pracownicy w firmie podzielili się na dwie grupy: zaszczepionych i koronasceptyków. – Ci drudzy mają dziwne teorie, że nie wiadomo, co nam w tych szczepionkach podają, że to jest wszystko po to, by nas kontrolować. To wszystko aż nie mieści się w głowie – mówi Kamila.
Ale zaraz dodaje: – Bez względu na to, czy się nam to podoba czy nie, szczepienie to indywidualna kwestia pracowników, nie możemy nic narzucać. Jeżeli przyjdzie czwarta fala i ktoś zachoruje, będziemy podejmować jakieś działania, żeby poradzić sobie z tą sytuacją, ale nie będziemy zwalniać pracowników niezaszczepionych.
Czwarta fala? Nie u nas
W niektórych zakładach zarówno pracodawcy, jak i pracownicy przywykli do prowizorycznych rozwiązań w kwestii bezpieczeństwa lub ich braku. – W budowlance nikt nie szykuje się na czwartą falę, a nawet jak będzie, to nie u nas. W tej branży są takie opóźnienia, że nie ma mowy o żadnych restrykcjach, lockdownach czy innych zastojach – mówi Andrzej, kierownik robót budowlanych z Trójmiasta.
Wprawdzie podczas pierwszego lockdownu praca na budowach zatrzymała się, ale wróciła już do względnej normy. - Wielu pracowników bało się, rezygnowało z przychodzenia do pracy. Budowlańcy spostrzegli jednak, że jeśli nie pracują, to nie zarabiają. Pracują więc tak samo, jak przed lockdownem – mówi kierownik. – Na budowie pracuje się bez żadnych zasad dystansu społecznego. Niby firmy wprowadziły jakieś płyny do dezynfekcji, niby nie było grupowych narad, ale efekt był taki, że co najwyżej kierownictwo budowy częściej się zamykało w kontenerach. Pracownicy fizyczni normalnie robili ze sobą. Razem, w zespołach, bez żadnych maseczek - kontynuuje Andrzej.
Pracodawcy również nie chcą powtórki sprzed roku. Kilka tygodni zastoju wystarczyło, by mocno skomplikować życie szefom budów. Terminy ich gonią, a jednocześnie mają problem ze znalezieniem osób do pracy. W czasie pandemii wyjechało na przykład wielu pracowników z Ukrainy. - Jest ogromna luka, którą trudno zapełnić. Od dwóch miesięcy nie mogę znaleźć pomocników na budowę, mimo że daję naprawdę dobre pieniądze. W głowie nie mieści, że nie chcą robić za 350 złotych dniówki na rękę, chociaż nie ponoszą żadnej odpowiedzialności - żali się kierownik robót budowlanych.
- Budowlanka rządzi się swoimi prawami. O ile nie będzie ostrych restrykcji, typu zakaz przemieszczania się, wszyscy będą robili, jak do tej pory - uważa Andrzej. Co ciekawe, na jego budowie większość osób zaszczepiła się. - To dlatego, że jest sporo starszych ludzi, chłopów po pięćdziesiątce. Podeszli do tego racjonalnie i o siebie zadbali. Mam może ze dwie osoby, które powiedziały, że dopóki nie będą zmuszeni, nie zaszczepią się - mówi kierownik. Ale dodaje z przekąsem: - Najbardziej pozarażali nam się pracownicy biurowi, gdzie raz poszło na kwarantannę dwadzieścia osób, a chłopaków na budowie jakoś się Covid nie imał.
Rząd umywa ręce
Pracodawcy pozbawieni są obecnie narzędzi do walki z antyszczepionkowcami, a statystyki dotyczące zakażeń w Polsce niepokojąco rosną - tylko 23 września br. Ministerstwo Zdrowia informowało o 974 nowych i potwierdzonych przypadkach koronawirusa w Polsce, a 10 osób zmarło. Tydzień wcześniej
odnotowano w Polsce 722 nowych zakażeń - zmarło 14 osób.
Rząd zapowiadał, że da pracodawcom możliwość weryfikacji, który z ich pracowników jest zaszczepiony. Ale już nawet ta zapowiedź wzbudziła kontrowersje, ponieważ miało się to odbywać nie w drodze odgórnej decyzji politycznej, lecz w oręż przeciwko kronasceptykom mieli zostać wyposażeni sami pracodawcy. Projekty legislacyjne, które miały uregulować kwestie weryfikacji zaświadczeń, “zarówno u pracodawców, jak i w innych miejscach, gdzie to będzie niezbędne” zakładały, że przedsiębiorca będzie mógł zapytać o to, czy pracownik jest zaszczepiony i na tej podstawie podjąć decyzję, czy oddelegować go do innych obowiązków. O taką możliwość wnioskowała Rada Przedsiębiorczości, organizacja zrzeszająca największe polskie organizacji przedsiębiorców i pracodawców.
– Pracodawca musi mieć możliwość weryfikacji, czy ktoś jest zaszczepiony, czy nie – mówił Rafał Baniak, wiceprezydent wykonawczy Pracodawców RP. – Chodzi o możliwość takiej organizacji pracy: rotowania, grupowania bądź dzielenia pracowników na zmiany, żeby nie mieszać zaszczepionych z niezaszczepionymi - dodał Baniak, podkreślając, że w tym momencie pracodawcy nie mają żadnych możliwości dotarcia do takich informacji. – Rozumiemy, że u części ludzi jest jakiś opór, ale cały czas tłumaczymy, że nie chodzi o żadną segregację pracowników, tylko o ochronę tych, którzy chcą się przed koronawirusem chronić – wskazywał Rafał Baniak.
Nie wszyscy pracodawcy podzielają zdanie rady. Według Jakuba Bierzyńskiego, prezesa domu mediowego OMD, w którym zatrudnia około 200 osób, wprowadzając takie zapisy, rząd chciał użyć pracodawców jako narzędzie represji wobec niezaszczepionych osób. I tym samym pozbyć się kłopotu. – Niezaszczepieni to głównie wschód i południe kraju. W przeważającej części elektorat PiS. Z całą pewnością PiS nie chce ich drażnić – przekonuje Bierzyński.
Z szumnych zapowiedzi nic jednak nie wyszło, bo rząd zawiesił prace nad projektem. Oznacza to, że pracodawcy nadal są pozbawieni prawnych możliwości pozyskiwania od pracowników informacji o zaszczepieniu przeciwko Covid-19. A nawet gdyby taką wiedzę mieli, pojawiają się kolejne schody - nie mają możliwości reakcji, czyli nie mogą nic zrobić.
Firmy stawiają na prewencję
Przedsiębiorcy pozbawieni narzędzi prawnych, próbują radzić sobie na własną rękę. – Na to, co wymyśli rząd, nie mam żadnego wpływu. Robię więc swoje i ciężko pracuję na odbudowanie zaufania klientów. W tym momencie mamy około 75 procent przychodów, co przed pandemią – mówi Krzysztof, właściciel sieci siłowni na północy Polski. – Straciliśmy wielu świetnych trenerów, którzy musieli szukać zatrudnienia w innych branżach. Część z nich otworzyła własne małe studia, które mogły funkcjonować na innych zasadach niż kluby fitness. Bardzo nad tym ubolewam, bo osoby te stanowiły o sile mojego zespołu, ale nie było mnie stać na utrzymanie ich stanowisk - opowiada Krzysztof. Podkreśla, że jeśli to będzie zależało wyłącznie od niego, nie zamierza pytać swoich klientów o szczepienie. - Ograniczenie dostępu klientów to jest moja strata. Nie zapłacę mniej leasingu, banki nie będą żądały ode mnie mniejszych kredytów, nie dostanę mniejszych faktur tylko dlatego, że będę wpuszczał wyłącznie zaszczepionych ludzi - dodaje właściciel sieci siłowni.
– Gdy pandemia zaczęła się rozkręcać, wysłaliśmy na pracę zdalną wszystkich pracowników, których się dało – mówi z kolei Bartosz, szef zakładu produkującego elementy metalowe, zlokalizowanego na południu polski. W fabryce tej pracuje około 200 osób, gdzie zdecydowana większość to są pracownicy fizyczni i brygadziści, którzy mimo pandemii musieli być na miejscu pracy. – Postępowaliśmy zgodnie z zalecanymi zasadami reżimu sanitarnego. Do tego izolowaliśmy tych pracowników, w których najbliższym otoczeniu pojawiało się ryzyko zakażenia - opowiada Bartosz.
Przed wejściem na halę produkcyjną, każdemu pracownikowi mierzona była temperatura. Przeziębieni, zakatarzeni czy nawet osłabieni - byli wysyłani do domu. – Do tego naprawdę pilnowaliśmy maseczek. I to była droga przez mękę. Nieustannie musieliśmy o tym przypominać. Pracownicy całą tę pandemię mają po prostu gdzieś.
Poważnie traktują sprawę jedynie ci, którzy stracili przez koronawirusa kogoś bliskiego. Ale ich głos nieprzebija się przez rzesze koronasceptyków – wzdycha szef zakładu.
Koncern surowcowy KGHM Polska Miedź od początku pandemii postawił na zdecydowane działania zapobiegawcze. – Jako jedni z pierwszych w Polsce wprowadziliśmy kamery termowizyjne. Kontrolowani są wszyscy, którzy wchodzą na teren oddziałów, zarówno pracownicy KGHM, jak i zatrudnieni w firmach zewnętrznych - mówi Piotr Chęciński, dyrektor komunikacji korporacyjnej KGHM Polska Miedź. - Nasz system jest jednym z najbardziej zaawansowanych na świecie. Taki sam działa na przykład na lotnisku w Singapurze. Firma uruchomiła również na masową skalę produkcję płynu biobójczego Nitrosept, przy czym linię produkcyjną udało się ustawić w ciągu zaledwie tygodnia – wylicza Chęciński.
Ponadto w KGHM w czasie pandemii zwiększono częstotliwość zjazdów górników pod ziemię oraz wprowadzono tak zwany system gumowych kotar, które umożliwiają grupowanie pracowników i ustawienie ich w mniejszych przedziałach. Firma prowadziła też akcje informacyjne, dotyczące higieny osobistej, profilaktyki czy objawów koronawirusa. - Przy spółce działa rada medyczna, w której zasiadają lekarze i naukowcy z całej Polski, między innymi główny doradca premiera do spraw Covid-19 prof. Andrzej Horban - mówi Piotr Chęciński, zaznaczając, że eksperci podpowiadali im nie tylko, jakie działania powinni podjąć w walce z wirusem, ale też jak skutecznie zaangażować w nie pracowników.
Jak KGHM poradził sobie z antyszczepionkowcami? – Nie możemy wkraczać tak bardzo w życie prywatne naszych pracowników. Możemy zachęcać, tłumaczyć, ale nie mamy prawa wprowadzać nadmiernych restrykcji. Szczepienie to decyzja ważna pod kątem społecznej odpowiedzialności, ale wciąż - własna, zależna od każdej osoby – odpowiada dyplomatycznie Chęciński.
Koncern zrobił więc to, co mógł, czyli ułatwić pracownikom dostęp do szczepionek (po Zagłębiu Miedziowym poruszały się mobilne punkty szczepień, które umożliwiały przyjęcie swojej dawki na terenie zakładu pracy). Czy prozdrowotne działania przełożyły się na wyższy poziom zaszczepienia pracowników? KGHM nie odpowiedział na to pytanie. Piotr Chęciński wskazał jedynie, że jest to poziom wyższy od ogólnego poziomu wyszczepienia w społeczeństwie. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że może on sięgać nawet 60-70 proc.
Brak alternatyw
– Jeżeli gospodarkę trzeba będzie znowu zamknąć, gdy nadejdzie czwarta fala, sami będziemy sobie winni – wzdycha Rafał Baniak z Pracodawców RP.
Czy czwarta fala będzie podobna do tego, co wcześniej przechodziliśmy w Polsce? Zdaniem lekarza Bartosza Fiałka należy spodziewać się większej liczby zgonów i ciężkich przypadków. – Po pierwsze, będzie mierzyć się z wariantem Delta koronawirusa SARS-2, czyli linią rozwojową, która jest najbardziej zakaźna od początku pandemii, ale i – przy okazji – jest wstanie wywoływać tak zwane breakthrough cases, czyli infekcje wśród osób w pełni zaszczepionych. Wiele z tych infekcji będzie przebiegać bezobjawowo lub łagodnie – tłumaczy Fiałek.
Fiałek zaznacza, że ciężkie powikłania Covid-19, jak hospitalizacja czy nawet śmierć, występują nieporównywalnie częściej w grupie osób niezaszczepionych.
Mimo szeroko zakrojonych akcji społecznych i dużej dostępności preparatów, poziom wyszczepienia w Polsce wciąż oscyluje wokół 50 procent. Tymczasem za granicą próbują sobie poradzić z niskim poziomem wszczepienia stosując chociażby metody podobne tych zaproponowanych przez polski Oknoplast. Przykładowo prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział w połowie lipca wprowadzenie obowiązkowych szczepień dla pracowników służby zdrowia w szpitalach i szeregu innych placówek.
Konsekwencje? Jeśli się na to nie zdecydują, nie otrzymają wynagrodzenia. Resztę francuskiego społeczeństwa do szczepień mają zachęcić wprowadzone w kraju restrykcje (od sierpnia bez certyfikatu szczepienia bądź zaświadczenia sanitarnego Francuzi nie wejdą do kawiarni czy restauracji, nie zrobią zakupów w centrum handlowym czy nie skorzystają z komunikacji publicznej, a od października za testy na Covid-19 będą płacić z własnej kieszeni). Choć decyzja rządu Macrona wywołała manifestacje, Francja podtrzymuje, że jest to jedyna metoda na poradzenie sobie z obecnym kryzysem zdrowotnym.