Współczesna edukacja szkolna przyjęła kurs wstecz – twierdzą ci, którzy obcują z nią na co dzień.
W 2020 roku w polskich szkołach brakowało 10 tys. nauczycieli, w tym roku mówi się już o kilkunastu tysiącach. Poczucie misji? Tak, ale nie za 2,2 tys. zł na rękę.
– Kilkanaście lat pracowałam w zawodzie nauczycielki, jednak czułam, że mój czas w tej placówce dobiegł końca, że nie mogę dać z siebie nic więcej. Czułam marazm, niechęć do pracy, brak satysfakcji - mówi Marta Młyńska, była już nauczycielka języka niemieckiego, a obecnie trenerka, autorka szkoleń poświęconych samorozwojowi. Odeszła ze szkoły, gdy poczuła, że nie może dłużej pracować w tym systemie.
Podkreśla, że nauczyciele są zestresowani, zdemotywowani i wypaleni zawodowo. - Spełnioną misją nie wykarmią dzieci, nie opłacą rachunków. A wiadomo, jak beznadziejna jest ich sytuacja finansowa. Nauczyciel na starcie zarabia około 2,2 tys. zł netto za etat. Przecież to jest wręcz upokarzające. Ile można więc trwać w tak beznadziejnej sytuacji? – dopytuje Młyńska. Znalazłam się w sytuacji patowej, a jedynym rozwiązaniem była duża zmiana i zadbanie o samą siebie – wspomina.
Jak wyglądają zarobki osób, które odpowiadają za edukację młodych Polaków? Pensja początkującego nauczyciela wynosi zaledwie 2 949 zł brutto, czyli w przybliżeniu 2, 2 tys. zł na rękę. Na awans z podwyżką można zaś liczyć dopiero po około 15 latach w zawodzie – wówczas pensja wzrasta do 4 046 zł brutto, a więc niecałych 3 tys. zł netto miesięcznie.
Więcej można dostać w korporacji na starcie kariery. Nauczycielki i nauczyciele sukcesywnie uciekają więc ze szkół, porzucając wyuczony zawód. Robią to wprawdzie niechętnie, ale jak tłumaczą, nie mają wyjścia: ideałami nie nakarmią rodziny, nie opłacą rachunków.
Brak rozwoju i poczucie cyfrowego wykluczenia
– Praca nauczyciela to niepewność i mało rozwojowe warunki, nie tylko finansowe. Cała branża się cofa – mówi z kolei Monika, nauczycielka języka angielskiego w jednej z warszawskich podstawówek.
To, że brakuje ludzi do nauczania, nie wynika tylko z niewystarczającej pensji – ta jest szokująco niska od lat, jednak nigdy nie przyczyniła się do takiego kryzysu w szkolnictwie, z jakim mamy do czynienia dzisiaj.
Jednym z powodów, na które wskazują starsi nauczyciele, jest poczucie wykluczenia, które pojawiło się wraz z nadejściem pandemii koronawirusa. Wielu narzeka, że zostali wówczas rzuceni na głęboką wodę i ani dyrekcja placówki, ani kuratorium nie zapewnili im potrzebnego wsparcia.
– Kiedy zapadła decyzja o zdalnym nauczaniu, zamarłam. Uczę w szkole już ponad 40 lat, wypracowałam swój system, który opiera się na bezpośrednim dialogu z uczniami, więc wizja przeniesienia tego do internetu autentycznie mnie przeraziła. Jak mam to zrobić, skoro nawet nie mam komputera w domu, a szkoła nie ma pieniędzy na nowy sprzęt, nie wspominając już o jakichś kursach obsługi komputera i internetu dla starszych nauczycieli? – pyta Magdalena, nauczycielka matematyki w jednym z warszawskich techników, która w czasie pandemii zakończyła karierę. – Mogłam pozwolić sobie na odejście z pracy, bo kilka lat temu osiągnęłam wiek emerytalny, ale co z nauczycielami, którzy są jeszcze za młodzi na emeryturę, ale za starzy na nauczanie przez internet? - dopytuje Magdalena.
W niektórych szkołach dyrekcja podeszła do tematu profesjonalnie, czyli kupiła nauczycielom niezbędny do pracy sprzęt. Jednak wiele placówek może tylko pomarzyć o takim podejściu. Nierzadko jeden szkolny komputer przypada na kilku nauczycieli, a jak wiadomo - tak pracować się nie da. Ale program szkolny trzeba realizować, więc nauczyciele biorą kredyty i kupują laptopy. We własnym zakresie uczą się też nowych narzędzi. A wiadomo: dla nauczycieli po pięćdziesiątce obsługa takich komunikatorów, jak Zoom czy Microsoft Teams bądź nagrywanie i montaż filmów, jest wyzwaniem. A jeśli nie mogą liczyć na szkolenia w tym zakresie, siedzą po godzinach z osobami z najbliższego otoczenia, które tłumaczą im, jak się odnaleźć w cyfrowym świecie.
Pozytywnym aspektem tego są oczywiste korzyści wynikające z przyspieszenia digitalowego. Nauczyciele zaczynają bowiem doceniać nowe technologie, od których wcześniej stronili. Szkoda tylko, że odbywa się to w takich warunkach.
Zdaniem nauczycieli, z którymi rozmawialiśmy, w ostatecznym rozrachunku przeniesienie nauki do internetu, kiedy w kraju szalała pierwsza fala koronawirusa, było dobrym pomysłem. W trosce o swoje i uczniów zdrowie nie chcieli spotykać się z nimi osobiście. - Ja też bałam się o swoje zdrowie, ale zacisnęłam zęby i chodziłam do szkoły. Dopiero internet mnie pokonał – zaznacza Magdalena.
Brak perspektyw na lepszy system nauczania
Kłopot w tym, że w szkole zaczęli czuć się niekomfortowo nie tylko starsi nauczyciele, ale również młodsi. Nie licząc niskich zarobków, wielu z nich po prostu poczuło, że szkoła nie jest już miejscem dla nich.
– Wybierając zawód nauczyciela miałem wielkie ambicje i jeszcze większe plany. Kiedy kilkanaście lat temu chodziłem do liceum, już wtedy irytował mnie skostniały system nauczania i brak chęci w nauczycielach, by rzeczywiście zainteresować uczniów wiedzą, nie tylko wpajać ją na siłę - opowiada Jacek, który kilka lat temu zaczął uczyć angielskiego w podwarszawskiej podstawówce.
- Pierwszego dnia mojej wymarzonej pracy przekroczyłem próg szkoły z ekscytacją, która gasła z każdym kolejnym dniem w tej placówce. Okazało się, że nawet mała rewolucja w nauczaniu jest tu czymś nie do przeskoczenia, a kadra nauczycielska - wszyscy w wieku przedemerytalnym, więc byłem tam najmłodszy - traktowała mnie z pobłażaniem - wspomina Jacek. Podkreśla przy tym, że dyrekcja wielokrotnie blokowała jego pomysły, a starsze koleżeństwo dawało mu do zrozumienia, że jego pomysły na zmiany są ,,z kosmosu’’.
- Raz usłyszałem nawet, że czas pozbyć się szczeniackiego idealizmu, bo szkoła nie ma być przyjemna, tylko skuteczna. Tylko, że ja tej skuteczności nie widzę – dodaje Jacek. Przyznaje, że atmosfera w pracy pchnęła go ostateczności i zaczął rozglądać się za inną pracą. – Może jeszcze zacisnąłbym zęby i próbowałbym coś zmienić, ale w mojej pracy pojawiło się kolejne utrudnienie, jakim jest minister Czarnek. Szkoda mi zdrowia - mówi nauczyciel angielskiego.
Podobne podejście ma również Monika, nauczycielka języka angielskiego. - Prorządowa propaganda na razie nie wzięła się za mój przedmiot nauczania, ale jeśli tak się stanie, na pewno zmienię pracę - zaznacza.
Kuratorium już nie wspiera, lecz kontroluje
Choć w teorii podstawy programowe w szkołach nie spotkały się ze znaczącymi zmianami, w praktyce wygląda to nieco inaczej. W wyniku reform wprowadzonych przez Ministerstwo Edukacji i Nauki, nad dyrekcją szkół i nauczycielami ścisłą kontrolę sprawuje teraz kuratorium, które w każdej chwili może ich przywołać do porządku. Na szali jest m.in. widmo likwidacji szkół społecznych, a nawet odpowiedzialność karna. Za co? Za nieposłuszeństwo wobec linii nauczania.
Nowe rozporządzenia uprawniają powołane przez ministra Przemysława Czarnka kuratorium do decydowania o wyborze dyrektorów szkół czy możliwości zapraszania do placówek przedstawicieli pozarządowych organizacji. Kiedyś organizowanie takich spotkań dla dzieci było możliwe właściwie z dnia na dzień, dzisiaj pomysł musi przejść przez dyrekcję, a następnie kuratorium. Stamtąd wraca po długim czasie, zwykle z decyzją odmowną. Powód? Oficjalny to niezgodność z programem nauczania, a nieoficjalny: strach przed “narażeniem” młodzieży na inne schematy myślenia, niż narzuca ministerstwo.
Nauczyciele przyznają, że niekiedy kuratorium reaguje błyskawicznie – zwykle wtedy, gdy w grę wchodzą donosy rodziców wspierających ideologię rządzącej partii.
W maju tego roku 21. Społeczne Liceum Ogólnokształcące im. Jerzego Grotowskiego w Warszawie wylądowało na dywaniku w związku z oskarżeniami o pedofilię. Powodem afery była lista lektur, spośród których młodzież miała wybrać jedną i opowiedzieć o niej na egzaminie do szkoły. Ojciec jednej z nastolatek opisał listę książek w mediach społecznościowych, nazywając członków komisji egzaminacyjnej “skur...ami”. Wśród wskazanych książek były “Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, “Uczta” Platona, “Kochankowie z Marony” Iwaszkiewicza, “Na pełnym morzu” Mrożka, “Najbrzydsza kobieta świata” Olgi Tokarczuk i “Krwawa komnata” Angeli Carter. Kontrola kuratorium weszła do szkoły, by szukać przestępstwa. Dyrekcja tłumaczyła, iż celem doboru tytułów było przyciągnięcie do liceum młodych humanistów, którzy nie boją się sięgać po literaturę wybiegającą poza kanon lektur szkolnych.
– Cenzura nade wszystko: “jedyna słuszna lista lektur”, kontrola godzin wychowawczych, które będą “odpowiednio wspierać proces wychowawczy” – opisuje atmosferę w szkołach Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018. - Nadejście rządów Czarnka i wszystkiego, co się z tym wiąże: zwiększenia chorej kontroli, nakręcenie spirali lęku i stresu, zaniedbanie edukacji psychologicznej, ekologicznej, obywatelskiej, seksualnej i odejście od podmiotowego traktowania i akceptacji każdego człowieka to najgorsze, co spotkało współczesny system edukacji - uważa Staroń.
Na największą zmianę w swojej pracy wskazują nauczyciele wychowania do życia w rodzinie. – Problem zaczyna się już w nazwie przedmiotu, którego nauczam. Moją rolą powinno być tu przekazywanie faktów i przedstawianie uczniom różnych opcji, a nie ich wychowywanie. Od tego są rodzice, nie szkoła – mówi Beata, która uczy tego przedmiotu w społecznym liceum w Warszawie. Wcześniej uczyła WDŻ także w podstawówce, ale zrezygnowała.
– Małe dzieci często przekręcają fakty, a następnie przekazują je rodzicom. W dobie zastraszania nauczycieli poczułam, że gra jest niewarta świeczki – dodaje Beata. – W starszych klasach sytuacja jest nieco łatwiejsza, ale gorzej, gdy pojawiają się trudne pytania. Nigdy nie zostawiam dziecka bez odpowiedzi, jednak każdorazowo zastanawiam się, czy nie poniosę za to konsekwencji. Widmo oskarżenia o tak zwaną seksualizację nieletnich jest przerażające - dodaje nauczycielka.
Jak wygląda idealna lekcja WDŻ według Ministerstwa Edukacji i Nauki? Młodzi ludzie nie dowiedzą się na niej o współczesnych możliwościach antykoncepcji, nie poznają różnych orientacji seksualnych, bo program głosi, że istnieje tylko jedna.
– Nauczyciele zaczęli się bać. Wielu z nas uważa, że chce się nas zamienić w tubę propagandową dla rządu, a jeśli się temu nie poddamy, możemy pożegnać się z pracą czy z awansem – mówi wicedyrektor jednego ze stołecznych liceów.
Ideologia w szkołach nikomu nie służy
Dla młodzieży nowe podręczniki do wychowania do życia w rodzinie są idealnym źródłem memów, a dla otwartych światopoglądowo nauczycieli – powodem do niepokoju.
– Tak naprawdę nie wiesz, czy możesz iść na manifestację w obronie praw kobiet, czy wrzucić na Facebooka zdjęcie z tęczową flagą, bo może wyleją cię za to z pracy – mówi pani Monika.
Przemysław Staroń wypowiada się o zmianach w polskiej szkole dosadniej. – To chore forsowanie jednej, określonej linii światopoglądowej. Nie chodzi nawet o ten konkretny światopogląd, ale o to, że używa się go do pielęgnowania podziałów społecznych. Czarnek nie ma żadnych skrupułów w wygłaszaniu swoich szkodliwych stwierdzeń oraz szczuciu i gnębieniu osób LGBT+. W ten sposób legitymizuje się przemoc i pogardę wobec ludzi. Jest to działanie chłodne, skalkulowane, cyniczne i wyrachowane - mówi Staroń.
Czy nowa wizja polskiej szkoły ma plusy? Spośród wszystkich nauczycieli, z którymi rozmawialiśmy, widzi je tylko Staroń. - To wszystko, co robi Czarnek, doprowadzi do wielkiego zwrotu w drugą stronę – twierdzi Staroń. – Teraz starajmy się angażować w przestrzenie, na które mamy wpływ i szukajmy narzędzi do radzenia sobie z tym, co trudne. Mam poczucie, że dzięki temu nie tylko przetrwamy, ale i wyjdziemy z niego obronną ręką - dodaje Nauczyciel Roku 2018.
Z publikacji Fundacji Orange „Między pasją a zawodem. Raport o statusie nauczycielek i nauczycieli w Polsce 2021”, która powstała na podstawie danych zebranych przez agencję badawczą Kantar, wynika, że największą bolączką współczesnych nauczycieli jest biurokracja (wskazało ją 70 proc. osób), a tuż obok plasują się pandemia i wynikająca z niej edukacja zdalna (62 proc.), specyfika zdalnego nauczania (60 proc.), zbyt liczne klasy (58 proc.) i niski prestiż zawodu (52 proc.). Jednocześnie tylko 20 proc. aktywnych zawodowo nauczycieli przyznaje, że odczuwa jakąkolwiek satysfakcję z pracy.