Kolejny bank przełamał się i zaczyna oferować pilotażowe ugody z frankowiczami. Inicjatywa zakłada podpisanie nowych umów i zmianę warunków kredytu na korzystniejsze – przewalutowanie na złotówki i umorzenie części długu. Wstępnie do programu trafi 1,3 tys. umów w okresie 3 miesięcy.
mBank wydał komunikat ws. frankowiczów, w którym zapowiada pilotażowy program ugód.
– Nasza koncepcja ugód zakłada, że bank weźmie na siebie część kosztów wynikających ze wzrostu kursu szwajcarskiej waluty, chociaż na kurs waluty nie miał wpływu. Proponujemy więc klientom, by spotkać się w połowie drogi – wskazuje Cezary Stypułkowski, prezes mBanku.
Stypułkowski dodaje, że nie zmienia to stanowiska banku co do samych kredytów. Spółka nadal uważa, że " kredyty we frankach zostały udzielone na uczciwych warunkach". Konflikt na linii bank-klienci miał się zaś jego zdaniem zrodzić nie z konstrukcji samych umów, a faktu wzrostu kursu franka.
Zmiana w ugodzie polega na ponownym wyliczeniu salda kredytu do spłaty. mBank policzy, ile do spłaty pozostałoby klientowi, jeśli zamiast we frankach zadłużyłby się w złotych z oprocentowaniem uzależnionym od WIBOR 3M oraz z historyczną marżą banku.
Następnie bank porówna nową kwotę ze obecną (czyli frankową), by w końcu odjąć połowę powstałej różnicy od starej sumy. To właśnie owo spotkanie się "wpół drogi". Bank pomniejszy też kwotę o wpłaty na ubezpieczenie dot. niskiego wkładu własnego.
Według szacunków banku kredytobiorcy zaciągający dług w 2006-2008 roku mogą oszczędzić nawet 20 procent.
Pilotażowy program ugód mBanku objąć ma 1,3 tys. umów. Potrwa trzy miesiące. Klienci będą dobierani na podstawie parametrów ich kredytu. Kryteria to m.in. brak opóźnień w opłatach rat czy posiadanie tylko jednego kredytu frankowego.
W liście prezesa do akcjonariuszy z początku 2021 r. nie brakowało wskazywania winnych obecnej sytuacji mBanku. Instytucja zanotowała aż 90-proc. spadek zysków za 2020 r., podczas gdy średnia obniżka w sektorze bankowym to ok. 50 proc. Roczne zyski mBanku spadły z ponad miliarda złotych do niecałych 104 mln zł.
Właśnie to było przyczyną listu Stypułkowskiego, w którym tłumaczył czemu jego instytucja poradziła sobie aż tak źle. Jak się okazuje koronawirus to nic w porównaniu z falą upominających się o swoje frankowiczów.
"Wydawałoby się, że wiodącym czynnikiem wpływającym na wyniki Grupy mBanku w minionym roku była trwająca pandemia oraz jej różnorakie implikacje. Jednak poważniejszym uderzeniem w nasze rezultaty okazała się narastająca dyskusja wokół kwestii kredytów frankowych i fala towarzyszących im procesów sądowych" - wskazał na początku listu prezes.
"W skutek dramatycznie niekorzystnej dla banków linii orzeczniczej sądów, odpisaliśmy z tego tytułu ponad 1 mld zł. Stanowi to następstwo braku wiedzy sędziów o ograniczeniach regulacyjnych, w jakich działają banki oraz pewnej inercji nadzorców w publicznym wyjaśnianiu tych zagadnień, a także skrajnie prokonsumenckiej aury, która zapanowała od pewnego czasu w wielu branżach" - czytamy w liście.
Prezes sugerował też, że "wielu kredytobiorców w celu uniknięcia konsekwencji świadomie podjętego ryzyka zmiany wartości waluty wykorzystuje fakt legalnego stosowania tabel kursowych do podważania całej klauzuli walutowej będącej istotą tego rodzaju kredytów hipotecznych".
"Chociaż jest to głęboko niesłuszne ekonomicznie, rujnuje stosunki zobowiązaniowe i rażąco narusza zasady proporcjonalności, jest niestety orzekane w polskich sądach" – podkreślał Stypułkowski.