Kto spala się najszybciej?
Wypalają się ci, którzy są mocno zapaleni, czyli ci najbardziej zaangażowani, dla których praca jest bardzo ważna. Na wypalenie zawodowe narażone są przede wszystkim osoby ambitne, pracowite, nastawione na cele, którym zależy na wynikach, osiągnięciu czegoś. Dlatego też za nietrafione uważam określenie "wypalenie przez znużenie", bo jak może się wypalić ktoś, kto się nigdy nie zapalił? Musimy włożyć dużo energii w wykonanie danego zadania, aby przyszedł moment, w którym czujemy, że już nam tej energii do pracy brakuje.
Jak rozpoznać, że jesteśmy wypaleni zawodowo?
Jest to kilkuetapowy proces, który w początkowych fazach objawia się reakcją naszego ciała oraz rozchwianiem emocjonalnym. Kiedy zaczynamy się wypalać spada nasza odporność, nasz organizm z byle powodu przeziębia się, zaczynają się problemy ze snem, skoki ciśnienia, problemy żołądkowe czy bóle kręgosłupa, chociaż wcześniej nie mieliśmy takich dolegliwości. Pojawia się też większa emocjonalność - łatwiej się irytujemy, szybciej tracimy cierpliwość, wyładowujemy się na bliskich. Są to więc objawy, które możemy przypisać do wielu innych chorób. Jeśli zbliża się weekend, a ty już masz migrenę, jest to bardzo silny sygnał, że coś jest na rzeczy. Bo kiedy stres puszcza, wszystko zaczyna boleć.
Następnie zaczynamy sobie uświadamiać, że pracujemy za długo, a nikt nas wcale za to aż tak nie docenia. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego w ogóle mamy pracować 9 czy 10 godzin, skoro płacą nam za 8? W efekcie usztywniamy się i zaczynamy pilnować czasu spędzanego w pracy, odmawiać brania na siebie zadań, które nie są w zakresie naszych obowiązków. W ten sposób próbujemy się obronić, czując, że coś jest nie tak. Ale jest to też moment, kiedy zaczynają psuć się pierwsze relacje z przełożonym i ze współpracownikami, ponieważ ktoś, kto wcześniej pomagał, stawia twardą, czasem wręcz agresywną granicę: nie bo nie i koniec.
Może być jeszcze gorzej?
Potem przychodzi faza cynizmu, kiedy stwierdzamy, że otaczają nas idioci, a szef to już jest największy z nich. Nic nam nie wtedy nie podoba, na współpracowników i klientów patrzymy z niechęcią i pogardą. Nie rozumiemy, jak mogą cieszyć się tym, co robią. Takie cyniczne podejście do środowiska pracy powoduje, że wycofujemy się z relacji z innymi, nie wychodzimy już na kawę, nie plotkujemy. Przekłada się to na działania, bo uznaję, że moja praca też nie ma sensu i zaczynam się w niej opuszczać, co jest widoczne dla innych, ale też sami czujemy, że nie dowozimy.
Na końcu przychodzi faza zwątpienia i rezygnacji, kiedy dostrzegamy problem w sobie. Jest ona najgorszą fazą, gdyż zauważamy, że nikt z nami nie rozmawia, zaś wszystkie zadania sprawiają mi trudności, w związku z czym dochodzimy do wniosku, że do niczego się nie nadajemy, tracimy poczucie sprawczości. W tej fazie trudno poradzić sobie samemu i konieczna może okazać się pomoc terapeuty i zmiana pracy, ponieważ możemy wejść w stan depresyjny. Dlatego tak ważne jest, by się sobie przyglądać i reagować w porę, kiedy zaczynamy dostrzegać pierwsze symptomy wypalenia zawodowego, czyli kiedy możemy to powstrzymać bez większego wysiłku.
Tylko czy będąc w tych początkowych fazach nie bagatelizujemy problemu?
Trudno dostrzec wypalenie zawodowe u siebie, ponieważ doświadczając go, nie mamy do końca świadomości, co się z nami dzieje. Sytuacji nie ułatwia fakt, że jest to zjawisko, o którym się powszechnie nie mówi. Doświadczamy tego, ale nie nazywamy, bo nie często nam się przytrafia, chociaż mam klientów, którzy wypalali się w każdej pracy - doprowadzali zawsze do takiego samego stanu.
Nie uczymy się na własnych błędach?
No właśnie nie, choć bardzo chcielibyśmy. Przyczyn wypalenia zawodowego najczęściej należy szukać w systemie wartości, wynagrodzeniu, współpracy, organizacji pracy, a to oznacza, że wypaleniu sprzyja dana organizacja. Należy jednak pamiętać, że przecież nie wypalają się całe organizacje, lecz jednostki. Chodzi więc o to, jak dana osoba reaguje na niesprzyjające warunki pracy. Klienci, którzy przychodzą do mnie na coaching z wypalenia zawodowego, od razu chcą rzucić swoją pracę. Mówię im wtedy, że jeszcze zdążą z niej odejść, ale najpierw postarajmy się znaleźć drzazgę, czyli powód, dla którego wypalamy się i nie znosimy już miejsca, które wcześniej akceptowaliśmy. Jeśli wyleczymy się będąc w tej samej pracy, jest szansa, że w nowej pracy nie będziemy powtarzać błędów.
Jakiego typu mogą być to drzazgi?
Najbardziej typową drzazgą, której nie zauważamy jest wypalenie przez zmęczenie. I to zmęczenie, które sami sobie fundujemy przez własne ambicje, sposób wychowania, nadmierne oczekiwania wobec siebie, perfekcjonizm. Ci mali sabotażyści powodują, że sami podkręcamy sobie śrubę, chociaż nikt tego od nas nie oczekuje. Chcemy, aby wszystko było doskonałe i niech klękają narody, a jak nie uklękną, wtedy jest problem.
Po pierwsze, jesteśmy rozczarowani, a po drugie ciało w pewnym momencie nie wytrzymuje ze zmęczenia. Proces szukania drzazg nazywam "zarządzaniem energią na czterech poziomach": fizycznym, umysłowym, duchowym i energetycznym.
Poziom duchowy dotyczy naszych wartości, czyli tego, na czym nam w życiu zależy. Ten obszar jest jedynym, kiedy nie powinniśmy próbować się dostosować, tylko natychmiast spakować walizkę i zmienić pracę. Bo nasz charakter, wartości i przekonania są tym, czego nie powinniśmy naginać do innych - w innym przypadku będziemy doświadczać dysonansu.
Ważny jest też napęd energetyczny, czyli wszystko związane z tym, jak radzimy sobie z emocjami na co dzień. Wszyscy jesteśmy mistrzami w przeżywaniu trudnych emocji, mamy je super utrwalone, natomiast kompletnie przepuszczamy przez palce dobre rzeczy, które nam się przytrafiają i w efekcie widzimy tylko złe momenty.
Jesteśmy za mało asertywni, za rzadko mówimy "nie"?
Za rzadko to mówimy sobie "tak". Chodzi przecież o to, by działać w zgodzie ze sobą.
Jak pomóc sobie na wczesnych etapach wypalenia, kiedy chcemy jeszcze zostać w obecnej pracy?
Powinniśmy zostać swoim przyjacielem, zacząć dbać o siebie. Słuchać własnego ciała, bo przecież dostajemy od niego sygnały, kiedy coś się dzieje. Trzeba wyjść z codziennego maratonu i robić sobie takie stop klatki, czyli pytać: Czy jestem w miejscu, w którym chcę być? Czego dzisiaj potrzebuję? Gdzie chcę być za kilka lat? Ten dialog z samym sobą jest istotny.
Takim wytrąceniem była dla nas pandemia? Szok spowodowany nastaniem nowej rzeczywistości, paradoksalnie wyszedł nam na dobre?
Dla niektórych rzeczywiście był to moment otrząśnięcia się i zwolnienia, uświadomienia sobie, co się w życiu liczy i przeorganizowania swojego czasu. Wiele osób mówi mi, że dzięki pracy zdalnej, pewne rzeczy robią świadomiej, na przykład lepiej się odżywiają, robią więcej przerw, mają większą higienę pracy. Ale jest masa ludzi mówiących, że jest gorzej niż było.
W ich przypadku to, co ratowało ich przed przepracowaniem było fizyczne wyjście z biura. Oni zamykali komputer i zostawiali za sobą pewien etap życia i wchodzili w następny. Pracując z domu, mamy nieograniczony dostęp do komputera i służbowych powiadomień. Błędem też jest, że firmy nie ustalają wspólnych godzin, kiedy wszyscy są dostępni i w rezultacie praca staje się niegraniczona ramami czasowymi. A to sprawia, że nie mamy możliwości przejścia z jednej roli do drugiej, nie wychodzimy z pracy.
Jak we własnym zakresie można poprawić tę sytuację?
Należy ustalić z pozostałymi członkami zespołu godziny pracy, a poza nimi nie wykonywać służbowych zadań. A dla tych, którzy nie potrafią się odciąć i wręcz sami przeciągają pracę, dobrym sposobem jest, aby po pracy spakować komputer do torby i wsadzić do szafy. Jedna z moich klientek chowa do szafy nawet krzesło biurowe. Większość z nas nie ma tyle miejsca w szafie, ale ważne jest, by zaraz po zakończeniu pracy zatrzeć w mieszkaniu ślady biurowe i przywrócić salon do domowego użytkowania.
Kiedy pani rozpoznała u siebie wypalenie zawodowe?
Niestety, bardzo późno. Nadszedł moment, kiedy z pracy odchodziła moja koleżanka, była to już druga z koleżanek-dyrektorek, z którymi pracowałam. Pamiętam, że kiedy pożegnała się z nami i wyszła z biura, z oczu zaczęły mi płynąć łzy. Poczułam się jak chore dziecko w szpitalu, które widzi, że zdrowi już wychodzą, a ono musi zostać. Poczułam się jak w pułapce.
Dla mnie był to moment przebudzenia, po którym zaczęłam się zastanawiać, co się właściwie wydarzyło, dlaczego się tak czuję? Na szczęście nie byłam jeszcze w fazie, w której uznałabym, że już nic nie potrafię, lecz w takiej, że po prostu nic mi się nie chce. Pomocy szukałam w literaturze i okazało się, że nie ma książek o wypaleniu zawodowym, które podpowiedziałyby mi, co mogę zrobić, aby cofnąć się z tej drogi. Stąd pomysł na książkę, którą napisałam, kiedy juz odeszłam z pracy.
W książce podziękowała Pani mężowi za zapewnienie poczucia bezpieczeństwa w trakcie pisania. Jak ważne jest dla nas otoczenie, aby radzić sobie z wypaleniem zawodowym?
Jest to gigantycznie ważne, zwłaszcza w sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się. Bo ja po prostu rzuciłam robotę i zostaliśmy z jedną pensją, mając kredyt do spłacenia i dziecko na utrzymaniu. Decyzję o porzuceniu pracy skonsultowałam z mężem, który powiedział, że damy sobie radę, co było ogromnie ważne. W dodatku dał mi przestrzeń na pisanie książki, bo nie miałam czasu jednocześnie pisać i pracować. Gdybym wtedy zamiast wsparcia, słyszała wyrzuty typu "a kiedy pójdziesz do normalnej pracy?", byłoby o wiele trudniej. Trzeba podejść do tego partnersko, chociaż po czasie mąż przyznał mi, że ciążyła na nim większa presja, kiedy sobie uświadomił, że jest jedynym żywicielem rodziny.
Co jeśli najbliższe otoczenie jest hamulcem w podjęciu działań?
Mam klientów, którzy czują, że muszą zmienić pracę, ale nie mają zielonego światła ze strony najbliższych, więc tkwią w niej. Nie jest dobre, bo do niczego nie prowadzi, a jeśli już to tylko na dno. W pewnym momencie trzeba o siebie zawalczyć, wziąć odpowiedzialność za własne życie, nawet jeśli nas nikt nie wspiera.
Radzi Pani, aby przejąć kontrolę nad stresem, co brzmi trochę jak lakoniczne "nie stresuj się". Jak więc okiełznać stres?
Nie pozbędziemy się stresu, bo jest to reakcja fizjologiczna. Zachodzi jednak kwestia tego, czy będziemy nim zarządzać, czy stres będzie rządził nami. Stres w małych dawkach bywa mobilizujący - jesteśmy w stanie podjąć jakieś działania szybciej, wykonać trudne zadanie. Ale kiedy jest go za dużo, wpływa na nas negatywnie.
Chcąc przejąć nad nim kontrolę należy zadać sobie pytanie, czy mam wpływ na daną sytuację, którą się stresuję? Jeśli jest ona w obszarze mojego wpływu, mogę wykorzystać stres do tego, aby podjąć określone działania.
Przykładowo, stresowanie się spotkaniem z klientem nie pomoże mi, ponieważ nie mam wpływu na to, jak mnie odbiorą, ale mam wpływ na to, jak się do tego spotkania przygotuję. Zamiast więc denerwować się, skupiam się na przygotowaniach, czyli przejmuję kontrolę nad tym, co mogę zrobić. Działam. Trzeba sobie to uświadomić i nauczyć odpuszczać. Jak nie będziemy nic robić, wciąż będzie tak samo, a jak zaczniemy działać, mamy szansę na zmianę na lepsze.