INNPoland_avatar

"Bogaci nie jedzą, biedni żrą". Milioner Filipiak udowodnił, że kryzys klimatyczny to moja wina

Kamil Rakosza-Napieraj

28 czerwca 2022, 16:30 · 3 minuty czytania
To my – biedacy, żrący mięso zakały świata – odpowiadamy za katastrofę klimatyczną. Bo przecież nie profesor prezes Filipiak – odpowiedzialny dawca zielonej energii, przyglądający się z troską zmianom klimatu przez szybę swojego samolociku.


"Bogaci nie jedzą, biedni żrą". Milioner Filipiak udowodnił, że kryzys klimatyczny to moja wina

Kamil Rakosza-Napieraj
28 czerwca 2022, 16:30 • 1 minuta czytania
To my – biedacy, żrący mięso zakały świata – odpowiadamy za katastrofę klimatyczną. Bo przecież nie profesor prezes Filipiak – odpowiedzialny dawca zielonej energii, przyglądający się z troską zmianom klimatu przez szybę swojego samolociku.
Janusz Filipiak radzi nam mniej żreć Fot. Andrzej Iwanczuk/Reporter
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Drapie się z tyłu głowy. Patrzy z ukosa w górę. Jego przenikliwe spojrzenie penetruje przyszłość. Widzi katastrofę klimatyczną – miasta znikające w odmętach oceanów, cierpienie milionów, jeśli nie miliardów istnień. Ikoniczny jak Che Guevara na słynnym zdjęciu z Hawany. – Czy musimy zobaczyć na termometrach 47 stopni Celsjusza, żebyśmy zaczęli traktować ten problem poważnie? – pyta.


Nikt nie pyta o klasizm, gdy płoną Wogezy

Zmartwiony 40 stopniami Celsjusza we francuskich Wogezach, dokąd pojechał swoim nowoczesnym samochodem, a nie tym starym dla biedaków z koszmarną emisją spalin. Zszokowany wizytą w Meksyku – "kraju grubych ludzi konsumujących w swoich miastach i wioskach bardzo duże ilości kurczaków hodowlanych" – w rozmowie z Forum IBRiS znalazł rozwiązanie "palącego" problemu.

Po pierwsze, my, biedni musimy przestać żreć tyle mięsa. W zamian, zgodnie z doktryną Morawieckiego, powinniśmy po prostu przerzucić się na miskę pożywnego ryżu i pokornie zapierda**ć. Wtedy ograniczymy emisję dwutlenku węgla. Tako rzecze profesor. Przedsiębiorca. Geniusz.

– Po co żona jedzie ten kilometr do sklepu, żeby kupić pełne siaty mięsa, które się żre? Do tego spala benzynę. Lepiej byłoby pójść pieszo, przespacerować się i kupić rozsądną ilość jedzenia – radzi Janusz Filipiak rodzinom, które nie mają czasu na to, żeby nawet pomyśleć o tym, co ugotować na obiad, nie mówiąc już o tym, żeby go potem wspólnie zjeść. Pracują na dwie zmiany, do tego wychowują potomstwo.

"Ohydni ludzie – nic nie myślą o losach planety" – myśli Janusz, oglądając świat z okien turbośmigłowca.

– Wszystkie partie polityczne schlebiają wyborcom i boją się stworzyć program, który powie ludziom prawdę. Powie, że nie będziecie jeść tyle mięsa, bo za chwilę nas wszystkich to zabije. Nie będziecie zużywać tyle energii. Te działania muszą dotknąć społeczeństwa. One milionerów nie dotkną. Tak, jak powiedziałem, ja jestem w tej chwili samowystarczalny energetycznie, a do tego dostarczam zieloną energię do sieci. A mięsa nie jem. Bogaci ludzie nie jedzą mięsa – mówi nasz Guerrillero Heroico.

Bieda zagraża światu

Wystarczy być bogatym – oto drugi filar rozwiązania kryzysu klimatycznego. Zostań milionerem, a wtedy nie będziesz musiał z niczego rezygnować. Poza mięsem of kors, ale to przyjdzie ci z automatu.

– Z czego ja mam zrezygnować? – pyta FIlipiak. No może z prywatnego samolotu, ale wtedy musiałby lecieć tym wielkim starym Boeingiem, który ma dużo większą emisję CO2 na pasażera. A prezes musi latać, bo robi byznes w 90 krajach. Milionerzy nie mają z czego rezygnować.

To my, biedni musimy sobie odmówić wakacji w Turcji albo w Grecji, żeby ratować planetę. Nic nasze zmęczone ręce i plecy, gałki oczne suche i gorące jak piaski Sahary. My, biedni nie możemy odpoczywać. – Nie chcę się bronić i tłumaczyć, ale trzeba się zastanowić, ile emisji CO2 pochodzi od tych starych samolotów pasażerskich, a ile z tego mojego samolociku. Równie dobrze mógłbym odbić piłeczkę jako milioner i powiedzieć: ludzie, lecicie na Kretę na urlop i zanieczyszczacie planetę – twierdzi bezemisyjny Janusz.

Przecież to nieważne, że większość danych pokazuje, że w lotach pasażerskich ślad węglowy rozkłada się nawet na 200 pasażerów. Nieważne, że – w przeciwieństwie do tego, co twierdzi Filipiak – w przeliczeniu na osobę jest on mniejszy niż w przypadku lotów prywatnym samolocikiem. Nasz bohater od 45 lat haruje przez siedem dni w tygodniu, żeby latać samolotem do pracy. Wszystko dla dobra planety.

Bo wierzy w dewzrost.

Wierzy w to, że wyjmując nam, biednym żarcie z ust można uratować świat.

Wierzy w to, że dzięki naszym, kolejnym wyrzeczeniom on, milioner nie będzie musiał z niczego rezygnować, a planeta będzie uratowana.

Bo przecież nie jest banksterem, który spija śmietankę, nie przyczyniając się do rozwoju gospodarki. Jest dawcą zielonej energii, przedsiębiorcą, który inspirował Platona. "Nie z bogactw cnota, lecz bogactwa z niej pochodzą" – pisał grecki filozof na zewnątrz jaskini o Filipiaku.

I kiedy prezes Comarchu drapie się w głowę i spogląda w przyszłość, widzi także brzegi nowego wspaniałego świata. Świata, w którym nie będziemy już żreć mięsa. Będziemy nim tylko rzucać.