Co stoi za tym bezprecedensowym zjawiskiem? Jak motywować tysiące osób do mierzenia się z błotem, wodą, ogniem, ściankami, przeszkodami linowymi, okopami, zasiekami oraz – last but not least – własnymi słabościami? No i wreszcie: kto może dołączyć do wielkiej społeczności skupionej wokół Runmageddonu?
Oto zaledwie część pytań, na które udzielę dziś odpowiedzi, korzystając z pomocnej dłoni wyciągniętej w moją stronę przez Jaro Bienieckiego, pomysłodawcę i prezesa tej imprezy.
Zapytajmy człowieka, od którego wszystko to się zaczęło, jak dziś – z perspektywy ponad stu eventów zorganizowanych na przestrzeni ponad ośmiu lat – wspomina czasy, gdy stwierdził: "koniec z nudnymi biegami! Dam krajowi nad Wisłą coś zupełnie nowego, świeżego, naprawdę wyjątkowego".
– Po latach spędzonych w korporacji poczułem, że mam już dosyć i chcę stworzyć własny biznes. A że wcześniej pracowałem przy Maratonie Warszawskim i Biegu Rzeźnika, postanowiłem wykorzystać te kompetencje. Zbiegło się to z momentem, w którym zauważyłem wielką falę nadciągającą ze Stanów Zjednoczonych. Przetaczała się przez Europę Zachodnią, zmierzając w stronę Polski, a ja wiedziałem, że za chwilę ktoś będzie na niej surfować. Pomyślałem więc "dlaczego nie ja"? – mówi Jaro.
Ową wielką falą była moda na biegi z przeszkodami, natomiast on stał się duchem sprawczym pierwszego Runmageddonu, który zorganizowano na stołecznym Torze Służewiec 13 kwietnia 2014 roku.
Na linii startu pojawiło się wówczas około ośmiuset osób. Sporo, choć nie jest to liczba mogąca robić wrażenie, jeżeli wziąć na tapet późniejszy rozwój wydarzeń. Wspominany rok 2014 zamknął się czterema imprezami, które łącznie przyciągnęły 3600 uczestników...
... czyli mniej więcej tyle, ile zaledwie dwa lata później gromadził każdy z runmageddonowych eventów; organizowanych dziesięć razy w roku, w różnych częściach kraju (a także na Kaukazie i Saharze).
Runmageddon zaczął przypominać kulę śnieżną, której obecne gabaryty robią powalające wrażenie. Już podczas najbliższego wydarzenia (czyli imprezy, która odbędzie się w dniach 23-24 lipca br. w Bielawie) przekroczona zostanie pewna magiczna granica: łączna liczba osób, które wzięły udział w Runmageddonach, przekroczy 350 tysięcy osób. Kim są ci ludzie?
– Od początku chciałem stworzyć coś masowego. Bardziej niż na elicie wytrawnych sportowców zależało mi na tych, którzy dopiero chcą rozpocząć wielką przygodę. Stąd zresztą wzięło się hasło "siła i charakter", w którym chodziło o to, że nawet jeżeli nie masz wielkiej siły fizycznej, tutaj możesz wykazać się siłą ducha. Nie musisz być atletą o stalowych mięśniach, bo w Runmageddonie zdecydowanie najważniejsza jest głowa. Kluczowe są: hart ducha, wola walki i chęć pokonania własnych ograniczeń – klaruje Jaro Bieniecki.
Jak dodaje, "nimb hardkorowości" jest czymś, co towarzyszy jego imprezie od początku i zawsze będzie jej nieodłącznym elementem. Jednak ekstremum nie dla każdego oznacza to samo, a więc z biegiem lat uczestnikom zaczęto proponować coraz szersze spektrum wyboru.
Jaki jest obecny próg wejścia? Minimaliści mogą postawić na Micro Runmageddon (dwukilometrowy dystans i dziesięć przeszkód), Runmageddon Intro (3 km i 15 przeszkód), bądź też Runmageddon Rekrut (6 km i 30 przeszkód).
Ci, którzy mają apetyt na więcej, mogą postawić na Runmageddon Classic (12 km, 50 przeszkód) albo Runmageddon Hardcore (półmaratoński dystans 21,0975 km i 70 przeszkód).
Są też smakołyki dla najambitniejszych, takie jak Runmageddon Ultra (42,195 km i 140 przeszkód) oraz 12H, czyli trwający pół doby bieg w pętli.
Dołóżmy do tego formuły dla dzieci (już od czwartego roku życia) i całych rodzin, a otrzymujemy zestaw wyzwań, które można dopasować precyzyjnie pod kątem swoich potrzeb i możliwości.
Tutaj mile widziani są zarówno zaawansowani sportowcy (choć, co ciekawe, wytrawni biegacze stanowią zaledwie 4 proc. uczestników), jak i "normalsi", którzy nie nastawiają się na bicie rekordów, spoglądając nerwowo na stoper.
"Świetny wynik nade wszystko"!
Jeżeli reprezentujesz podobne podejście, skupiając się WYŁĄCZNIE na pokazaniu światu swej wspaniałości, to Runmageddon... nie jest dla ciebie. Jak zaznacza Jaro, tych biegów – wbrew pozorom – nie powinniśmy traktować wyłącznie w kategoriach sportowych, gdyż tutaj chodzi o coś zgoła innego.
"Pomagaj i pozwól sobie pomóc – najważniejsza z wszystkich zasad! Pamiętaj, że na trasie wszyscy jesteśmy jedną wielką błotną rodziną. Nie bój się prosić o pomoc i oferuj swoje pomocne ramię tym, którzy tego potrzebują. Nie krępuj się, jeśli przy podsadzaniu na ścianę trzeba będzie chwycić kogoś za pośladki, nie obruszaj się, gdy świeżo poznana koleżanka stanie na Twoim ramieniu ubłoconym butem, nie przyglądaj się biernie, gdy ktoś zaplącze się w drut kolczasty. Podbiegnij, zareaguj, zaoferuj pomoc. I o taką też pomoc proś współtowarzyszy za każdym razem, gdy będziesz miał kłopot z pokonaniem przeszkody samodzielnie. Współpraca na trasie to najważniejsza cecha Runmageddonu. Bez niej ta przygoda nie byłaby nawet w połowie tak fajna!"
Dla jednych udział w tym biegu z przeszkodami będzie świetnym pomysłem na aktywny weekend. Dla innych wyzwaniem do odhaczenia (jak np. skok ze spadochronem).
Jednak niezależnie od motywacji na pierwszym miejscu powinna być chęć spędzenia czasu w gronie podobnych nam ludzi – osób, które odważyły się przełamać własne bariery wewnętrzne.
Owszem, są zdeterminowane, jednak mają pełną świadomość faktu, iż tutaj chodzi o współpracę, o naprawdę zdrową rywalizację, w ramach której możesz liczyć na pomoc ze strony innych, ale jesteś też gotów pomocy udzielać. Egoistom wstęp wzbroniony!
– Czy Runmageddon jest dla każdego? W żadnym wypadku. To impreza dla otwartych ludzi, którzy mają nie tylko wystarczająco duże pokłady wigoru i odwagi, ale też autodystansu. Cóż, bez niego trudno biegać na oczach innych z twarzą uwalaną błotem – mówi z uśmiechem Jaro.
Wszystko, co opisaliśmy do tej pory, doprowadziło do powstania naprawdę wyjątkowej społeczności. Jak podkreśla prezes Runmageddonu: społeczności, która nie ogranicza się do klikania lajków albo serduszek w mediach społecznościowych.
– Ktoś powiedział kiedyś, że Runmageddon to taki Facebook na żywo. I miał rację, bo przecież nie o sam hardkor fizyczny tutaj chodzi. Równie istotny, o ile nie ważniejszy, jest aspekt zabawowy, który pozwala integrować się z innymi; nie przez internet, ale w świecie rzeczywistym – mówi człowiek, któremu wielu zawdzięcza naprawdę wiele.
Przecież wspólne przeżycia na tych naszpikowanych przeszkodami trasach przekładają się na relacje, z których sporo trwa już od ośmiu lat. Ba, w trakcie tych biegów poznało się mnóstwo dzisiejszych małżeństw, których efektem są "runmageddonowe dzieciaki".
Historii uczestników, dla których udział w tych biegach był formą swoistej terapii, zebrało się tyle, że już przed pięcioma laty najciekawsze z nich umieszczono w książce "Runmageddon, czyli bierz z życia więcej!". Która z nich poruszyła Jaro Bienieckiego najbardziej?
– Najmocniej utkwiła mi w głowie opowieść pewnej dziewczyny, stłamszonej i zdominowanej przez męża. On miał zarabiać pieniądze, a ona siedzieć w domu i nie myśleć o niczym oprócz gotowania, sprzątania i prania. Gdy tylko chciała zrealizować się na jakimkolwiek innym polu, słyszała: "interesuj się tym, gdzie kaszanka tańsza". Jednak pewnego dnia udało się jej wystartować w Runmageddonie, co było początkiem wielkich zmian. Z miejsca stała się o niebo bardziej asertywna, pewna siebie i zyskała mocną pozycję w związku. Rozwinęła skrzydła i zaliczała kolejne starty, a mąż... zaczął ją w tym wspierać, wożąc na treningi i zawody. Wręcz pękał z dumy, chwaląc się wszem wobec, że jego żona robi tak ekstremalne rzeczy – opowiada twórca i prezes Runmageddonu.
Jego zdaniem to idealny przykład czegoś, co nazywa efektem społecznym tego biegu z przeszkodami – na mecie każdy może poczuć się jak superbohater, a następnie zabrać owo poczucie do domu. Dzięki takiemu ekwipunkowi zdecydowanie łatwiej może stawiać czoła rozmaitym wyzwaniom; i prywatnym, i zawodowym.
Coraz bardziej kusi cię wpisanie w wyszukiwarkę frazy "czy Runmageddon jest trudny" (która, tutaj spoiler alert, ma 3,25 miliona wyników w Google)? Nie marnuj na to czasu, bo tak: ukończenie tego biegu nie jest bułką z masłem.
– Runmageddon po prostu musi być trudny, bo o to w nim chodzi. Wiem, że jako społeczeństwo staramy się żyć jak najwygodniej i wręcz do przesady bezpiecznie, unikając sytuacji niekomfortowych i stresujących. Jednak w każdym człowieku tkwi potrzeba szukania nowych wyzwań, a droga do nich nie może być łatwa. Chcesz opuścić strefę komfortu i w kontrolowanych warunkach poczuć się jak wojownik albo wojowniczka? A więc zapraszamy, Runmageddon czeka – kończy Jaro Bieniecki.
Ja dodam dla otuchy, że na linii startu z pewnością znajdziesz całe mnóstwo osób podobnych do ciebie. Na każdej z tych imprez debiutanci stanowią bowiem aż 56 proc. uczestników. Wspólnie, wspierając się i kooperując, łatwiej przekroczycie bramy piekła.
Materiał powstał we współpracy z Runmageddonem