Barka jest, znajdzie się węgiel do jej załadowania, ale ciągle nie ma kapitana, który zdecydowałby się na przeprowadzenie tej jednostki przez szlak żeglugowy prowadzący przez przekop Mierzei Wiślanej i Zalew Wiślany do Elbląga. Okazuje się, że nikt nie chce podjąć takiego ryzyka.
Na czym ono polega? Jak pisze BusinessInsider.pl problemów jest sporo. Pierwszym jest fakt, że szlak żeglugowy — wbrew zapewnieniom polityków PiS — wcale nie jest gotowy. Brakuje na nim choćby oznakowania. A jest ono kluczowe, bo statki w drodze do Elbląga muszą trzymać się pogłębionego szlaku o szerokości zaledwie 100 metrów. Na dnie szerokość tego szlaku ma wynosić 60 metrów, zaś jego głębokość to 5 metrów. Brak oznakowania to poważny problem nawigacyjny, który grozi wpakowaniem barki na mieliznę.
Dlaczego w inauguracyjny rejs 17 września ma zostać wysłana barka, a nie statek, dla których przecież ta inwestycja została zbudowana? Powód jest prosty. Do Elbląga nie dopłynie żaden statek, bo przetarg na pogłębienie rzeki Elbląg obowiązywał na odcinek kończący się... przed Elblągiem. Tor wodny na rzece Elbląg jest, ale kończy się w krzakach.
Kolejny problem z inauguracyjnym rejsem to uprawnienia kapitana jednostki. Musi móc pływać zarówno po morzu, jak i wodach śródlądowych. Do przekopu musi dopłynąć od strony morza, następnie przepłynąć kanał i cały szlak.
- Nie wszystkie jednostki przeznaczone do żeglugi śródlądowej są dopuszczone do wejścia na drogi morskie — muszą spełniać konstrukcyjne wymogi — mówiąc kolokwialnie posiadać odpowiednie "papiery", czyli świadectwo klasyfikacyjne Polskiego Rejestru Statków lub innego towarzystwa klasyfikacyjnego (np. Lloyd) uprawniające do żeglugi po wodach morskich — mówi w rozmowie z BI kapitan żeglugi śródlądowej Andrzej Podgórski.
— Wcale się nie dziwię niechęci kapitanów żeglugi śródlądowej do pływania nieoznakowanym, morskim torem wodnym. Wszelkie "niespodzianki", które mogą ich spotkać, będą tylko i wyłącznie konsekwencją ich decyzji i w razie poważnej awarii narażają się na sankcje dyscyplinarne, pieniężne, a nawet utratę patentów kapitańskich (coś jak utrata prawa jazdy) — dodaje.
Daniel Kotur, kapitan żeglugi śródlądowej z 20-latnim doświadczeniem, w rozmowie z WP.pl liczy na to, że taki rejs "nie dojdzie do skutku".
- Taki pokazowy rejs groziłby katastrofą wizerunkową, gdyby płynąca nieoznaczoną trasą barka wbiła się na mieliznę — tłumaczy. Uważa, że na tak ryzykowny zdecyduje się tylko śmiałek, który będzie chciał przejść do historii.
Jego zdaniem takiego rejsu "nie ubezpieczy żadna poważna firma". Dodatkową przeszkodą może być pogoda. - Jeśli w rejs miałby ruszyć pchacz Bizon, a mamy takie we flocie, to te jednostki nie mogą wychodzić w morze przy 5 w skali Beauforta — wskazuje.
Poza tym na zgodę na taki rejs musiałby wydać Urząd Morski w Gdyni. Magdalena Kierzkowska, rzecznik prasowa Urzędu Morskiego, przyznała, że wniosek w tej sprawie nie wpłynął do urzędu. - W chwili obecnej zgodnie z naszą wiedzą, nie jest przewidziany pokazowy rejs transportowy — przekazała.
W ostatnim czasie elbląski port świeci pustkami. Do niedawna przeładowywano w nim rosyjski węgiel. Teraz nie dzieje się prawie nic. Zresztą i przed embargiem port przeładowywał śladowe ilości towarów — najwyżej 90 tys. ton rocznie. Potencjał ma ponoć na milion ton, ale nie ma jak go wykorzystać. Po przebudowie ten potencjał miałby się zwiększyć do 4 milionów ton. Dla porównania: Gdańsk obsłużył w 2021 r. 53 mln t, a Gdynia 26 mln ton.
Całkowita długość nowej drogi wodnej z Zatoki Gdańskiej przez Zalew Wiślany do Elbląga to blisko 23 km, z czego ok. 2,5 km stanowi odcinek, na który złożą się śluza i port zewnętrzny oraz stanowisko postojowe. Kanał i cały tor wodny będą miały 5 m głębokości.
A tak naprawdę jest to idea części lokalnych samorządowców, którzy zarazili nią Jarosława Kaczyńskiego. Ten już w 2007 roku obiecywał przekopanie Mierzei, a na dokumentację wydał 5 mln zł. Sam pomysł był znany już przed wojną, w planach Eugeniusza Kwiatkowskiego. Teraz ziszcza swoje marzenie.