Kosztował 2 miliardy, prowadzi donikąd, na razie nie jest do końca gotowy. Ale rząd postanowił uroczyście go otworzyć, by 17 września dać Rosji prztyczka w nos. Dał sam sobie, bo inwestycja jest w polu, zaś statki wypływają z Zalewu Wiślanego, zamiast do niego wpływać.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dziś otwarto — z wielką pompą i orędziem prezydenta Dudy, przekop Mierzei Wiślanej.
Co zaskakuje podczas otwarcia przekopu? Najdziwniejsze jest to, że statki, które mają jako pierwsze przepłynąć przez śluzę, nie pokonają drogi z Bałtyku na Zalew Wiślany, lecz przepłyną z Zalewu na Bałtyk. Powód takiego działania jest prosty — droga wodna na Zalewie Wiślanym, która miała prowadzić do Elbląga, nie jest gotowa. Statku musiałyby więc zawrócić albo stanąć na Zalewie — to zaś nie bardzo pasuje do rządowej narracji, że inwestycja jest gotowa.
Problem polega na tym, że dziś otwarto jedynie część inwestycji. Gotowa jest śluza, prawdopodobnie częściowo gotowa jest droga wodna do Elbląga, prowadząca przez Zalew i rzekę Elbląg. Statki nie dopłyną jednak do portu w Elblągu, bo nie został on pogłębiony. Ciągle mogą wpływać do niego takie same jednostki, jak przez ostatnie lata — o zanurzeniu nie większym niż 2 metry. Spór o to, kto ma wziąć na siebie koszt pogłębienia portu i jego modernizacji trwa. Samorząd twierdzi, że powinien to zrobić rząd - m.in. dlatego, że rzeka stanowiąca dojście do portu jest według prawa "rządowa", po drugie zaś koszt potrzebny do dostosowania portu to jedynie 3 procent wartości całej inwestycji. Elbląski samorząd podkreśla, że 70 mln, które trzeba na to wydać, to cały roczny budżet miasta na inwestycje. Z kolei rząd stoi na stanowisku, że samorząd powinien te pieniądze wyłożyć.
Cała droga wodna ma mieć 5 metrów głębokości, tor wodny na Zalewie Wiślanym ma być szeroki na 100 metrów. Dlatego też do dziewiczego rejsu przez śluzę wybrano jednostki stosunkowo małe, które zawrócą na owych 100 metrach szerokości. Największy statek - Zodiak II należący do Urzędu Morskiego w Gdyni ma ok. 60 metrów długości i ok. 3,5 m zanurzenia. Gdyby miał konwencjonalny napęd, nie dałby rady zawrócić za Zalewie, który w tym miejscu — poza drogą wodną — ma 2-3 metry głębokości. Ta nowoczesna jednostka ma jednak dwa pędniki, czyli (w dużym uproszczeniu) śruby, które przekręcają się na boki i pełnią jednocześnie rolę sterów. W dziobie Zodiaka II znajduje się dodatkowo ster strumieniowy. Dzięki temu statek praktycznie obraca się w miejscu i nie ma obawy, że utknie.
Samo otwarcie przekopu przebiegało w dość spokojnej atmosferze. Widać jednak napięcie wśród władz — po całej Mierzei od kilku dni jeździ policja, blokowane są drogi, patrole są dziś dosłownie na każdym kroku. Tłumów na samej uroczystości nie ma, dominują poplecznicy rządu. Sporą grupą są przedstawiciele klubów Gazety Polskiej, zwiezieni autokarami. Organizatorzy tylko i wyłącznie dla nich zarezerwowali najlepszy punkt widokowy.
Co z przekopem jest nie tak? Na razie nie prowadzi do Elbląga. Pierwotnie taki właśnie był plan — połączyć Elbląg z Bałtykiem (Zatoką Gdańską), w taki sposób, by statki nie musiały przepływać przez kontrolowaną przez Rosję Cieśninę Pilawską. Kiedy stało się jasne, że przekop nie ma uzasadnienia ekonomicznego (a było to na etapie, gdy mówiono o 880 mln zł, a nie 2 miliardach), rząd zmienił narrację i stwierdził, że przekop ma służyć bezpieczeństwu państwa. W jaki sposób? Nie bardzo wiadomo, ale ten trik pozwolił na jeszcze jedno — uwolnienie inwestycji z okowów przepisów dotyczących ochrony środowiska. Było jasne, że Komisja Europejska nie pozwoli na przekopanie Mierzei i zniszczenie przyrody w całej okolicy. Hasło "bezpieczeństwo narodowe" związało jej ręce.
Poza tym przekop, jako cała inwestycja, ciągle nie jest gotowy. Do Elbląga wpływać mogą dokładnie takie same statki, jak wcześniej. Polska ciągle nie ma małych jednostek wojennych, które mogłyby operować na Zalewie Wiślanym. Teraz dodatkowo ruch w elbląskim porcie niemal zamarł. Tego akurat nie dało się przewidzieć, bo wszystko jest efektem sankcji nałożonych na Rosję po zaatakowaniu Ukrainy. Wcześniej w Elblągu przeładowywano część rosyjskiego węgla importowanego do Polski. Dziś w porcie prawie nic się nie dzieje.
Wiadomo jednak, że o przekopie marzył Jarosław Kaczyński. O jego budowie mówił już od 2006 roku. Pomysł nie był zresztą nowy, bo takie projekty pojawiały się od czasów... Stefana Batorego. Poważnie myślano o nich w epoce Gierka, ale pomysł odrzucono ze względu na koszty. Kaczyński zaraził się tym pomysłem w roku 1989 r., gdy został senatorem z województwa elbląskiego. Wyznał też, że chciałby ponownie wystartować z Elbląga do Senatu, w roku 2027. A potem przejść na emeryturę.