Jeszcze pół roku temu premier Mateusz Morawiecki zarządził wielkie zaciskania pasa w ministerstwach. Chude czasy są jednak liczone nie w latach, a w miesiącach, ponieważ do pracowników administracji publicznej już popłynęły nagrody.
Jak wynika z ustaleń "Faktu", Kancelaria Prezydenta, Sejmu i Senatu wypłaciły swoim podwładnym premie o łącznej wartości prawie 600 tys. zł.
Dziennik wylicza, że w tym roku Kancelaria Sejmu wypłaciła 57 nagród. Łącznie wydatki na ten cel to 167 391,52 zł. Przeciętna premia opiewała na 2 936,69 zł.
Jednak z ustaleń "Faktu" w Centrum Informacyjnym Rządu wynika, że premii nie otrzymało kierownictwo Kancelarii Sejmu. Nagrody nie wpłynęły także na konto członków prezydium Sejmu, w którym zasiadają marszałek i wicemarszałkowie.
Natomiast Senat wypłacił bonusy nie tylko zwykłym pracownikom, lecz także szefostwu. Służby prasowe Kancelarii Senatu przekazują, że premię w wysokości 8 179,86 zł dostał szef Kancelarii Senatu Adam Niemczewski.
Na nagrody mogli liczyć również jego zastępcy – Jarosław Stolarczyk (3 408,20 zł) i Karolina Zioło-Pużuk (3 005,20 zł).
To właśnie Kancelaria Senatu przeznaczyła na premie najwięcej – 313 245,81 zł. Bonusy trafiły do 114 pracowników, co oznacza, że średnia kwota wyniosła 2 391,19 zł.
Również Andrzej Duda postanowił docenić swoich współpracowników. Kancelaria Prezydenta przeznaczyła na nagrody 122,5 tys. zł.
Bonusy trafiły m.in. do sześciu osób z kierownictwa biur Kancelarii Prezydenta, ale ministrowie musieli obejść się smakiem.
Z kolei w ubiegłym roku Kancelaria Prezydenta sama informowała, że nie wypłaciła nagród z powodu oszczędności. – Niemal w całości 3 proc. fundusz nagród został przekazany na realizację innych zadań, które były do sfinansowania, czyli energetyczne – tłumaczyła niedawno w Sejmie dyrektor generalna Kancelarii Prezydenta Barbara Brodowska–Mączka.
Zatem pieniądze zarezerwowane na ubiegłoroczne nagrody wykorzystano do opłacenia rachunków. Doniesienia "Faktu" sugerują, że w tym roku Kancelaria Prezydenta nie musi już aż tak zaciskać pasa.
Wezwanie, które Morawiecki skierował do ministrów, dotyczyło także zmniejszenia zużycia prądu o 10 proc. Po kilku zimowych miesiącach wyszło na jaw, że oszczędzanie nie jest mocną stroną administracji.
Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, najbardziej prądożernym resortem jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych (MSZ). W ciągu dwóch miesięcy 2023 r. resort wykorzystał prawie 700 tys. kWh, choć jest to i tak mniej niż wcześniej.
Na drugim miejscu tego niechlubnego rankingu plasuje się Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej (MRiPS). W ciągu dwóch miesięcy resort Marleny Maląg zużył ponad 200 tys. kWh. Choć udało się zmniejszyć zużycie o 10 proc., to trudno mówić o sukcesie, ponieważ rachunki nawet nie drgnęły.