Minister aktywów państwowych Jacek Sasin obiecywał utworzenie Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE) już półtora roku temu. To właśnie do tej nowej instytucji (stworzonej na bazie PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna) mają trafić aktywa elektrowni węglowych.
Podjęto decyzję, że państwo ma przejąć aktywa koncernów energetycznych za około 4 mld zł, a NABE ma spłacić 10 mld ich długów. Dodatkowo nowa instytucja będzie potrzebowała 15 mld kredytu obrotowego w 2023 r. i 44 mld zł dodatkowego finansowania od banków, aby zabezpieczyć zakup praw do emisji CO2.
Na obietnicach się jednak skończyło. 17 sierpnia 2023 r. Sejm przyjął ustawę o państwowych gwarancjach, ale 7 września Senat odrzucił ją w całości. Z aktualnych informacji wynika, że nie będzie posiedzenia w Sejmie aż do wyborów (15 października), więc Sasin nie spełni swojej obietnicy.
W poniedziałek przekonywał, że dowiezie projekt, jeśli tylko Prawo i Sprawiedliwość (PiS) wygra wybory. Proces budowy NABE zakończymy od razu po wyborach, kiedy tylko możliwe będzie przyjęcie ustawy o gwarancjach państwa. Cały proces jest przygotowany do finalizacji - zapewnił.
Tymczasem jak donosi Businessinsider.pl, powołując się na swoje źródła, wcale nie jest przesądzone, że NABE powstanie, nawet jeśli wybory wygra PiS. Niektórzy członkowie partii mają mieć wątpliwości co do strategii reformy polskiej energetyki autorstwa Sasina.
– Nie udało się tego sfinalizować przed wyborami i nie wiemy, co dalej – stwierdził nieoficjalnie w rozmowie z portalem przedstawiciel jednej z instytucji, która ma finansować NABE.
Problem polega na tym, że bez NABE żadna spółka energetyczna nie będzie mogła przeprowadzić zielonej transformacji energetycznej. Dobrym przykładem jest PGE – jej "zielony rozwój" jest możliwy tylko wtedy, kiedy państwo przejmie na siebie drogą energetykę węglową i będzie przez lata utrzymywać wysokoemisyjne bloki.
Było to oczywiste dla prezesa PGE Wojciecha Dąbrowskiego, ale dla Sasina już nie. W związku z tym PGE musiała przyjąć nową wersję swojej strategii aż do momentu utworzenia NABE.
Jeśli NABE nie powstanie, to na zielone inwestycje nie mają co liczyć też Enea, Tauron czy Energa. Wszystko dlatego, że banki nie chcą pożyczać pieniędzy spółkom, które stawiają na węgiel. W takiej sytuacji koncerny nie będą w stanie sfinansować zarówno drogiej energetyki węglowej, jak i inwestycji w OZE czy w sieci dystrybucyjne.
Paweł Puchalski, analityk Santander BM, przekazał Businessinsider.pl, że "wydzielenie aktywów do NABE warunkuje w mojej opinii realizacje znaczących inwestycji w segmentach dystrybucji i energetyki odnawialnej".
Chaos wokół planu Sasina to niejedyny dowód na to, że PiS-owi nie jest po drodze z zieloną energią. Jak już pisaliśmy w INNPoland.pl, rząd przygotował aktualizację Polityki Energetycznej Polski do 2040 r., z której wynika, że możemy zmarnować 40 proc. energii z wiatru i słońca.
Bernard Swoczyna z Fundacji Instrat przyznał w rozmowie z INNPoland.pl, że system powinien być zaprojektowany dokładnie odwrotnie niż wskazują plany rządu.
– Z ekonomicznego punktu widzenia logiczne byłoby, żeby elektrownia jądrowa zmniejszała wówczas produkcję prądu, a do sieci wpuszczana byłaby energia z wiatru i słońca. Natomiast w Polityce Energetycznej 2040 r. zostało to zaprojektowane dokładnie odwrotnie, a to tańsza, zielona energia powinna być wpuszczana do sieci w pierwszej kolejności – tłumaczył.
Z wyliczeń ekspertów wynika, że gdyby rząd nie obraził się na OZE, to rachunki za prąd mogłyby być niższe nawet o połowę.